W zgodzie z naturą
26 października 2018
Szacowany czas lektury: 25 min
– Zboczeniec! – krzyknęła do mnie.
Nawet się nie poruszyłem. Byłem zbyt zaskoczony. W jednej chwili rzuciła się na mnie. Nie próbowałem uciekać, nie stawiałem oporu. Przewróciłem się na plecy. Na szyi poczułem zimne ostrze noża. Siedziała na mnie z miną godną mordercy.
– Zboczeniec! – powtórzyła gniewnie. – Zabiję cię!
– A mogę najpierw przedstawić swoją wersję wydarzeń? – zapytałem niepewnie. To nie była wygodna pozycja. Dziewczyna siedziała na mnie okrakiem.
Już mniejsza o to, dlaczego się tam w ogóle znalazłem. Po prostu szedłem przez las i zobaczyłem czyjąś sylwetkę w oddali. Tu nie ma szlaków ani ścieżek, dlatego mnie to zdziwiło. Pomyślałem, że ktoś się zgubił. Postanowiłem podejść, zapytać, może pomóc. Kiedy byłem już o parę metrów od postaci i już miałem się odezwać, zamarłem.
Miała długie czarne włosy. Ale nie była to głęboka, krucza czerń, raczej taka trochę zakurzona. Może to kwestia światła. Włosy spięte w długi kucyk. Biała bluzka z dużym kołnierzem, zapewne jakiś oficjalny strój. Na to czarna damska marynarka, na oko o jakieś dwa numery za duża. Również czarna spódniczka, ale to wszystko co zdążyłem zauważyć. Poczułem się strasznie głupio, kiedy zorientowałem się, że ona siusia. Spódniczka była zadarta, nogi lekko rozchylone. Niczego nie widziałem, to znaczy, nic szczególnego. Podchodziłem do niej od tyły i z prawej strony. Plecami opierała się o drzewo i wydawało mi się, że słyszałem westchnięcie ulgi. Naprawdę głupio byłoby się teraz odezwać. Mój krok jednak ją zaalarmował. Odwróciła głowę. Zanim zdążyłem się jakoś usprawiedliwić, rzuciła się na mnie. Nie szarpałem się. Jej nóż, a w zasadzie scyzoryk, nie zrobił na mnie wrażenia. Fakt, że jednak siedziała na mnie okrakiem dziewczyna w lekko podwiniętej spódniczce wzbudzał już jednak pewne uzasadnione obawy. A dokładniej to obawy zaczęły wzbudzać się same, a że usiadła akurat na nich, tym lepiej by było, gdyby jak najszybciej ze mnie zeszła.
– Nie jestem gwałcicielem – zaprotestowałem. – Możesz już zejść?
– Zamknij się! – warknęła niemiło. Poruszyła się odrobinkę. Zdążyłem zobaczyć wcześniej fragment jej nagiego pośladka, byłem więc pewien, że nie ma na sobie majtek. Jej ruch pobudził mnie tam na dole jeszcze bardziej. Poczuła to. – Gwałciciel! – krzyknęła przyciskając ostrze jeszcze mocniej do mojej szyi. Kropla krwi wypłynęła z naciętej skóry. Oj, będzie po tym ślad. Ale nie schodziła ze mnie, co gorsza, stała się bardziej nerwowa i czułem drgania jej ciała. Groził mi niekontrolowany upływ nie tylko krwi.
– Na chwilę obecną to ja się bardziej czuję jak ofiara molestowania – zamknąłem oczy starając się nie patrzeć na jej bladą skórę.
Po paru sekundach poczułem jak ze mnie zeszła. Na wszelki wypadek nie wstawałem jeszcze, a oczy miałem wciąż zamknięte. Usłyszałem szelest ubrań.
– Czego chcesz? – zapytała z kilkumetrowej odległości. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że spódniczka była już poprawiona.
– Jak wspomniałem, chciałem tylko sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Rzadko tu kogoś widuję – wytłumaczyłem się. Wstałem i otrzepałem ubranie z liści. Szyja szczypała strasznie. – Zwą mnie Milo. Tam dalej mam swój obóz – wskazałem palcem na kierunek skąd przyszedłem.
– Obóz? – zdziwiła się. Ach, no tak, zapomniałem.
– Tak jakby... Tak go nazywam. Jeśli nie potrzebujesz pomocy, to nie przeszkadzam – skłoniłem się nisko. Znowu się zapomniałem.
– A gdzie... eee... którędy na jakiś przystanek autobusowy? – zapytała niepewnie.
Nie była pewna, czy nie jestem wariatem. Rozumiem. Nie co dzień chodząc po lesie napotykasz faceta ubranego jak Robin Hood, może tylko nieco skromniej. Ale kurczę, jak nie w lesie to gdzie mam się tak przebrać? Idąc do urzędu?
– Najprościej tam, potem za strumyk i jest droga – pokazałem na zachód. – Ale można też do miasta, to tam skąd pewnie przyszłaś...
– Tam nie można – ucięła temat. Skinąłem głową na znak, że rozumiem, ale nie rozumiałem.
– Zaprowadzić? – zaproponowałem. Zawahała się. Pomachała groźnie scyzorykiem.
– Tylko bez numerów.
Szła jakieś dwa metry ze mną. Nie odwracałem się. Jak zwykle starałem się cieszyć chwilą. W pewnym momencie zobaczyłem krzak z jeżynami. Nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem je ze smakiem zajadać.
– Miałeś mnie zaprowadzić... tam.
– Nie marnujmy darów natury, drugi raz tego krzaka nie znajdę. Skosztuj, dobre.
– Nie, dziękuję... – odpowiedziała i równocześnie głośno zaburczało jej w brzuchu. Zawstydziła się strasznie, ale nie sięgnęła po jeżyny.
– Nie muszę wiedzieć, ale co ty właściwie tu robisz? – zapytałem kucając przy drzewie.
– Masz rację, nie musisz wiedzieć – parsknęła.
– Spieszysz się gdzieś? Uciekasz przed czymś?
Nie odpowiedziała. Miała bojowy wyraz twarzy. Dopiero teraz zauważyłem, że jej tusz był lekko rozmazany. Widywałem to już nie raz. To oznaka, że płakała.
– Nie ruszaj się przez chwilę – poprosiłem. Podszedłem do niej. Rzuciła mi spojrzenie pełne pogardy. Wzdrygnęła się kiedy wyciągnąłem ręce, ale panika przyszła, gdy zobaczyła po co sięgam.
– Aaa! – pisnęła przeraźliwie i zaczęła skakać. Trzęsła się cała, ale to tylko sprawiało, że pająk bardziej się bał i jeszcze mocniej trzymał.
– Nie ruszaj się – poprosiłem i delikatnie zdjąłem go z jej ramienia. Ciekawe, jaki to gatunek. Duży, gruby i cały szary. Już zaczął wypuszczać sieć, jakby tak wygodnie mu na niej było. Odstawiłem go ostrożnie na drzewo.
– Dzie... dziękuję – wydusiła z siebie.
– Jesteśmy w jego domu, musimy go uszanować – uśmiechnąłem się.
– Kim ty właściwie jesteś? – zapytała zdezorientowana.
– Zła czarownica rzuciła na mnie urok i przeniosła mnie do tej krainy. Strasznie mało tu lasów, powietrze śmierdzi, ludzie chodzą dziwnie ubrani i... Nie, spokojnie, żartuję. Jestem na wakacyjnej wycieczce – wytłumaczyłem.
– Aha – przytaknęła obojętnie. – I dlatego tak się... wydurniasz?
– Ja się wydurniam? – zdziwiłem się. – Ja tylko żyję w zgodzie z przyrodą przez parę dni. Gdzie indziej miałbym to robić niż w środku lasu?
– …W górach? – zapytała głupio.
– Jasne, gdzie jest mnóstwo ludzi i nie wolno schodzić ze szlaku. Lepszy jest zwykły las, którego ludzie nie doceniają – wzruszyłem ramionami. – A ty? Co cię tu wygoniło?
– Chcieli mnie zgwałcić – powiedziała po chwili. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. – Wpakowali mnie do samochodu i wywieźli, ale ja nie poddaję się bez walki. Uciekłam im. Biegłam w las, aż chyba zabłądziłam.
– Trzeba zawiadomić policję – stwierdziłem poważniejąc. To była poważna sprawa.
– Nie! – zaoponowała od razu. – Żadnej policji. Sama sobie poradzę. Sama się obroniłam, i sama dam sobie radę.
– Twój wybór – skinąłem głową na znak zrozumienia. Teraz wszystko nabierało sensu.
– Przepraszam za... – pokazała na szyję.
– Ledwo zadrapanie – machnąłem ręką. – W lesie to normalne. Poza tym miałaś dobry powód.
Wstaliśmy i poszliśmy dalej. Po paru, może parunastu minutach dotarliśmy do tego, co ja nazywałem obozowiskiem. Na polanie stał namiot, a obok do drzewa przywiązany był rower. Żaden tam wygodny sprzęt. Faktycznie, rower tani nie był, ale cała reszta prezentowała tanią chińską jakość. Nie miałem kompasu, kuchenki turystycznej, odzieży termicznej i innych bajerów. Tylko rower, śpiwór, namiot, latarkę i nóż. I oczywiście trochę jedzenia.
– Zjesz coś najpierw? – zaproponowałem.
– Stąd do miasta jest niecała godzina drogi piechotą – powiedziała przyglądając się mojemu namiotowi. – Czemu nocujesz w lesie?
– Bo w mieście nie ma lasu – odparłem bez wahania. Zniknąłem na chwilę w namiocie i wróciłem z bułką z szynką. Podałem jej jedzenie.
– Nie będę cię objadać...
– Jedz – zachęciłem krótko. Robienie wywodów w stylu „natura mnie wyżywi” czy „mam tego więcej” nie miało sensu. Nie zamierzała się zresztą kłócić. Usiadła przed namiotem i z ochotą zaczęła jeść.
– Masz przy sobie telefon? – zapytałem. Pokręciła przecząco głową. – Portfel? Dokumenty? – Znów odpowiedź negatywna. – Zabrali ci je?
– Nie miałam ich przy sobie – powiedziała z trudem. Podałem jej piersiówkę. Nie była przekonana.
– To nie alkohol – zapewniłem. Wypiła prawie całą. – Nie będę nalegał, ale opowiesz mi co się stało?
– Miało być zwykłe przyjęcie. Jakieś tam tańce, trochę alkoholu, dowcipy... A skończyło się na niekontrolowanej wycieczce do lasu. Jechaliśmy tylko do sklepu, ale kierowcy odbiło. Myślałam, że żartują. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po okolicy. Potem złapali mnie od tyłu i chcieli rozebrać. Wyrwałam się, uciekłam – dopiero teraz spojrzałem na jej buty. Musiało jej być naprawdę ciężko. Nie były to super wysokie szpilki, ale jednak. – Gonili mnie. A ja łatwo nie odpuszczam. Ślad moich zębów będzie miał jeszcze długo.
– Znasz ich?
– Tylko imiona. To koledzy koleżanki – wzruszyła ramionami. Nie wyglądała na przejętą, że próbowali ją zgwałcić. „Cóż, zdarza się. Dzisiaj ja wygrałam”, zdawała się mówić.
– Dranie. Ja bym takich za jaja powiesił – skomentowałem.
– Faceci lecą na ładne kobiety, co zrobić. Myślą, że to fajnie jest być obmacywaną. Jakby się jej nie podobało, to przecież nie założyłaby tak krótkiej kiecki, co nie? – spojrzała na mnie jakbym to ja był jednym z jej oprawców.
– Lecieć na ładne kobiety a molestować, to różnica – dodałem nieśmiało.
– O tak, bardzo duża – przytaknęła sarkastycznie. – Bo jak mówisz do kobiety na ulicy, że chętnie byś ją wyruchał, to przecież prawisz jej komplement i powinna być zadowolona, nieprawdaż?
– Ja taki nie jestem – jęknąłem desperacko. Jeszcze chwila i padłbym na kolana przepraszając za to, że jestem mężczyzną.
– A ty jesteś sam?
– Jakoś tak się złożyło, że kobiety uważają mnie za wariata...
– Nie o to pytam! – wrzasnęła lekko speszona. Co ja takiego znowu zrobiłem? – Sam chodzisz po lesie?
– Teraz już nie – zaśmiałem się nerwowo. Jasne, na bank myśli, że do niej zarywam. Zaraz ucieknie, a na policji poda mój rysopis mówiąc, że to jakiś wariat ze szpitala psychiatrycznego uciekł. – Lubię być sam. To takie remedium na stres życia. Tylko ja, drzewa i chmara komarów oraz kleszczy.
Zamilkłem. Kiedy podniosłem wzrok, zobaczyłem, że przygląda mi się badawczo. Pewnie myśli, jak mnie obrabować.
– Wiem, że zabrzmiałam jak rasowa feministka, ale nie chciałam cię nastraszyć – uśmiechnęła się lekko. Zauważyłem, że ma ładne miodowe oczy. – Nie mam cię za wariata, jeśli też i o tym pomyślałeś. I jestem wdzięczna za pomoc.
– Drobiazg – skuliłem się. Czy ona mi czyta w myślach?
– Masz zegarek? Bo mój... no cóż, zerwali – wzruszyła niewinnie ramionami.
– Nie mam. Jest coś po szóstej.
– Skąd wiesz?
– Dziewczyno, przecież jestem człowiekiem z lasu – zaśmiałem się, ale nie podłapała tego żartu.
– Agata. Na imię mam Agata – przedstawiła się.
– Kamil.
– A nie Milo?
– Milo to ksywka. Ale w pracy jestem Kamil. A dokładniej, magister Kamil Lisiecki. Wykładam na uczelni – zwierzyłem się z hańbiącego zawodu. Hańbiącego zwłaszcza dla mojej godności, bo musiałem się korzyć przed ludźmi, którzy swoje osiągnięcia zawdzięczali wujkowi dziekanowi, zrzynaniu z cudzych prac i piciu wódki z kim trzeba. Nienawidzę swojej pracy. Żeby mi chociaż pozwolili zrobić doktora, ale... Ech, szkoda gadać. Wolałem o tym zapomnieć.
– Zaraz będzie ciemno – powiedziała sama do siebie. Miała rację, w końcu była końcówka września. – Bez pieniędzy to raczej nie wrócę do domu, co?
– Eche – przytaknąłem tempo. Rany, Milo zrób coś! Zaproponuj jej pomoc czy coś!
– Nie będę ci już przeszkadzać. Najlepiej zapomnij o tym, że mnie w ogóle widziałeś. Do miasta tędy, tak? Przez strumyk, dalej już drogą?
– Eche – powtórzyłem reakcję. Na Peruna, nie pozwól jej tak po prostu odejść!
Wstała, poprawiła ubranie i dziarsko ruszyła ku zachodzącemu słońcu. Nie uszła dwóch metrów, a ze względu na buty przewróciła się. Tu gleba była bardziej miękka. Mniej wystających korzeni, ale pułapek nie brakowało. Jak ostatni kretyn patrzyłem jak wstaje, spogląda krótko w moją stronę i kontynuuje wędrówkę. Milo, rusz dupę i pomóż jej, choćbyś miał ją na rękach zanieść!
– Poradzisz sobie? – zapytałem.
– Pewnie – odkrzyknęła.
Teraz albo nigdy. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem za nią. Ona odwróciła się szybko i patrzyliśmy wprost na siebie.
– Nie poradzę sobie, nie ma szans! – krzyknęła z pretensjami. Nie była smutna, była zła. Nie na mnie, na siebie.
– Zaprowadzę...
– I co? Wskoczę na gapę do autobusu, który zawiezie mnie gdzie? Do domu mam jakieś trzydzieści kilometrów. Sama będę się szlajała po nocach, jakby mi mało było. Jestem zmęczona, załamana i chętnie walnęłabym kielicha – wyrzuciła z siebie. Przetarła oczy.
– Kielicha nie mam, ale jak chcesz, to możesz przenocować u mnie... To znaczy, w namiocie... Odstąpię ci śpiwór i... Co ja plotę! – pogubiłem się. Nie potrafiłem wzbudzić zaufania wśród studentów, a co dopiero u kobiety poznanej w lesie. – Przecież zaraz uznasz mnie za psychola, który tylko myśli jak się do ciebie dobrać...
– Dokładnie – potwierdziła. – Ale ty też masz mnie za wariatkę, więc jesteśmy kwita.
Chwilę później znów siedzieliśmy przy namiocie. Miałem jeszcze trochę zerwanych uprzednio jeżyn i butelkę wody źródlanej. Miny mieliśmy nietęgie, żadne z nas nie wiedziało co mówić. Rozumieliśmy, że nasze spotkanie było tak przypadkowe, że aż wręcz nieprawdopodobne. Jedyne co mogłem dla Agaty zrobić, to zaoferować gościnę, a ona mogła się mi odwdzięczyć tylko uprzejmością. Jej powrót do miasta o tej porze faktycznie nie miał sensu. Jak sama zaznaczyła, jest brudna, zmęczona, bez pieniędzy i daleko od domu. Pewnie się bała. Moim obowiązkiem jako mężczyzny i szlachetnego człowieka było jej pomóc.
W pewnym momencie zauważyłem, że Agata lekko drży.
– Zimno ci? – zapytałem.
– Trochę – skłamała. Jak to jest trochę, to ja jestem Juliusz Cezar. W plecaku miałem jeszcze kurtkę od deszczu. Okryłem nią dziewczynę. Nic nie powiedziała. Znów zapadła cisza. Nie mogąc jej znieść, wyciągnąłem harmonijkę ustną i zacząłem grać. Nie byłem mistrzem tego instrumentu, ale jakoś sobie radziłem. Agata słuchała i nic nie mówiła. Pewnie miała wiele rzeczy godnych przemyślenia. Patrzyła to na mnie, to w niebo. Ja natomiast nie miałem o czym myśleć. Po prostu grałem po kolei wszystkie melodie, jakie znam.
Nie wiem, ile czasu minęło. Godzina, nawet dwie, a może ledwo pół. W końcu zrobiło się już kompletnie ciemno i zauważyłem jak kleją jej się oczy.
– Idź do namiotu. Połóż się spać do śpiwora. Odpoczniesz, a rano zaprowadzę cię do miasta. Jakieś drobne mam, a inni mili ludzie pewnie chętnie ci pomogą – przedstawiłem plan. Brzmiał dobrze, lepszego i tak nie było.
– A ty gdzie będziesz spał? – zapytała hardo.
– Ja będę czuwał na zewnątrz – zaoferowałem dzielnie. Nie chciałem brzmieć jakbym ja uwodził czy coś. A już zwłaszcza „czy coś”.
– Daj spokój, namiot nie jest aż taki mały, zmieścimy się w środku – oceniła. – Nie mogę przecież skazać cię na nieprzespaną noc i poranek z przeziębieniem.
Zanim zdążyłem wymyślić wymijającą odpowiedź, zniknęła w środku mojego namiotu. Odczekawszy parę minut, niepewnie wsadziłem głowę do środka. Agata masowała sobie obolałe stopy.
– Wystaw na zewnątrz – podała mi buty – i nie gap się na moje nogi.
– To zły pomysł – ostrzegłem.
– Żebyś przestał się gapić na moje nogi?
– Z butami – uściśliłem.
– Wiewiórki kradną?
– Rano będą mokre. Rosa – odparłem i wszedłem do środka.
Położyłem się obok Agaty. Jeszcze nigdy nie spałem z kobietą w jednym łóżku. Choć to nie było łóżko, to jednak...
– Wskakuję – ostrzegła i wpakowała się do śpiwora.
– Chcesz już iść spać? – zapytałem zdziwiony.
– A masz coś lepszego do roboty? – spojrzała na mnie tymi swoimi żółtymi oczętami. – Co zazwyczaj robisz o tej porze?
– Czytam książkę, obserwuję gwiazdy, nasłuchuję ptaków... i śpię – odparłem. Poczułem jak ciągnie mnie za ramię.
– Chodź tu, zmieścisz się. A co będzie wystawało, przykryjesz kurtką.
Była ciepła. Jej skóra była przyjemnie ciepła. Byłem tak blisko niej, że czułem rytmiczne bicie serca. Choć może to było moje własne serce? Leżała na lewym boku. Jej piersi dociskały się do mojej ręki. Na policzku wręcz czułem jej oddech.
– Stop, ja tak nie mogę! – zaprotestowałem i wyskoczyłem ze śpiwora.
– Jak? Niewygodnie ci?
– Jesteś za blisko – niemalże krzyknąłem. – Nie mogę z tobą spać.
– Myślisz o czymś sprośnym? – przybrała gniewny wyraz twarzy.
– Nie ważne o czym myślę. – Wręcz przyznałem się do winy. – Tu nie chodzi o ciebie, śpij dobrze, ale ja po prostu...
– Ciii – szepnęła. Objęła mnie i znów położyła. Przytuliła się do mnie. Ładnie pachniała. Lasem, ziemią i czymś swojskim, choć nie wiem dokładnie czym. Przyciągnęła mnie bliżej i nakryła śpiworem. Poczułem na łydce jej nogę. Była w zasadzie nieco wyższa niż ja. – Ciii, już dobrze, po prostu śpij. Nic ci nie zrobię.
– Tristan miał miecz – wyrwało mi się.
– Jaki Tristan?
– Tristan, rycerz. Kiedy w podróży kładł się spać obok Izoldy, położył miecz, aby ich odgradzał – plotłem. – A ja nie mam...
– Nieważne, śpij.
Łatwo powiedzieć. Jak mam spać, skoro jakiś wąż owija moje ciało? Czułem się jak w sidłach. Przyjemnych sidłach, trzeba zaznaczyć. Ładnie pachnących sidłach. Ciepłych i miękkich, których guziki z białej bluzki wbijały się we mnie. Ale wkrótce zacząłem się przyzwyczajać. Mój oddech się uspokoił. Mimo to spać nie mogłem. Zabrała całą poduszkę.
– Śpisz? – zapytałem. Nie odpowiedziała. Czyli spała, albo tylko udawała, bo chciała mnie w nocy zabić tym scyzorykiem. Wygramoliłem się lekko, by sięgnąć do plecaka. Szelest chyba ją zbudził.
– Co robisz? – odezwała się zaspanym głosem.
– Wyciągam gumę.
– Co ty sobie..! – krzyknęła.
– W lesie nie myję zębów, więc używam gumy do zachowania czystości w jamie ustnej – wytłumaczył pośpiesznie.
– Aaa – zaśmiała się. – Mogę też?
– Proszę – podsunąłem jej paczkę. Było ciemno. Chcąc ją przejąć, złapała mnie za rękę. W życiu nie myślałem, że proste dotknięcie może tak oddziaływać na zmysły. Po chwili oboje żuliśmy gumę.
– Ile masz lat? Wyglądasz strasznie młodo – powiedziała. Jej twarz była tuż przy moim uchu, więc przeszedł mnie dreszcz.
– Dwadzieścia jeden.
– Ale mówiłeś, że masz magistra – wyprostowała się. Mój wzrok nieco przyzwyczajał się do ciemności, ale nie mogłem dostrzec wyrazu jej twarzy.
– Bo mam. Zdarzyło mi się nieco przyspieszyć edukację.
Chyba zrozumiała dokładnie, dlaczego tak bardzo nie lubię uczelni. Zaśmiała się gromko. Jej długi kucyk opadł na moją twarz i połaskotał mnie po nosie.
– Czyli jesteś geniuszem?
– Gdybym był, miałbym już tytuł profesora. Jestem matematykiem – przyznałem się. Opadła na mnie. Dotknęła nosem mojego policzka. O nie, nie rób tego... Za późno. Cmoknąłem ją w policzek.
– Na zbyt dużo sobie pozwalasz, małolacie – powiedziała. Zmieniła nieco swoje ułożenie. Poczułem jak przesuwa się i już po chwili leżała na mnie.
– Podobasz mi się, ale... – chciałem ugasić ten zapał.
– Musi być ale? Nie możesz po prostu powiedzieć mi komplementu?
Moje ciało zaczęło sobie przypominać, jak siedziała na mnie w lesie. Agata rozpuściła swoje włosy, które rozlały się po mojej twarzy i zapewne po jej plechach. Przytuliłem ją mocno i docisnąłem do siebie.
– Nie szarżuj tak. Idź spać – odparła spokojnie.
Jak? Jak mam zasnąć? Tuliłem się do niej mocno. Była zmęczona, znów szybko zasnęła. Pomyślałem, że to niezdrowo, jeśli nie wyjęła gumy, bo może się zakrztusić, ale już nic nie zrobiłem. Leżałem nie chcąc jej wypuścić. Jak ona ładnie pachniała!..
…A może to wszystko było tylko snem, który prysnął nad ranem jak bańka mydlana. Obudziłem się sam. Przekonanie, że cały wczorajszy dzień był tylko wytworem mojej wyobraźni zdążyło wziąć górę. Już miałem wstać, kiedy ktoś wszedł do mojego namiotu.
– Brrr, nie wiedziałam, że poranki są takie chłodne – powiedziała Agata widząc, że nie śpię. Zdjęła buty i wskoczyła na mnie. Zaczęła się przykrywać. – Byłam się wysikać i zmarzłam. Ogrzej mnie – poprosiła.
– Myślałem, że jesteś wytworem mojej wyobraźni – powiedziałem jeżdżąc rękoma po jej plecach.
– Dlaczego tak myślałeś?
– Bo to brzmi tak niemożliwie. Spotykam kobietę w lesie, pomagam jej, a ona wcale się mnie nie boi i nie ma nic przeciwko, by przenocować w moim namiocie i...
– Kiedy ostatni raz widziałeś się w lustrze? – przerwała mi. – Bać się ciebie? Kurdupla małolaty, cherlaka, z twarzą zdradzającą, że nie skrzywdzi muchy?
Naprawdę było jej zimno. Poruszała się lekko, by się ogrzać. Takie ruchy były dla mnie nieco niebezpieczne, w końcu leżała na mnie. W dodatku mogłem ją dotykać swobodnie. Moje ręce zjechały trochę niżej.
– Ach – wyrwało mi się ciche jęknięcie. Przestała się ruszać. Zamarłem. Zaraz dostanę z liścia.
– Miałeś całą noc, żeby się do mnie dobrać, a ty nic – uśmiechnęła się. – Myślałam, że jesteś dżentelmenem, a ty po prostu czekałeś na rano.
– To nie tak – zaprotestowałem.
– A jak?
– No... – zamilkłem. Po prostu nie tak. Bij już i daj żyć. Ale nie miała zamiaru mnie uderzyć. Zamiast tego znowu zaczęła się pocierać. – Jestem rycerzem, nie dżentelmenem... nie powinienem...
– Przede wszystkim jesteś mężczyzną. Słodkim – uśmiechnęła się i cmoknęła mnie w nos.
Zrzuciłem ją z siebie i wybiegłem z namiotu. Pewnie będę tego żałował do końca życia, ale cnoty to cnoty i nie wolno im urągać. Biegałem w skarpetkach po mokrej trawie próbując zagłuszyć myśli. Agata przyglądała mi się zdziwiona.
– Boisz się kobiet? – zapytała. Królestwo za jej myśli!
– Nie boję się niczego – odparłem dumnie. – Ale ja nie chcę... nie chcę być przypadkowym poznanym... chcę kiedyś ofiarować całego siebie tej jednej jedynej...
– A czy ja robię z tobą coś złego? – zapytała niewinnie. Ta, śmiej się, śmiej. Dla ciebie to nic. Ale dla mnie to naprawdę wiele znaczy.
– Ja nigdy... Jestem prawiczkiem! Nawet jeszcze się nie całowałem! Nie chcę wakacyjnych przygód! Chcę się zakochać! Chcę, by ktoś zakochał się we mnie! – krzyczałem.
– Ja też chcę, by ktoś się we mnie zakochał! – odkrzyknęła. Wyszła z namiotu i także stanęła na mokrej od rosy trawie. Była boso. Wtedy zdałem sobie sprawę, że faktycznie poranek jest chłodny. Wzdrygnąłem się.
– Przepraszam – powiedziałem kłaniając się nisko.
– Ja też przepraszam.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Jak na znak z powrotem wbiegliśmy do namiotu. Zmarznięci wskoczyliśmy w śpiwór. Mocowaliśmy się tak chwilę, aż skończyliśmy leżąc na bokach twarzami do siebie. Matko, jakie ona ma ładne oczy!
– Ładnie pachniesz – powiedziałem.
– A ty masz honor, to nie częsta rzecz w dzisiejszym świecie.
Z mojego honoru to by było na tyle. W jednej chwili przywarliśmy mocno do siebie. Pocałowała mnie, a może to ja pocałowałem ją... Nasze wargi się zetknęły, po chwili języki splotły. Nie wiedziałem co mam robić, po prostu poddałem się jej woli. Wbiła mi lekko paznokcie w plecy. Chwile, kiedy odrywała się ode mnie, wykorzystywałem na złapanie oddechu. Przygryzała moje wargi, ssała mój język. Wsunąłem dłoń w jej gęste włosy. Czułem jej żar całym swoim ciałem.
– Agato – wydyszałem. – Ja wiem... nie chcę się powtarzać...
– Zamknij się wreszcie – skarciła mnie i jednym płynnym ruchem zdjęła ze mnie koszulę. Położyła się na mnie i przejechała ręką po całym torsie. – Dbasz o siebie – stwierdziła zadowolona.
Nie wiedziałem, co robić. Czekałem na jej ruch. Nie spieszyła się. Badała moją klatkę piersiową okazjonalnie składając na niej pocałunki. W pierwszej chwili pomyślałem, że warto by wziąć wcześniej prysznic. Ale ona nie wyglądała, jakby jej to przeszkadzało. Przyssała się do mojej szyi. Wgryzła się, zabiła mnie i wyssała ze mnie krew. Żartuję.
– Au! – wyrwało mi się. Przytuliła się do mnie i zaprzestała zabaw. Byłem trochę zawiedziony.
– Zadecyduj, co teraz – powiedziała leżąc na mnie. Jej ciężar był mi przyjemnie lekki. Zastanowiłem się szybko.
– Nie chcę cię całować wiedząc, że to tylko dziś. Czy jutro też będę mógł cię pocałować? I pojutrze? I popojutrze?
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, co powiedziałem. Agata także dłuższą chwilę zastanawiała się nad znaczeniem tych słów. Jej twarz zarumieniła się uroczo.
– Jeśli chcesz, może tak być – szepnęła wprost do mojego ucha.
Ochoczo wróciliśmy do namiętnych pocałunków. Szło mi coraz lepiej. Chłonąłem jej cudowny zapach. Mierzwiłem jej piękne włosy. Nie spieszyliśmy się. Rozpięła moje spodnie. Nie chcąc być dłużnym zabrałem się za rozpinanie jej bluzki. Była już nieźle pognieciona. Drżącymi palcami rozpinałem od góry delektując się każdym guzikiem. Moim oczom ukazały się dwie dorodne, choć wcale nie aż tak duże półkule, uwięzione jeszcze w białym koronkowym biustonoszu. Po uporaniu się ze wszystkimi guzikami, zsunąłem bluzkę. Pomasowałem blade ramiona. Agata wypięła dumnie piersi i westchnęła głośno. Z jej oczu aż się iskrzyło. Przeciągnęła się jak kotka i lekko podwinęła swoją spódniczkę. Usiadła dokładnie na moim kroczu. Błądziłem rękoma po jej plecach ucząc się na pamięć linii jej skóry. Sięgnąłem po zapięcie jej biustonosza.
– Aaach! – jęknąłem przeciągle. Nagromadzone we mnie napięcie znalazło swoje ujście. Nie kontrolowałem swojego ciała. Lewą ręką ścisnąłem Agatę za udo, chyba nawet trochę za mocno. Zalała mnie fala przyjemności. W głowie mi się kręciło.
Opamiętałem się chwilę później. Lekko zawstydzona Agata dalej siedziała na mnie. Palcem robiła kółeczka na mojej klatce piersiowej.
– Prze... przepraszam... – chciałem się jakoś usprawiedliwić. Dałem koncertową plamę.
– Nie szkodzi – powiedziała cicho. – Nic się nie stało. – Wbiła we mnie to swoje przenikliwe spojrzenie. Mogła we mnie czytać jak w otwartej księdze. – Nie przejmuj się. Kontynuuj.
Już nieco bardziej opanowany, acz ciągle zażenowany, dotknąłem jej bioder. Głaskałem jej gładką skórę. Była taka ciepła. Zmieniliśmy pozycję. Położyłem Agatę na plecach. Rozchyliła nieco nogi, bym mógł się między nimi usadowić. Pocałowałem jej pępek. Powoli ruszyłem wyżej. Ledwo musnąłem palcami jej piersi, a już wygięła plecy w łuk. Chciała, bym je uwolnił. Bez trudu odnalazłem zapięcie na jej plecach. Powoli, jak wznosi się kurtyna w teatrze, podniosłem jej biały koronkowy biustonosz i odrzuciłem gdzieś na bok. Zamierzałem nacieszyć się widokiem, ale ona od razu mocno przycisnęła moją twarz do piersi. Bezczelnie je wąchałem, składałem na nich pocałunki. Potem ująłem prawą półkulę w dłoń i zacząłem ją tarmosić. Przyssałem się do lewego sutka. Agata jęknęła wysokim głosem. Gdybym mógł, połknąłbym jej pierś całą. Jej sutki zesztywniały. Drażniłem je przygryzając i liżąc. Widziałem, jak z każdym oddechem wznoszą się do góry i opadają. Przyłożyłem ucho, by posłuchać galopu jej serca. Głaskała mnie w tym czasie po głowie jakbym był domowym zwierzątkiem.
Potem poprowadziła mnie na dół. Męczyłem się długo starając się odkryć, jak zdjąć tę spódniczkę. Wierciła się niecierpliwie i kopała mnie lekko. Nie mogąc sprostać zadaniu, przerzuciłem się na masowanie jej łydek. Cmokałem ją w kolana. Chichotała cicho. Uniosła pupę i całkowicie podwinęła spódniczkę. Białe koronkowe majteczki ujrzały światło dzienne. Przełknąłem nerwowo ślinę. Idąc po nodze do góry zmierzałem do jej klejnotu. Założyła mi nogi na ramiona. Przejechałem językiem po majteczkach i cmoknąłem ją w centralny punkt. Złapałem gumkę w zęby i powoli zsuwałem. Ośmieliłem się spojrzeć dopiero, gdy już zdjąłem majtki całkowicie. Agata jednak odruchowo złączyła nogi i nieco przysłoniła mi widok spódniczką. Rozsunąłem jej uda. Nie stawiała oporu. Uniosłem ostatni ciuch.
Była tam lekko zarośnięta. Nie przeszkadzało mi to. Przejechałem palcami wzdłuż szparki.
– Och... – Agata stęknęła cicho.
Zawahałem się co powinienem teraz zrobić. Wyczuła to. Wstała i położyła mnie na plecach. Bez ceregieli ściągnęła mi spodnie. Zasłoniłem krocze rękami. Chwyciła moje ręce i rozłożyła je szeroko. Usiadła na mnie okrakiem. Patrzyliśmy sobie w oczy. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Jej długich włosów opadających na nagie piersi, szerokiego uśmiechu, ognia w oczach, zarumienionych policzków.
Chwyciła mojego fallusa. Ustawiła go i nadziała się na niego. Zamknąłem oczy. Nie wszedł cały. Podnosiła się i opadała za każdym razem chłonąc go nieco więcej. Aż w końcu kompletnie go wsadziła. Byłem w niej, byłem z nią. Dookoła przyroda powoli budziła się do życia, pierwsze ptaki śpiewały dla nas pieśń. Nasze głośne oddechy i lekkie sapanie idealnie komponowało się z szumiącymi koronami drzew. Podziwiałem jak kropla potu spływa po czole Agaty, zupełnie jak górski strumyk. Jej włosy jak kłosy na wietrze.
– Ach...
Skakała po mnie coraz szybciej. Prawą ręką ugniatałem jej pierś, a lewą masowałem żarłocznie udo. Jej paznokcie drapały moje ramiona. Coraz szybciej, coraz głębiej. Odchyliła głowę do tyłu. Lecieliśmy razem przez kosmos. Żar lał się z naszych ciał splecionych w miłosnym tańcu.
Koniec przyszedł nagle. Poczułem jak coś we mnie eksploduje. Fala gorąca uderzyła mi do głowy. Chciałem się powstrzymać, przedłużyć przyjemność, ale to było silniejsze ode mnie. Poddałem się mechanizmom matki natury. Agata jęknęła bezgłośnie. Napięła mięśnie. Wbiła się mocniej, do samego końca. Wygięła się w łuk. Próbowała zacisnąć uda. Cały świat zawirował.
Opadła na mnie. Polecieliśmy razem do nieba, ale już czas byśmy wrócili. Ciągle byłem w niej. Przytuliła się do mnie. Oddychaliśmy ciężko. Naciągnąłem śpiwór, by nas przykryć. Głaskałem ją czule. Czy powinienem coś powiedzieć? Jeszcze nigdy wcześniej tak się nie czułem. Być tak blisko drugiego człowieka. Istna magia.
– Ale cię podrapałam, będziesz miał ślady – uśmiechnęła się.
– Doszedłem w środku – stwierdziłem wprost. – Nie będzie przez to problemów?
– Nie wiem – wzruszyła ramionami. – A jeśli będą, to co zrobisz?
– Jestem gotów ponieść pełną odpowiedzialność – zobowiązałem się. Nie rzucam słów na wiatr.
– Mówiłeś poważnie? Wtedy, kiedy zaznaczyłeś, że jutro i pojutrze... Chciałbyś? – zapytała przygryzając dolną wargę.
– Tak – odparłem. Może byłem zbyt bezczelny, może wykorzystałem moment jej rozchwiania emocjonalnego... Wiem, że znałem ją ledwo parę godzin. Ale szczerze chciałem.
– Ale jestem od ciebie o sześć lat starsza... – powiedziała z przekąsem.
– To co – pocałowałem ją.
Każdy poranek musi przejść w dzień. Ubieraliśmy się w ciszy, starając się na siebie nie patrzeć. Nie jestem pewny, czy to wstyd, czy może wyrzuty sumienia. Chciałem ją poprosić, by pozwoliła mi zapiąć jej bluzkę, ale się nie odważyłem. Żadne z nas nic nie powiedziało. Zjedliśmy w milczeniu resztki jedzenia. Potem żuliśmy gumę i patrzyliśmy na las.
– Odprowadzisz mnie? – szturchnęła mnie. Prosiła, czy tylko zagajała rozmowę?
– Oczywiście. Nie puszczę cię samej. Już nigdy – odpowiedziałem. Uśmiechnęła się zalotnie.
– Coś ty ze mną zrobił, dzikusie z lasu. A właściwie, małolacie z lasu.
W tej chwili miałem tylko jedno pragnienie: chciałem więcej takich poranków.