Universitas Amoris (I)
18 czerwca 2024
Szacowany czas lektury: 17 min
„Ludzie tylko w zawodowej pracy, w bardzo ważnych sprawach życiowych zachowują postawę duchową serio i wymagają wartości rzetelnych – poza tym lubią myśleć i czuć na niby i nadzwyczajnie cenią pozory. Potrzebują po prostu tego, żeby ich ktoś w błąd wprowadzał”.
Władysław Witwicki – Wiadomości o stylach
Kadra akademicka
Universitas Amoris
– Mhm bezbłędne, uwielbiam to robić…
– Ja też uwielbiam, kiedy to robisz…
– Lubisz, kiedy ugniatam?
– Tak! Masz wtedy takie męskie dłonie. Uwielbiam na nie patrzeć. I te zwinne palce…
– Przecież wiesz, że to ty jesteś wisienką na torcie. Kiedy bierzesz go w usta, a na twojej twarzy widzę przyjemność i satysfakcję – to największy komplement dla mężczyzny.
– Poważnie? Tyle lat minęło, a nam wciąż sprawia to radość… – powiedziała kobieta, mrucząc zalotnie.
– Długo odkrywaliśmy idealny przepis. A najbardziej lubię ten moment, kiedy rośnie. Taka obietnica tego, co będzie na końcu…
– Człowiek jednak docenia po latach to, co najlepsze. Włóż go już, proszę…nawet nie wiesz, jaką mam ochotę…
– To tak jak ja… tylko pamiętaj, nie może być za szybko…
– Zdecydowanie! Zresztą, gdybyśmy robili to szybko – nie byłoby klimatu.
– Klimat to podstawa, moglibyśmy to robić na okrągło.
– A pamiętasz, jak to robiliśmy kiedyś? Oby szybciej, a potem każdy do swoich obowiązków.
– Sama wiesz, jak to jest. Dużo zadań, dużo pracy, nie zawsze mogliśmy skupić się w pełni.
– Właśnie za to doceniam dojrzałość. Każdy wie, czego chce, a jak już coś robi – to robi to dobrze. W końcu to nasza ceremonia.
– Lepiej bym tego nie ujął – potwierdził z uznaniem mężczyzna. A teraz czas na małą przerwę. Usiądź, zrobię ci masaż.
Masaż trwał dokładnie tyle, ile było trzeba. Czyli trzydzieści pięć minut.
– Cieszę się, że jesteś – powiedziała kobieta zrelaksowanym głosem.
– Ja też się cieszę. Ile to już lat?
– Będzie ponad dwadzieścia.
– Tyle się zmieniło, a ty nie dość, że coraz piękniejsza, to i mężczyznę potrafisz docenić.
– Swoje studentki też tak komplementujesz?
– Amelio… nie żartuj. Im w głowie tylko smartfony, plotki i inne głupoty…
– Igor! Oh! Jakie duże!
– Już czas kochana, wyjmuj!
Amelia wyjęła makowca z piekarnika, a wspaniały zapach rozniósł się po uniwersyteckiej kuchni.
– Wygląda i pachnie niesamowicie. Czas na białą polewę!
– Oj tak, choć do tego będą teraz potrzebne twoje dłonie. – Igor wygodnie rozsiadł się na krześle i tym razem on podziwiał ruchy swojej rozmówczyni.
Amelia uśmiechnęła się, po czym sięgnęła do szuflady po kolejne narzędzie dzisiejszych przyjemności.
– To ja zrobię kawę, a zanim ciasto wystygnie i pogrążymy się w degustacji, może odhaczymy listę przygotowań przed inauguracją?
– Dobry pomysł, będziemy mieli to z głowy – powiedziała Amelia, z zapałem przygotowując polewę lukrową.
– Materiały dydaktyczne?
– Dzisiaj przyszła dostawa z nowymi wydaniami.
– Biała sala?
– Gotowa. Wprowadziliśmy dzisiaj ostatnie poprawki osprzętu z panem Stasiem.
– Pokoje?
– Pokoje wysprzątane, a pościel odebrana z pralni.
– Catering?
– Zapłaciłam za pół roku z góry, może tym razem nie będzie żadnych problemów z jakością.
– Zioła i pozostałe ingrediencje?
– Babuszka wszystko przygotowała, skubana ma pamięć lepszą od mojej.
– Gadżety?
– Czekają na białej sali. Musimy tylko je rozpakować i podzielić.
– A co robimy ze scenariuszami? Myślisz, że sobie poradzą? – zapytał mężczyzna z lekką niepewnością w głosie.
– Myślę, że nie będzie tak źle. W końcu mamy takie czasy, że byle banalna historia do nich nie przemówi. Przynajmniej będzie zabawnie.
– Zabawnie? A pamiętasz rocznik 2018? Wtedy też miało być zabawnie…
– Ej, nie czepiaj się! Pomysł był dobry. Nic nie poradzę, że trafiliśmy na zniewieściałe jednostki. Było trochę płaczu, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło…
– Dla nas na pewno. Gorzej z Grzegorzem i Martyną.
– Oj nie przesadzaj. Owszem musieli iść na terapię, ale koniec końców wyszło im to na dobre. Czytałeś o ich firmie z branży technologicznej? Ja tam jestem dumna.
– No dobrze, już dobrze. W końcu zawsze miałaś intuicję.
Igor wstał, wziął formę ze świeżo polukrowanym ciastem i odstawił je na chłodny parapet, żeby ostygło.
– Amelia?
– Tak?
– Nie jest ci trochę żal?
– Żal czego? Co masz na myśli? – zapytała zaskoczona.
– No tego, że nasze życie jest trochę inne. Zamiast uczyć swoje dzieci, uczymy cudze. Zamiast założyć rodzinę i zająć się własnymi problemami, zajmujemy się problemami innych. Czasem mnie to dołuje…
– Myślałam o tym kiedyś – odparła Amelia – ale wiesz co? Nie zamieniłabym tego życia na inne. Robimy coś ważnego, kontynuując tradycję tego miejsca. Do tego nieograniczona wolność i sporo przywilejów. No i mamy siebie.
Dla mnie to dużo.
Igor spojrzał na Amelię przenikliwie wzrokiem kogoś, kto nie jest do końca przekonany.
– Wiesz co Igor?
– Tak?
– Chodź ze mną do białej sali. Pokażę ci przeróbki, jakie wprowadziliśmy z naszym dozorcą. A przy okazji przypomnę, jak cudowne jest nasze życie.
– A będę mógł ugniatać? – uśmiech na powrót zagościł na twarzy Igora.
– Mój drogi. Z twoimi zwinnymi dłońmi, będziesz mógł zrobić wszystko.
Artur Walewski
Ojcowskie rozważania
„Więc Kleopatrę widzę; uwiezioną
Helenę, powód Trojanów upadku;
Widzę Achilla, chrobrego hetman,
Co dla miłości walczył do ostatka,
Widzę Parysa i widzę Tristana;
Tysiąc miłosnym zatraconych szałem
Dusz tu poznaję z ust mojego Pana.
A gdy do końca Mistrza wysłuchałem,
Co mi wskazywał damy i rycerze,
Litość mię zmogła i zmieszany stałem”.
Dante Alighieri – Boska komedia
Tłum rodziców z zaangażowaniem spoglądał na swoje dzieci, kończące właśnie ważny etap w ich życiu. Specyficzny zapach szkoły unosił się w powietrzu. Dla jednych był ulgą, dla innych utrapieniem. Apel, wyróżnienia, podziękowania. Dużo słów, które w przyszłości tych ludzi nie będą miały żadnego znaczenia.
Zmogła mnie litość, patrząc na mojego syna. Właśnie ukończył najlepsze liceum w tej części kraju. Ukończył je z wyróżnieniem. Niestety wyróżnienie w jednej dziedzinie, często staje się antywyróżnieniem w innej. Stałem zmieszany na oficjalnym zakończeniu roku, patrząc jak świadectwo jego nauki, jest antyświadectwem życiowych doświadczeń.
Przypominał mnie samego. Zagubionego, osiemnastoletniego idiotę, wiedzącego, na czym polega hipoteza Riemanna, ale nie wiedzącego, jak odezwać się do ładnej ekspedientki w supermarkecie.
Alek nie miał jeszcze pojęcia, że prawdziwa mądrość nie leży wyłącznie w wiedzy. To połączenie inteligencji, umiejętności, talentów i wiedzy, która opiera się na doświadczeniu, a nie wyłącznie na książkach.
Choć te są bardzo pomocne.
Dostąpiłem zaszczytu bycia szczęśliwym człowiekiem. Traktuje to jako przywilej, choć wiem, że nie ma na to jednego przepisu. Szczęście nie jest też wartością niezbywalną. Przez głupotę można je w każdej chwili stracić. Odkąd stałem się mężczyzną – każdego dnia walczę o szczęście. Z uwagi, że mój syn dopiero rozpoczął swoją drogę, muszę mu pomóc przynajmniej w jednym z najważniejszych elementów dorosłości.
Zagadce, która męczy zarówno chłopca, jak i mężczyznę. Doświadczonych i niedoświadczonych. Młodych i starych. Muszę ułatwić mu drogę ciężką, usłaną cierniem nielogicznych zdarzeń, pełną bólu, niepewności i pasji zarazem. Muszę pomóc mu z tym żyć, dźwigać to brzemię, dawać siłę, oparcie i zrozumienie. Nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy sam tego zrozumienia nie dostanie.
Czas poznać największą zagadkę filozofów, rozterkę uczonych i namiętność życia. Jedno słowo, tysiące twarzy.
Kobiety.
Dwadzieścia lat temu mój ojciec przyszedł do mnie i dał mi zaproszenie. Zaproszenie do miejsca, w którym nie tylko można poznać arkana tajemniczej wiedzy, ale i odnaleźć siebie. Zrozumieć, że codzienność to nie logarytm naturalny, a nienaturalne pasmo popieprzonych sytuacji.
Sytuacji, w których możemy być albo tymi, którzy wiedzą, albo tymi, którzy są dymani. Bo tak się składa, że nie da się być prawdziwym mężczyzną, bez prawdziwej kobiety. A żeby zdobyć kobietę, trzeba wiedzieć, jak to zrobić.
Dużo czasu minęło od mojej rocznej nauki na Universitas Amoris. Przeżyłem tam wiele przygód, wylałem wiele łez, rozbudziłem to, co jeszcze nie było rozbudzone. To nie była łatwa nauka. Na szczęście koniec historii był dla mnie więcej niż łaskawy. Jego owocem jest mój syn. Czas, aby i on poznał prawdziwy świat. W końcu jego ojcu się udało.
Z wyróżnieniem.
Spojrzałem na zegarek, dochodziło południe. Złoty Rolex na moim nadgarstku przykuł moją uwagę na dłużej. Zupełnie go nie potrzebowałem i zupełnie do mnie nie pasował. Często pozycja człowieka w społeczeństwie wymusza dopasowanie się do kręgów, w jakich się porusza. W imię pozornego, biznesowego taktu. Zawsze była to dla mnie najbardziej irytująca część sukcesu.
Na szczęście udawać to jedno, a być to drugie.
Dzisiaj już nie musiałem udawać.
Wraz z zakończeniem szkolnych uroczystości rozpętała się burza. Tłumy wysypały się ze starej szkoły przez wąskie uliczki centrum miasta, pędząc do zaparkowanych nieopodal aut. Wszyscy mijali starego człowieka, grającego na saksofonie. Starzec był niewidomy. Jego ubiór stanowiły wysłużone, postrzępione zębem czasu ubrania. Ciemne okulary i długa, zaniedbana broda sprawiały, że wyglądał irracjonalnie w bogatej, zadbanej dzielnicy.
Miał bardzo dobry słuch. Tylko jedna osoba, mijając go, wrzuciła coś do wysłużonej walizki. Do jego bezdennego kosza potrzeb, który pozwalał mu przeżyć. Przestał grać, dopiero kiedy uliczne kroki ucichły. Schował instrument do futerału, nie zważając na deszcz. Robił to spokojnie i z godnością jak po koncercie w filharmonii.
Sięgnął do walizki, aby zebrać dzisiejsze dary, jednak nie znalazł tam pieniędzy. Dłońmi wyczuł kształt zegarka. Mężczyzna włożył go do kieszeni i się uśmiechnął.
Nie miał jeszcze pojęcia, jak bardzo ten dzień będzie dla niego szczęśliwy.
Aleksander Walewski
Wewnętrzny bunt
„Czyliż nie miło czymkolwiek się wsławić?
Człowieku, zespól swe słowa i czyny,
By drugie życie po sobie zostawić”.
Dante Alighieri – Boska komedia
Zawsze chciałem coś po sobie zostawić. Być wielkim naukowcem, który odmieni życie milionów. Mieć pomnik sławy, na który będą patrzyły moje dzieci, wnuki i prawnuki. Być kimś więcej niż kłębkiem organicznej masy, która prędzej czy później zamieni się w proch. Dokonania i odkrycia są nieśmiertelne. Chcę być nieśmiertelny. Chcę być kimś.
Tylko po co?
Zapieprzałem kilka lat w najlepszym liceum, w tej części kraju. Zdobyłem masę nagród, rozwiązałem wiele zagadek, nabyłem wiele umiejętności. Chciałem być godnym potomkiem mężczyzn naszego rodu. I co?
Nie czuję ani spełnienia, ani satysfakcji. Więcej emocji niż naukowe wyróżnienie, wzbudziły we mnie nocne polucje zeszłej nocy. Może jednak nie jestem godny naszego nazwiska?
Nawet ojciec patrzył na mnie jakoś krzywo. I był dumny i nie był zarazem. Patrzył na mnie wzrokiem ojca, który martwi się o swoje dziecko. Jakbym dalej był małym chłopcem.
Nienawidzę tego. A jeszcze bardziej nienawidzę spojrzeń dziewczyn z mojej byłej już klasy. Jakbym był jakiś niedorozwinięty. Idiotki ledwo zdały maturę, a to ja czułem się jak głąb.
– Aleksander? – głos ojca potoczył się echem po długim korytarzu.
– Tak tato?
– Jesteś w pokoju? Musimy porozmawiać.
Oho, zaczęło się. Co tym razem zrobiłem nie tak?
– Alek, muszę ci coś pokazać – zaczął ojciec poważnym tonem, wręczając mi czarną kopertę.
– Co to jest?
– Zaproszenie – powiedział z zapałem – dwadzieścia lat temu dostałem identyczne od swojego ojca. Otwórz, proszę.
We wnętrzu faktycznie znajdowało się zaproszenie. Na eleganckim, twardym papierze, ze złotą pieczęcią i napisem Universitas Amoris. Zaproszenie było dosyć lakonicznie i nie do końca dla mnie zrozumiałe.
Serdecznie zapraszamy Sz. Pana Aleksandra Walewskiego do udziału w tegorocznym zlocie Universitas Amoris*. Listę rzeczy niezbędnych do rozpoczęcia nauki, dołączyliśmy na osobnej notatce. Prosimy o punktualne przybycie dnia 21 czerwca o godzinie 17:00.
Z wyrazami szacunku
Amelia Zadarnowska
Zgłoszenie kandydatury nastąpiło na wniosek absolwenta – Artura Walewskiego.
Nic z tego nie rozumiałem. Do czego znowu zgłosił mnie ojciec? Dalej mu mało dowodów mojej wiedzy? Przecież właśnie ukończyłem szkołę.
– Co to ma być? – zapytałem rozdrażniony.
– To taka tradycja z dziada pradziada. Zanim wybierzesz ostatecznie kierunek i pójdziesz na studia, wzorem naszych przodków udasz się na roczną szkołę dojrzałości – powiedział ojciec z dziwnym podnieceniem w głosie.
– Ale czego tam uczą? Uważasz, że jestem niedojrzały? I co to za nazwa? – skwitowałem – Uniwersytet Miłości?
– Znasz łacinę? Brawo!
– Znam też inną.
– Śmiało, chętnie posłucham.
– Nigdzie kurwa nie jadę.
Wychodząc, trzasnąłem drzwiami. Mocno, jak przystało na nastolatka. Dla lepszego efektu mogłem rzucić w niego tym cholernym zaproszeniem. Opacznie jednak wepchnąłem je do kieszeni.
Całe szczęście.
Okazało się, że osobna notatka w kopercie, zawierała bardzo ciekawe informacje.
Aleksander Walewski
Ciekawość
„Nie ma smutniejszego miejsca na świecie niż puste łóżko”
Gabriel García Márquez
Puste łóżko skrzypiało głucho przy każdym moim ruchu. Nie mogłem zasnąć. Po mojej wymianie zdań z ojcem wróciłem do domu późną nocą. Plus naszych relacji rodzinnych był taki, że darzyliśmy się względnym zaufaniem w prostych sprawach. Jeśli mam ochotę wyjść – to wychodzę. Bez zbędnego moralizowania czy zakazów.
Po powrocie do pokoju zobaczyłem na moim biurku starą fotografię. Miała delikatnie wyblakłe kolory i przedstawiała grupę ludzi. Naliczyłem czterdzieści osób, wśród których rozpoznałem dwie twarze.
Moich rodziców.
Stali na tle jakiegoś eleganckiego dworu, uśmiechali się do zdjęcia i trzymali za ręce. Swoją drogą nie pamiętam, żeby kiedykolwiek się kłócili. Często rzucają sobie zalotne spojrzenia, jakich nie widzę u rodziców moich znajomych. Zawsze mi to imponowało. Cieszyłem się, że są szczęśliwi.
Albo, że przyjemniej na takich wyglądają.
Na dole fotografii widniał napis – Universitas Amoris 2004. A więc faktycznie, mój ojciec był w tym miejscu dwadzieścia lat temu. Co ciekawe – była w nim również mama.
Dlaczego mi o tym nie opowiadali?
Jeszcze dziwniejsza była lista rzeczy, niezbędnych do zabrania. Wyglądała następująco:
– Sznur marynarski – 4 metry.
– Lubczyk – nasiona – 30 g.
– Szałwia – 20 g.
– Wanilia – 50 g.
– Prezerwatywy – 3 sztuki.
– Ubrania codzienne: koszula + spodnie + buty – wszystko w kolorze czarnym.
– Tytoń + fajka dębowa – zestaw.
– Whisky – 7-letnia lub starsza.
– Chusteczka bawełniana – 3 sztuki.
– Złoto – 15 g, próba 999.
– 10 000 zł w gotówce.
– Nóż myśliwski.
– Książki – 3 dowolne pozycje do wyboru.
Nic z tego nie rozumiałem. Z jednej strony wyglądało to, jak zestaw startowy uchodźcy. Z drugiej, zioła czy używki całkowicie mieszały mi w tworzeniu teorii, o co może chodzić.
Byłem zaintrygowany.
Na dodatek te prezerwatywy. Co oni myślą, że każdy chłopak w moim wieku wsadza przyrodzenie we wszystko, co się rusza? Nie mówię jednak, że bym nie chciał. Miałem wrażenie, że byłem ostatnim prawiczkiem w moim liceum.
Żenada.
Niestety nie wszystko można rozwiązać równaniem, a obecnie kobiety były w moim życiu tematem zupełnie nierozwiązywalnym. A może po prostu nie poznałem tej właściwej?
Nie wiem kiedy, ale w końcu udało mi się zasnąć.
Rano postanowiłem zrobić dwie rzeczy: przeprosić ojca i zgodzić się na ten wyjazd. Nie będę ukrywał, że zawsze zależało mi na jego docenieniu. Był dla mnie wzorem człowieka sukcesu. Miał dobrze prosperującą firmę, wszystko w jego życiu było mądrze zaplanowane, a kobiety przy nim stawały się jakieś takie… uległe. Choć on sam nigdy nie zwracał na to uwagi. Zawsze liczyła się dla niego tylko jedna kobieta.
Moja mama.
Zapach kawy jak zawsze o poranku wypełniał cały parter naszego domu. Ojciec siedział w kuchni przy stole, kończąc właśnie śniadanie przy jednej z książek – do których często wracał. Były dla niego jak brzmienie ulubionej piosenki. Mógł czytać je przy każdej okazji i nigdy się nimi nie nudził.
– Cześć Alek! Jak się spało? – zagaił miło.
– Cześć! Nawet znośnie. Choć… krótko.
Ojciec odpowiedział mi tylko tajemniczym uśmiechem, nie drążąc tematu.
– Tato?
– Tak synu?
– Chciałem cię przeprosić, byłem wczoraj trochę… sfrustrowany.
– Nie przejmuj się – odpowiedział ciepło – na pewno masz wiele pytań. Wal śmiało.
– Opowiesz mi więcej o tym miejscu? Czego w zasadzie tam uczą? I dlaczego nigdy nie opowiadaliście mi z mamą, że tam byliście?
– Widzisz, to taka tradycja. W pewnych rodzinach istnieje przywilej wchodzenia w dorosłość z nieco większą… pomocą. To właśnie tam poznałem twoją mamę. I to właśnie tam zakochałem się w niej bez pamięci.
– To jakaś szkoła dobrego wychowania?
– Tak. I nie. – Odpowiedział, patrząc na mnie przenikliwie.
– Tatooo…
– No dobrze. To miejsce, do którego dumni ojcowie wysyłają swoich synów, a matki swoje córki, aby pomóc im zrozumieć samych siebie oraz nabyć nowe umiejętności. Poznasz tam nowe odsłony życia. Życia, jakiego nie miałeś okazji zaznać wcześniej. Bądź tam sobą, a zobaczysz, że świat ma wiele barw. Nie zawsze tych dobrych, choć zawsze wartych sprawdzenia.
– Nic nie rozumiem – odparłem lekko zniechęcony.
– I właśnie dlatego uznałem, że to dla ciebie właściwy czas. Zaufaj mi.
– Ufam. Pomożesz mi przygotować rzeczy z listy?
– Wszystko oprócz książek jest już gotowe. Zajrzyj pod łóżko, leży tam czarna walizka. A książki wybierz sam.
– Tato?
– Tak synu?
– Dziękuję.
Czym prędzej udałem się do pokoju. Czarna, skórzana walizka ze złotym modułem mechanicznego szyfru, leżała faktycznie pod moim łóżkiem.
Zamknięta.
No tak. Tata od dziecka lubił mnie motywować do intensywnego myślenia i rozwiązywania zagadek. Jakie może być hasło? Data urodzenia? Nie, zbyt banalne. Może data wyjazdu? Czym prędzej ustawiłem cyfry: dwa, jeden, zero, sześć i… voilà.
Przejrzałem całą zawartość, z czego najciekawsza wydawała mi się mini sztabka złota. Miała wygrawerowany herb naszej rodziny i była zapakowana w pięknej, ozdobnej szkatułce. Widok kruszców nie był dla mnie czymś nadzwyczajnym, w końcu główną gałęzią działalności mojego taty, była dystrybucja złota oraz wyrobów jubilerskich.
Nigdy jednak nie widziałem sztabek w takiej oprawie. Odlew, grawer i opakowanie były tak perfekcyjne, że ich produkcja musiała nastąpić o wiele wcześniej. To była zdecydowanie ręczna robota.
Inne elementy ekwipunku również były skrupulatnie zapakowane. Wszystkie w innej przegródce. Widać ojciec planował ten wyjazd już od dłuższego czasu.
Pozostało mi wybrać trzy dowolne książki. Ciekawe czy miały być dla mnie sposobem na ewentualną nudę w przerwach od nauki, czy źródłem wiedzy. Książek z konkretnych, typowo szkolnych dziedzin brał nie będę. Bo i po co? Zdecydowaną większość standardowego programu nauczania mam w małym palcu.
Wybrałem Sztukę Wojny – Sun Zi, Księgę Wszystkich Dokonań Sherlocka Holmesa – Sir Arthura Conan Doyle i Trylogię Husycką – Andrzeja Sapkowskiego. Najwyżej niczym Gimli z Władcy Pierścieni będę bronił ostatniego wyboru słowami – „[...] to się liczy jako jeden”.
Do wyjazdu pozostało cztery dni. Z uczucia niechęci przeszedłem w dreszcz zaciekawienia.
Może właśnie tego mi brakowało?
Artur i Wiktoria Walewscy
Rodzice
„Seks nie nadaje się do ubierania w słowa. Oczywiście można wyczyniać słowne wygibasy, łącząc różne części ciała, ale ma to tak mało wspólnego z rzeczywistością, jak stwierdzenie, że pocztówka jest dokładnie tym samym, co miejsce, które przedstawia”.
Jonathan Carroll, Całując ul
– Widziałeś pocztówkę od moich rodziców? Wenecja jest jednak śliczna!
– Tylko na zdjęciach. Ja jednak wolę zdecydowanie to, co widzę tu i teraz.
Tu i teraz moja żona właśnie nakładała pończochy na swoje zgrabne nogi.
– Głupek! Tęskniłam za tobą – powiedziała z teatralnym żalem w głosie – nie lubię, kiedy tyle pracujesz.
– Też nie lubię. Choć z drugiej strony… tęsknota za najpiękniejszą kobietą na świecie jest… stymulująca…
– To znaczy, że nie potrzebujesz już mojej stymulacji?
– Nie potrzebuję. Co nie znaczy, że nie chcę.
– Pokaż mi, jak bardzo chcesz.
Pokazałem jej.
Najpierw zdecydowanym ruchem ręki zerwałem koronkową bieliznę z jej zgrabnych pośladków. Później zapewniłem, że moje zdolności językowe są więcej, niż przeciętne.
Wiktoria odepchnęła mnie w trakcie mojej prezentacji.
– Ohhh.
– Teraz mi wierzysz?
– Zawsze wierzyłam…
– I co z tym zrobisz?
– Sprawię, że teraz zapomnisz o całym świecie.
Sprawiła.
Zapomniałem nie tylko o całym świecie, ale i o wszystkim poza nim. Obserwowałem, jak moja żona ujeżdża mnie niczym amazonka. Dosiadła mnie, jakbym był Leonidasem, wyruszającym zaraz w bezpowrotną podróż. Jej ciało wyginało się w pozach nieziemskiej akrobatki. Piersi falowały niczym w rytm muzyki. Usta rozchylały się, tworząc mieszankę prośby, rozkoszy i samozadowolenia.
Uwielbiam ten grymas. Grymas, po którym zawsze mam ochotę zrobić z nią wszystko.
Zrobiłem wszystko.
Kochaliśmy się długo, namiętnie, ostro. Z miłością.
Tak jak zawsze.
Ptaki rozpoczęły już swoją poranną serenadę. Moja żona leżała przytulona do mojej piersi. Spokojna, spełniona, kochająca. Naprawdę jestem szczęśliwym człowiekiem. Dziękuje za to. Komukolwiek, komu mógłbym za to podziękować.
– Artur?
– Tak kochanie? Myślałem, że śpisz.
– Prawie śpię.
– Coś cię trapi?
– Myślę o Alku. Sądzisz, że jest już gotowy?
– A my byliśmy? – odparłem z uśmiechem.
– Ale to nasz syn.
– Ja też byłem synem swojego ojca. A ty córką swojej matki. Czułaś się wtedy gotowa?
– Mhm.
– No właśnie.
– A jak sobie nie poradzi?
– O to właśnie toczy się gra. Ma sobie nie poradzić, żeby później sobie poradzić.
– Boję się o niego.
– Nie bój się. Pamiętaj o jednej, ważnej rzeczy. Alek ma to, czego nie mieliśmy my.
– Co masz na myśli?
– Nas.
Ptaki śpiewały. Zakochani zasnęli. Świat toczył się dalej, obiecując kolejny dzień.
Cdn.