Zupełnie nieerotyczne opowiadanie
16 kwietnia 2012
Szacowany czas lektury: 13 min
Godz. 23.37
Od Snow White
Od razu ostrzegam, jeżeli ktoś ma ochotę przeczytać kilka linijek opisujących mocne rżniecie w wioskowej dyskotece, to może się rozczarować.
Mam czasami taki przebłysk i muszę naskrobać.
Z uwagi na wzrost ilości opowiadań "bezseksowych" na pokątne, zwracam się do Admina z prośbą o przymrużenie oka na wyjątkowo nie podniecający scenariusz mojego opowiadania i dodanie go na stronę.
Oddech...
Jeszcze jeden.
Wdech, wydech.
Wdech, wydech.
Pamiętasz!
Znasz scenariusz.
Powtarzałaś go przez ostatni rok, codziennie. Każdej nocy, tuż przed zaśnięciem wyobrażałaś sobie jak będzie wyglądał ten dzień.
Znasz go.
Ty go stworzyłaś. W głowie. W wyobraźni.
Nakładasz maskę. Codziennie. Tą samą, maskę obojętności i pozornego spokoju.
Maskę, która czyni Cię bezwzględną. Bez serca. Bez uczuć.
Bez emocji.
Niemożliwe?
Śmieszne.
Sobota. 29.07.2012 Przystanek autobusowy - obrzeża miasta.
Ukryłaś się.
Ukryłaś zbyt niedoskonałe ciało, pod warstwą materiału.
Zbyt niedoskonałe nogi pod jasnym, cienkim jeansem.
Zbyt niedoskonały brzuch pod beżową, luźną bawełną.
Zbyt niedoskonałe ramiona w długich rękawach.
A twarz, doskonałą - ukryłaś pod nieprzeniknioną maską.
Stoisz, wyprostowana.
Maska czyni Cię pewną, odważną i silną. Jesteś lepsza, lepsza od nich wszystkich.
Możesz być kim chcesz.
Na twarzy żadnych emocji.
Słuchawki wciśnięte głęboko w uszy, zbyt głęboko.
Dźwięk boleśnie świdrujący Twój mózg, Dźwięk ciężkiej, nieprzyjemnej muzyki ustawionej na maksimum głośności.
Doskonały, harmonijny, tworzący idealne zestawienie.
Z czym?
Z maską, oczywiście.
Powoli nadjeżdża autobus. Nie przepychasz się do środka, nie trącasz pozostałych oczekujących, nie wygrzebujesz z kieszeni drobnych na bilet.
Czekasz aż obcy tłum wtłoczy się do środka.
Na końcu wsiadasz Ty.
Chłodnym spojrzeniem omiatasz bezimiennych współpasażerów i zajmujesz miejsce z tyłu.
Nie masz pojęcia, że miejscowy żulik, opierający się o wiatę starego przystanku, dopalając znalezionego w śmietnika papierosa zobaczył to co tak bardzo ukrywasz.
Pod ciemnym szkłem przeciwsłonecznych okularów zobaczył Twoje oczy.
Zielone.
I widział coś jeszcze.
Ból. I to jak bardzo się boisz.
Maska nie ma super właściwości, ale zmienia Cię tak, że kiedy w pustym przejściu podziemnym zaczepia cię zakapturzony ćpun i ochrypłym głosem zagabuje -
- Ej, maleńka daj papierosa...a może i na coś więcej dasz się namówić?..
Zatrzymujesz się, podchodzisz do niego i patrząc pod ten brudny kaptur, brudnej dresowej bluzy mówisz:
- Spierdalaj - i odchodzisz.
A koleś stoi wmurowany w ten beton "przejściowej" posadzki i zastanawia się, które z Was jest bardziej naćpane.
Bez uczuć - Nie ma strachu.
Tak często w ciągu tego roku nakładałaś tą maskę, że nie pamiętasz już za dobrze co pod nią jest.
Tylko czasami, zanim zaśniesz zsuwa się sama. I zostawia cię nagą.
Bezbronną i prawdziwą.
I wtedy też tak było.
Nie miałaś maski.
Wyrównaj oddech.
Spokojnie.
Wdech, wydech.
Wdech, wydech.
Zerkasz na zegarek. 18.00.
Jesteś spóźniona 10 min.
W myślach "kartkujesz" własny scenariusz i zatrzymujesz się na najmocniej sfatygowanych stronach.
Na samej górze wielki napis rozpoczyna rozdział pierwszy.
wybraniec.
Scenariusz zakłada, że jest lipiec, koniec lipca.
Kilka minut po 18.
Piękna pogoda.
Słońce na bezchmurnym, może zbyt niebieskim niebie.
Odhaczyć.
Idziesz powoli, tą samą alejką co wtedy. Mijają cię rowerzyści, uśmiechnięte dzieci, i tradycyjnie szczęśliwe, lub udające szczęście pary.
Tego nie chciałaś w scenariuszu, ale to wysoko budżetowa produkcja i musi być na bogato.
Mijasz małą knajpkę na wzniesieniu, potem pierwszą ławkę - tam gdzie tak strasznie gryzły komary.
I tutaj właśnie zaczyna się walka.
Maska chce Cię chronić i nie chce, Ty chcesz ją mieć i nie chcesz.
Pozwalasz sobie na 4 sekundy histerii.
Jezu, tak strasznie się boję.
Czas minął.
Maska ściśle przylega do twarzy. Poprawiasz okulary. Jesteś coraz bliżej.
Uśmiech... przyjacielski, czy serdeczny, a może zawstydzony?
Nie, nie, nie... zbyt teatralne.
Po prostu sympatyczny.
W wyuczony sposób układasz rysy twarzy, ćwiczyłaś to setki razy. W tym filmie, opartym na Twoim scenariuszu jesteś oskarową aktorką.
Odhaczyć.
Taka ciekawostka na temat uśmiechu..
Wiedzieliście, że po kilku minutach utrzymywania takiego "szczerego" wyrazu twarzy drętwieją mięśnie szczęki i policzków.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym?
Szczery śmiech, czy choćby uśmiech nie boli.
A taki, wyćwiczony przez setki minut w łazienkowym lustrze, po kilku minutach powoduje nieprzyjemne napięcie.
Po dłuższym czasie wywołuje zdrętwienie, a potem po całej szczęce i policzkach zaczynają przechodzić te okropne "mrówki" - tak jak wtedy kiedy zdrętwieje stopa.
Nie ważne.
Zostało sto metrów. Boisz się podnieść wzrok i spojrzeć na niego. Wiesz, że już tam jest.
W tym parku są dwie szczególne ławki. Prawie na przeciwko siebie. Hmm... na jednej wszystko się zaczęło, na drugiej skończyło.
Siedemdziesiąt metrów.
O czym myślisz, co masz teraz w głowie?
Scenariusz tego nie przewidywał. Masz po prostu podejść z tym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Żadnych przypisów, żadnych notatek. Suflera też tu nie będzie.
Sześćdziesiąt metrów.
Robi się cicho. Nic nie ma. Nikogo nie ma. Tylko Ty, On i Twoja maska.
I coś natrętnie brzęczy w głowie, bez przerwy. I nie możesz tego powstrzymać.
And in the dark, I can hear your heartbeat
I tried to find the sound
But then it stopped, and I was in the darkness,
So darkness I became
- Cześć - mówi i widzisz jak waha się co do pocałunku w policzek.
- Siemanko - odpowiadasz, z lekkością i nieznacznym uśmiechem w głosie.
Twoje usta, struny głosowe, oddech, serce, nawet dłoń która sięga do twarzy zdejmując ciemne okulary właśnie zostały nominowane do nagrody Grammy za niepowtarzalną grę aktorską.
- Możemy usiąść w cieniu? Gorąco jak w piekle dzisiaj, kierowca autobusu pobierał dodatkowo za saunę turecką - mówisz szybko i wymijając go ruszasz w kierunku ławki pomiędzy dwoma drzewami. To ta dobra, ta pierwsza.
A on stoi, zaskoczony, uśmiechnięty, naturalny. I oczy błyszczą mu jak kiedyś, Niebieskie.
I ma minę jakby zapomniał już, że zawsze szybko mówisz, że wszystko robisz impulsywnie.
Że masz taką radość w sobie, a kiedy jesteś szczęśliwa to możesz nawet milczeć, a i tak jakbyś krzyczała, że jest wspaniale.
On zapomniał, i Ty też zapomniałaś. Bo tak było zanim zapragnęłaś maski.
- Pewnie - mówi, dogania Cię i razem, ramię w ramię idziecie parkową alejką.
- Co słychać? - pyta lekko po chwili, a Ty czujesz jego badawcze spojrzenie na swojej twarzy.
- Nic, po staremu w sumie - odpowiadasz - tutaj? - po tym pytaniu wskazujesz głową na ławkę między drzewami, tak obojętnie jakbyś wcale nie pamiętała, że to tam przegadaliście pierwszych kilka godzin.
Ty byś zapomniała? Niemożliwe.
Byłaś tu kilka razy. Raz sama, zimą. Ale pozbawione liści gałęzie wydawały się być wtedy jeszcze bardziej przygnębione niż Ty, więc cały czar miejsca prysł.
Rzucasz torbę na ławkę i siadasz tak jak zawsze, wciskając nogi w wolną przestrzeń oparcia.
On tak po prostu, lekko zwracając się w Twoją stronę.
- Opowiadaj co u Ciebie - ponawia pytanie i patrzy Ci prosto w oczy z tym swoim uśmiechem. Z tym dołeczkiem w policzku i tak, że masz ochotę się rozpłakać. Patrzeć na niego i płakać.
- Oj, kurcze co mam Ci opowiadać... Mówisz lekko się śmiejąc i przewracając oczami.
Wyprowadziłam się z domu, mieszkam z Grześkiem. Niedawno kupiliśmy nowe mieszkanie.
Pracuje cały czas w tym samym wydawnictwie, ale na trochę innych warunkach. Z resztą wiesz, gadaliśmy o tym... hmm.. i co jeszcze... - zawieszasz głos i odchylasz ciało do tyłu trzymając się oparcia ławki.
- Hmm... chwila na zerknięcie do scenariusza.
- Miałam robić prawko, ale jakoś nie po drodze mi do tego... Moim powołaniem jest jazda po prezydencku na tylnim siedzeniu - mówisz i uśmiechasz się szeroko.
Ten uśmiech ćwiczyłaś nie dalej jak wczoraj rano. W garderobie, przed dużym lustrem.
Szczerzyłaś kły i patrzyłaś prosto w dwie czarne studnie swoich źrenic.. Jak to możliwe, że ludzie wierzą w autentyczność tego grymasu.
To tak jak uwierzyć, że zmarły jest tak podekscytowany na własnym pogrzebie, że dostaje rumieńców.
- A co u Ciebie? - pytasz z autentycznym zaciekawieniem i zatrzymujesz wzrok na jego niebieskich, zbyt znajomo niebieskich oczach.
- Heh, Proszę Cię... u mnie?.. No nic, pracy nie zmieniłem. Magisterka mi nie idzie. Pamiętasz Faraona?
(no proszę on pierwszy nawiązał do tego co było... Ty dobrze się pilnujesz. Pamiętasz tego małego kundla, i to jak rozrzucał Twoje buty po całym mieszkaniu)
- Yhy, pamiętam - potwierdzasz oczekując na dalszą część historii.
- pasł się tak, że waży z 15 kilo! Leży tylko i nic nie robi, nawet ciężko go na spacer wyciągnąć. Nawet po schodach już nie chce schodzić, muszę wozić go windą! - śmieje się, naprawdę szczerze.
A ja... gdybym miała wtedy w głowie taki mały aparacik fotograficzny, to zrobiłabym najpiękniejszy album na świecie.
- Co ty opowiadasz? - To pięknie, wiedziałam, że wyrośnie z niego jakiś mały potwór. - mówisz.
Patrzycie na siebie, oboje uśmiechnięci, tak jakby nie było tego całego roku.
Jakby nie było tej zimy. Jakby... nie ważne.
- Kurcze, bałem się trochę tego spotkania - mówi on, z wahaniem patrząc na mieniącą się w słońcu wodę parkowego stawu.
Zaczęło się.
Kartkujesz scenariusz.
Strona z zagiętym rogiem, strona z zagiętym rogiem...
Jest.
Rozdział 2
Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy
- Dlaczego? - pytasz z udawanym zdziwieniem i rozbawieniem w głosie. - Przecież nie gryzę.
On nadal na Ciebie nie patrzy. Milczy.
- Wiesz, ja nawet bałem się z Tobą rozmawiać, to tak wszystko dziwnie wyszło... Za bardzo zastanawiałem się co będzie później, jak to się skończy... I w pewnym momencie przestałem cieszyć się tym co było.
I później zacząłem myśleć o Anecie i wydawało mi się... - zawahał się na chwilę... - zrozumiałem, że nie powinniśmy się rozstawać, że tęsknie za nią... - urwał.
Widzisz, że to jest jak oczyszczenie, on chce to powiedzieć, żeby poczuć ulgę, żeby móc zamknąć ten etap definitywnie. Ale Ty masz inny plan. Scenariusz przewiduje inne rozwiązanie.
- Przestań, ej... Było, minęło. Mówiłam Ci, że to był fajny czas. Oboje potrzebowaliśmy jakiejś tam odskoczni. Ja dzięki Tobie zrozumiałam co czuje, Ty zatęskniłeś za Anetą.
Wszystko dobrze się skończyło. I chyba to się liczy. Oboje jesteśmy szczęśliwi, więc jest ok., tak? - pytasz, kończąc tą poprawną do porzygu gadkę.
Doskonale, wszystko idzie według planu. Ale nie mogłoby być inaczej. Nie na marne analizowałaś wszystkie możliwe scenariusze. Godziny jakie poświęciłaś na zaplanowanie najdrobniejszego szczegółu tego spotkania muszą Ci się zwrócić.
I zwrócą.
Z nawiązką.
On podnosi wzrok. Patrzy na Ciebie tak inaczej. Z podziwem. I z rozczarowaniem.
Dobrze myślałaś, on liczył na to, że będziesz próbowała znowu go podrywać. Że będzie Ci zależało na tym, żeby go zdobyć. Liczył na to, a teraz jest rozczarowany.
- Ja nigdy w życiu nie przeżyłem tak intensywnego miesiąca... - mówi zamyślony z lekkim uśmiechem - to było takie... nieprawdopodobne.
I Ty, nigdy w życiu nie spotkałem takiej dziewczyny, tak bezpośredniej i takiej prawdziwej po prostu - patrzy teraz na Ciebie, jego twarz to połączenie zdziwienia, niedowierzania, podziwu i jakiejś takiej... tęsknoty...
Odhaczyć.
Spędziłaś z nim tego dnia jeszcze kilka godzin. Kilkaset minut rozmów, żartów, spaceru i kawy w małej knajpce niedaleko parku.
Kiedy się żegnaliście nie miał już oporów, podszedł do Ciebie blisko, odrobinę za blisko.
I złożył na Twoim policzku kilkusekundowy pocałunek.
Odhaczyć.
Dawno już nie potrzebowałaś tego wrzasku w słuchawkach tak bardzo jak podczas drogi do domu. Autobus wlókł się niemiłosiernie, a Ty patrząc tępo w czarną szybę starałaś się zagłuszyć jego głos, który cały czas brzmiał w Twojej głowie.
Tuż przed zaśnięciem usłyszałaś dźwięk sms-a.
To on, napisał, że cieszy się, że się spotkaliście. I że przypomniał sobie za co tak bardzo Cię polubił. I że chciałby się jeszcze zobaczyć. I jeżeli Ty też chcesz, to on bardzo chętnie.
Odpisałaś mu miło, ale nie obiecująco. Że tak, że może. Że nie wiesz jak z czasem.
On na to, że szkoda, ale chciałby bardzo. I że czeka na wiadomość od Ciebie.
Odhaczyć.
Scenariusza trzeba trzymać się bezwzględnie, dlatego też spotkałaś się z nim jeszcze kilka razy, zawsze miła, sympatyczna. Taka jak wtedy. Nigdy jednak nie dałaś mu do zrozumienia, że coś może jeszcze między Wami być.
On kilka razy wspomniał o Anecie, że się wyprowadziła. Że nie mają kontaktu. Że zrozumiał, że to nie było tak czyste i doskonałe uczucie jak mu się początkowo wydawało.
Zapraszał Cię do siebie, wspominał, że kiedyś miło spędzaliście czas, kusił i próbował Cię uwieść.
Aż w końcu nadszedł czas na zwrot akcji, tego nieco przeciągającego się filmu.
Pozwoliłaś mu się adorować, odpowiadałaś na jego flirt, ale nigdy wprost i bezpośrednio.
I wpadł.
Odhaczyć.
Tego popołudnia zadzwonił i poprosił o spotkanie wieczorem. Obiecywał pyszną kolację i wino. Zgodziłaś się. On czekał na Ciebie jak na objawienie, Ty wiedziałaś, że jedziesz wykonać wyrok na jaki skazałaś go kilka miesięcy wcześniej, tak skrupulatnie planując każdy szczegół swojej zemsty.
W mieszkaniu unosił się delikatny zapach kwiatów, wtedy, w tamtym momencie maska stanowiła jedyną tarczę między Tobą, a nim.
Miał błyszczące oczy, roześmiane, szczęśliwe. Krzątał się po kuchni i poprosił byś poczekała w salonie. Pogłaskałaś rozłożonego na podłodze Faraona i przeszłaś do salonu. Widok z okna nie należał do najbardziej wyszukanych, kawałek parku, kilka sąsiednich bloków.
Dziwnie było patrzeć na to wszystko ze świadomością, że to ostatni raz.
A najgorsze, że sama o tym zdecydowałaś.
Kiedy wszedł do pokoju z parującymi talerzami pełnymi makaronu z aromatycznym sosem, zamarł zdziwiony przy drzwiach.
Jeżeli coś przeczuwał punkt dla niego.
To daje wynik jakieś... 1000 do 1.
Nie zdjęłaś płaszcza, nawet nie odłożyłaś torebki.
- Musimy pogadać - powiedziałaś poważnie, patrząc na jego przerażoną twarz.
- No pewnie, siadaj - odpowiedział zdecydowanie za szybko próbując ukryć rosnące zdenerwowanie.
- Nie, nie chce zabierać Ci dużo czasu. Wiesz, chodzi o to, że Grzesiek wrócił z Dani, z tego kontraktu o którym Ci wspominałam. I wiesz... jaki on jest. Nie był zadowolony kiedy dowiedział się, że się spotykamy - mówiłaś tą formułkę jak wierszyk wyuczony na pamięć, na konkurs w podstawówce. - Oczywiście powiedziałam mu, że spotykamy się na stopie koleżeńskiej. Że wiesz o tym, że jestem zaręczona i że kocham Grześka. Mówiłam mu, że kompletnie nic do Ciebie nie czuje, oczywiście oprócz sympatii - poprawiłaś się szybko, patrząc na niego przepraszająco. - Ale on nie rozumie, jest strasznie zazdrosny.
Więc naprawdę bardzo mi przykro, ale nie możemy się spotykać. Boje się, że mogłoby to wpłynąć nie najlepiej na mój związek... Mam nadzieje, że to zrozumiesz? - zrobiłaś zmartwioną minę i patrzyłaś jak setki różnych emocji przelatują przez jego oblicze.
Od złości, po ból, rozczarowanie... Aż w końcu "znalazł" odpowiedni wyraz twarzy mówiący... a raczej próbujący wyrazić całkowite zrozumienie i powiedział
- Szkoda, że Twój narzeczony ma o mnie takie zdanie - próbował żartować. - Jasne, że rozumiem, mną się nie przejmuj. Przecież wiesz, lubimy się i zależy mi na Twoim szczęściu.
W końcu odstawił talerze z kolacją na stolik i popatrzył na Ciebie pytająco...
- Wybacz, ale nie mogę zostać na kolacji, obiecałam Grześkowi, że spędzimy trochę czasu razem, w końcu nie było go cały miesiąc - powiedziałaś ze skruszoną miną i ruszyłaś w kierunku korytarza.
- Wszystkiego dobrego - rzuciłaś jeszcze przez ramie zamykając za sobą drzwi wejściowe i zostawiając go z takimi samymi uczuciami z jakimi on zostawił Cię równo rok i miesiąc wcześniej.
Odhaczone.
Tego wieczoru sama, z własnej woli zdjęłaś maskę. I pierwszy raz od bardzo dawna spojrzałaś w lustrze na swoją "prawdziwą" twarz.
Oczy nie były puste, były po brzegi wypełnione przelewającym się żalem, tęsknotą i cierpieniem.
Usta nie podniesione w lekkim wyuczonym uśmiechu, a drżące i z kącikami mimowolnie opadającymi w dół.
Ostatnia kartka scenariusza jakby pchnięta podmuchem wiatru opadła na pozostałe, te które zostały już odegrane.
A Tobie pękło serce, łzy, które tłumiłaś po jego odejściu przerwały wszystkie tamy.
Nie hamowałaś ich. Nie miałaś siły.
***
- Ej, już.. co jest!? - to tylko sen, słyszysz?
Powoli wracałam do rzeczywistości, na zewnątrz było jeszcze ciemno, przez uchyloną zasłonkę wpadało jasne światło księżyca. Usiadłam na łóżku i dotknęłam twarzy, policzki miałam mokre. Grzesiek patrzył na mnie przestraszony.
- Płakałam? - zapytałam trochę głupio, zachrypniętym przez łzy głosem.
- Nie płakałaś, wyłaś. Dziewczyno nie zdziwiłbym się jak pójdą ploty, że Cię tłukę, bo zupa była za słona, albo jakieś sado-maso tu uprawiamy - powiedział ze śmiechem Grzesiek i przyciągnął mnie do siebie. - Choć płaczko moja, co ci się śniło? - zapytał przytulając mnie mocno i nakrywając kołdrą.
- Nie pamiętam, jakieś potwory chyba - powiedziałam niepewnie.
- Potwory, potwory, taka duża dziewczyna i się potworów boi... - eh, zakpił. - Spij już
Nie minęło 10 minut, a chrapał tak, że ledwo mogłam zebrać myśli. Doskonale pamiętałam cały sen. Tak realistyczny, że to prawie niemożliwe...
Rano, kiedy Grzesiek wyszedł do pracy włączyłam komputer i sprawdziłam skrzynkę mailową.
Tylko jedna wiadomość, nadawcą był mój najlepszy przyjaciel Radek.
"I co wariatko, odpisał? Opracowałaś już resztę okrutnego planu zemsty? ;)"
Sięgnęłam po papierosa i rozkoszując się pierwszym mocnym zaciągnięciem odpisałam:
"Jeszcze nie odpisał. Ale to kwestia czasu. A plan dopracowałam w 100%. Będzie spektakularny.
Będziemy w kontakcie."