Szansa jedna na milion
11 maja 2020
Szacowany czas lektury: 31 min
Nieco odkurzony tekst sprzed lat, może ktoś go uzna za wart odświeżenia.
Jak cudownie jest wziąć urlop w piątek! Trzeci dzień weekendu należał mi się od dawna, bo ostatnimi czasy praktycznie nie odrywałam się od pracy, zaniedbując sen i domowe prace. No, ale nareszcie się to skończyło i mogłam odespać zaległości jak wolny człowiek, a nie jak nowoczesny niewolnik skazany na terror budzika. Byłam naprawdę zmęczona, więc na poranny pocałunek Jacka odpowiedziałam tylko mruknięciem i na wpół przytomnym uderzeniem poduszki. Nie wiem, czy trafiłam, bo obróciłam się na drugi bok i zasnęłam.
Oczy ponownie otworzyłam koło jedenastej. Czułam się cudownie - wypoczęta, zrelaksowana i wolna. Po raz pierwszy od długiego czasu nie obudził mnie sygnał pobudki, który zdążyłam już szczerze znienawidzić. Kilka minut leżałam w chłodnej pościeli, rozkoszując się świadomością, że okoliczne mieszkania dawno już opustoszały, a ja jeszcze ciągle tkwię w moim słodkim wyrku. Jednak wszystko co piękne, kończy się – trzeba było wstać, zwłaszcza, że głośnym burczeniem w brzuchu organizm upomniał się o swoje.
Szybki prysznic orzeźwił mnie i pozwolił zebrać się do życia. Mimo to spacer do sklepu bynajmniej nie plasował się na szczycie listy moich największych marzeń. Kierując się nieokreśloną, nieco rozpaczliwą nadzieją, otworzyłam lodówkę i rozczuliłam się. Czekały na mnie gotowe kanapeczki i świeża papryka, którą tak lubię. Papierowe, czerwone serduszko i kunsztownie wycięta z łaciatego kartonu po mleku literka J położona na wierzchu pozwalały łatwo zorientować się, kogo mogła uznać za sprawcę tej miłej niespodzianki.
Zaparzyłam herbaty (co za okropny pomysł, żeby do śniadania pić kawę?) i wróciłam do łóżka z przygotowanym posiłkiem. Pałaszując kanapki, oglądałam jakiś bzdurny program, ale szybko zorientowałam się, że słodkie lenistwo znów próbuje pochwycić mnie w swoje lepkie palce. Z drugiej strony – przecież nikt mnie nie gonił. I nie trzeba było iść do fabryki! Chwyciłam pilota i przełączyłam na DVD. No tak: oczywiście w środku znajdowała się płyta z pornosem! Ech, faceci! Kobieta zapracowana i nieobecna, to tak od razu szuka się prostej podniety.
Na ekranie rozgrywała się jakaś mało skomplikowana scena. Wielki Murzyn, najwyraźniej służący u właściciela plantacji, posuwał od tyłu wystrojoną, jęczącą białą dziedziczkę. Parsknęłam śmiechem, bo dziewczę nabite na monstrualny czarny pal wiło się jak szalone – co jednak bardziej mnie rozśmieszyło, niż podnieciło. Swoją drogą ciekawe, czy facetów w takich scenach podnieca bardziej obraz zdominowanej kobiety, czy też takiego potężnego narządu, który bezlitośnie wbija się w jej dziurkę? A może jest w tym jakieś uczucie zazdrości?
Niepostrzeżenie, zatopiłam się w myślach. Hm… taki Murzyn w domu byłby zaiste godną rozrywką. Wyobraziłam sobie, że jestem właścicielką osiemnastowiecznej plantacji, zmanierowaną i zepsutą do szpiku kości. Na każdą noc dobierałabym sobie nowe piękne, posągowe ciała. Koniecznie dużych facetów i oczywiście o nieskazitelnej muskulaturze. Wybierałabym ich spośród najlepszych okazów w moich czworakach (czy jak tak się nazywa ten domek dla niewolników). Przychodziliby pokorni, niepewni swojego losu… aż do momentu, gdy oddawałabym się w ich ręce. Mrrr… dać się trochę sponiewierać brutalnym, wielkim łapskom. Ja – wrażliwa i delikatna, one – esencja siły i nienasycenia.
Wyobraźnia usłużnie podsunęła odpowiednią scenę, a moja dłoń tak jakoś niby przypadkowo zsunęła się niżej. Zmrużyłam oczy i poddałam się magii chwili… przez ostatnich parę dni nie miałam czasu na seks, a moja stęskniona cipeczka domagała się chwili uwagi. Widziałam się w wielkim, rodowym łożu z baldachimem, ujeżdżającą dziko spoconego, czarnego samca. Wokoło zgorszeni przodkowie przypatrywaliby się oniemiałym wzrokiem z olbrzymich portretów, jak moja drobna szparka przyjmuje nabiegłą krwią, czarną maczugę, zupełnie nie mając nic przeciwko temu mezaliansowi. Oczami marzeń widziałam, jak leżę potem w zmiętej pościeli, zmaltretowana, ciężko dysząc i próbując dojść do siebie. Mój kochanek musiałby ukłonić się i wyjść, a ja odpoczywałabym tak, z ociekającą, rozchyloną szparką, wyzywająco patrząc na nobliwych antenatów. Pieściłam się tą myślą, gdy nagle, tuż obok mnie zabrzmiał dzwonek.
Przestraszona, podskoczyłam do góry, kompletnie nie rozumiejąc, skąd taki wredny dzwonek na mojej plantacji. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to sygnał telefonu. Jak najbardziej współczesnego. Szlag by to trafił – wyrwanie ze świata kosmatych marzeń powinno być karalne! Sięgnęłam po słuchawkę. Dzwonił Jacek z informacją, że postara się skończyć wcześniej pracę. Tak jakby nie mógł zadzwonić za kwadrans – pomyślałam irracjonalnie. Nastrój, niestety, prysł. Chwilę leżałam z ręką w na wpół zsuniętych majtkach, ale nawet końcówka pornosa na DVD nie przywołała motylków w brzuszku. Trudno – jeszcze cały weekend przede mną. Zjadłam do końca śniadanie i w geście absolutnego buntu postanowiłam nie wstawać do południa.
Kiedy wreszcie postanowiłam ogarnąć życie, dochodziła druga. A ja jeszcze polegiwałam w wyrze, może nie śpiąc, ale na pewno nie do końca wykluta. Wypadałoby przedsięwziąć coś w ogólnie pojętym projekcie obiadu. Najlepiej, żeby to przygotować coś ekstra. Jacek mógł się niedługo pojawić – a za to cudowne, znalezione w lodówce śniadanko należało mu się podziękowanie.
Westchnęłam rozdzierająco, ubrałam się i wyruszyłam na zakupy. Na szczęście sklepik osiedlowy mamy wystarczająco dobrze zaopatrzony. Udało mi się nabyć w drodze kupna parę odpowiednich produktów, a ponadto namierzyłam boską kieckę w butiku. Będzie się w czym lansować. Kobiecie do szczęścia naprawdę niewiele potrzeba – szkoda, że tak mało facetów to rozumie. Butik, podkreślam, zwizytowałam czystym przypadkiem. No, ale która rozsądnie myśląca kobieta zrezygnowałaby z takiej możliwości?
Zadowolona z siebie i ogólnie nastawiona pozytywnie do świata, wróciłam do domu i rozpoczęłam przygotowania do obiadu. Nastawiłam stymulujący zestawik na Spotify i dla kurażu chlapnęłam koniaczku. Było już po godzinie trzynastej, a przebywałam na ciężko zapracowanym i zasłużonym urlopie. Uznałam, że mi się należy. Przyjemne ciepło rozeszło się po ciele i od razu nabrałam chęci do pracy. Pizza domowa – postanowiłam. Powalająca, fantastyczna, pachnąca pizza!
Przygotowałam ciasto i zaczęłam kroić warzywa, podrygując w rytm ulubionych piosenek przy kuchennym stole. Uwielbiam zapach domowej pizzy. Nie jest taki ciężki i duszący, jak w tych obrzydliwych fast-foodach. Towarzyszy mu aromat krojonych ziół: pikantny i apetyczny. Nóż śmigał mi w dłoniach, a sącząca się z głośników muzyka dodawała motywacji. Drugi kieliszeczek też pewnie miał w tym udział. Bo ten trzeci to już był tylko formalnością. W końcu Boh trojcu liubit!
Domofon otwierany kodem piknął cichutko i po chwili usłyszałam szczęk klucza w drzwiach.
– Jacek, kochanie, czy to ty? – spytałam, nie odrywając się od bazylii. – Jedzonko będzie dopiero za pół godzinki.
Usłyszałam kroki. Otoczył mnie zmysłowy, lecz subtelny zapach męskiej wody kolońskiej. I to nie woda używanej przez Jacka.
– Marek – wyszeptałam, czując, że miękną mi nogi. – Nie jesteś w firmie? Miałeś siedzieć w biurze do późna…
Podszedł do mnie i objął mnie od tyłu. Zanim się zorientowałam, już zmysłowo i delikatnie kołysał się ze mną w takt muzyki.
– Nie – powiedział cicho prosto do ucha. – Chciałem być z tobą.
Jaki on ma cudowny głos! Miękki, aksamitny baryton. Rozpłynęłam się w tym głosie – jak zwykle.
– Nie przerywaj sobie – zamruczał, przesuwając rękami po talii.
Dobre sobie! Usiłowałam skupić się na krojonych ziołach, ale głos Marka, jego zapach – a nade wszystko jego oddech na karku, sprawiały, że z każdą chwilą trudniej było się kontrolować. Boże, tak dobrze czuć koło siebie takiego faceta – i wiedzieć, że jemu też jest dobrze. To akurat czułam wyraźnie, bo pęczniejąca twardość, skryta pod materiałem spodni znalazła sobie wygodne miejsce pomiędzy moimi pośladkami.
– Jacek zaraz będzie w domu – zaprotestowałam słabo.
– Wiem – wyszeptał i pocałował mnie w kark. Delikatnie, słodko i pieszczotliwie.
Ten facet po prostu wiedział, co robić. Pod jego dotykiem miękłam jak wosk w płomieniu świecy. Jego usta znaczyły pocałunkami rozkoszną drogę na karku. Wypuściłam z ręki nóż i oparłam się o stół, niezdolna do protestu. Oddychałam głęboko, a świat falował mi przed oczami.
Poczułam jego dłonie na piersiach. Wsunął je pod T-shirt, naturalnym, prostym gestem, jakby biorąc je w posiadanie. On coś ma w tych palcach, albo magiczny talent, albo lata praktyki. Nie zastanawiałam się jednak nad tym, skupiając się na rozkosznych doznaniach. Sutki natychmiast zareagowały, ale nie zwrócił na nie uwagi, zajmując się delikatnym masażem spodu piersi. Fale rozkoszy popłynęły w dół ciała. Czułam, jak w środku staję się mokra – to nie było pragnienie. To było pożądanie. Żądza. Chcica. Czułam się jak marcowa kotka, gotowa do spełnienia swojej roli. Tak chciałabym, żeby wszedł we mnie od tyłu i wziął całą – szybko i pewnie. Świadomość, że Jacek może wrócić w każdej chwili tylko wzmagała podniecenie. Zacisnęłam dłonie na brzegu blatu. Tyłkiem poruszałam w górę i w dół, masując jego sztywny pal.
– O której będzie Jacek? – usłyszałam jego szept.
– Zdążymy – jęknęłam – Musimy.
Obróciłam się błyskawicznie. Chciałam go, pragnęłam. Teraz, natychmiast. Szybko i bez dalszej gry. Pchnęłam go na stojący stołek. Gorączkowo sięgnęłam ku zapięciu spodni i dzikim ruchem zdarłam je z siebie. Moja cipka wołała o wypełnienie. Marek w tym czasie wydobył na wierzch swojego rozbójnika. Wielka, gorąca, fioletowa główka aż wyrywała się na spotkanie. Nie traciłam czasu na zdejmowanie koszuli. Ze zdławionym okrzykiem dosiadłam Marka i nabiłam się na sztywnego kutasa. Marek przyciągnął mnie do siebie, trzymając za pośladki. Mocno, władczo – tak jak lubię. Jęknęłam, gdy wszedł. Głęboko, aż do samego końca. Wyobraziłam sobie, jak to jest tam, w środku, gdzie nabrzmiała główka rozpycha się w ciasnej, wilgotnej i miękkiej norce.
– Zerżnę cię – wydyszałam do niego, dziko pracując biodrami. – Tym razem to ja ciebie zerżnę.
Poddał się tej grze, pozwalając, żebym dominowała nad nim. Nachyliłam się i mocno pracując biodrami zaczęłam go pieprzyć, szepcząc do ucha wyuzdane, dzikie słowa. Ujeżdżałam go, jak amazonka dosiadająca dzikiego rumaka. Chciałam, żeby wiedział, że to nie on mnie bierze, ale że ja biorę jego. Chwyciłam Marka za kark, mocno, aż do bólu.
– Zrób to. Teraz – wysyczałam. – Spuść się. Do środka. Do niej. Masz ją, kurwa, wypełnić po brzegi...
Doszedł prawie natychmiast. Wbił palce w moje pośladki i szarpnął się, walcząc, aby z jego ust nie wydobył się głośny krzyk. Gorąca sperma wlała się we mnie niepowstrzymaną strugą. Łapczywie wpiłam się w jego usta, jednocześnie czując, jak kolejne fale nasienia zalewają moją norkę. Chwilę trwaliśmy nieruchomo, ciesząc się wspólnym przeżywaniem rozkoszy, aż w końcu zanurzony w moim wnętrzu członek zaczął powoli maleć. Ścisnęłam go na pożegnanie, wywołując zadowolony pomruk właściciela. Po chwili zmalał zupełnie i z obscenicznym mlaśnięciem, które tak lubię, wysunął się, pozostawiając w środku płynny dar. Ostrożnie zeszłam z kolan kochanka.
– No, no… nieźleś tego naprodukował – pochwaliłam z błyskiem w oku. Uśmiechnął się do mnie i ucałował końce moich palców.
– Jesteś niesamowita.
– Ja? A kto mnie do tego doprowadził? – prychnęłam udawanym gniewem. – Przyszedłeś, zapachniałeś, powiedziałeś dwa słowa… i wziąłeś jak swoją. Nawet nie pomyślałeś o tym, żeby i mi było dobrze.
– Kto tu kogo wziął? No, teraz za późno na żale – pokręcił żartobliwie głową. – Jestem zmęczony i nic nim nie zrobię.
– Typowy facet. Znowu muszę wszystko sama robić – westchnęłam ze smutkiem, ale zdradziły mnie chyba roześmiane oczy, bo skwitował moje stwierdzenie szerokim uśmiechem.
Usiadłam na drugim stołku naprzeciwko Marka. Rozszerzyłam nogi, żeby miał lepszy widok i oparłam się plecami o stół. Popatrzyłam mu prosto w oczy i skierowałam palce na moją cipeczkę, całą błyszczącą od jej własnych soków – ale przede wszystkim od jego spermy. Pogładziłam ją i nie spuszczając oczu z Marka, wsunęłam palce do środka. Delikatne mlaśnięcie i wspomnienie niedawnej ostrej jazdy szybko sprawiły, że fale przyjemności zalały mnie całą. Uwielbiam pieścić się sama – najlepiej używając tego wspaniałego, naturalnego męskiego nawilżenia. A kiedy jeszcze mogę to robić na oczach faceta, który go dostarczył, i patrzeć mu przy tym w oczy – odpływam. Wystarczyło więc kilka ruchów i spazm rozkoszy wybuchł mi pod palcami. Wbiłam się głęboko do środka, zaciskając jednocześnie uda i czując, jak długi, głęboki orgazm przenika całe ciało. Przeciągłe westchnienie wyrwało mi się z ust. I wtedy usłyszeliśmy piknięcie domofonu.
– Jacek – uśmiechnął się Marek. – Prawie zdążył na najlepszą część.
– Szoruj pod prysznic – zrugałam go, usiłując złapać oddech i sięgając po leżące na ziemi majtki. Wbiłam się w nie szybko, pozwalając by opięły moją zbolałą, mokrą cipkę.
Kilka kropel nasienia przesączyło się przez materiał. Przesunęłam po nim palcami, zbierając wilgotny ślad. Patrząc w oczy Markowi i uśmiechając się niewinnie, jak nastoletnia lolitka, podniosłam dłoń do ust. Oczy mu błysnęły. Pogroziłam palcem.
– Nawet o tym nie myśl! Marsz do łazienki, ogierze!
Wytarłam szybko spływające na nogach ślady grzechu i wbiłam się w dżinsy. Jak to dobrze, że silny zapach ziół zamaskował mocny, jakże charakterystyczny, męski aromat unoszący się w kuchni.
Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich Jacek.
– Witaj, weekendzie – usłyszałam z przedpokoju jego wesoły głos. – O, laptop Marka. Znaczy, że nie tylko ja urwałem się z roboty. Świetnie, nie będziemy zwlekali z obiadem.
Wszedł do kuchni, dumnie dzierżąc pokaźnych rozmiarów butelkę.
– Mmm… ale zapachy. Co to, oregano? A, to pizza dziś będzie? Dobrze się składa, przyniosłem wino!
Podszedł do mnie i pocałował. Przytuliłam się, chowając w opiekuńczym uścisku. Moje serce biło jak oszalałe, a ja w panice myślałam, czy Jacek to usłyszy. Staliśmy chwilę, ciesząc się bliskością.
– Jesteś cudowny.
Roześmiał się, tym swoim ciepłym śmiechem, za który go tak kocham.
– No, oczywiście – stwierdził wesoło. – Muszę być cudowny, żeby ci było ze mną dobrze.
– Na obiad trochę trzeba poczekać – oznajmiłam twardo. – Pizza jeszcze nie gotowa. Obiad będzie późno.
– No, to może rozpoczniemy po prostu świętowanie weekendu? – spytał. – Co powiesz na taki pomysł: obiadokolacja w wyrze, z winem, gorącą kobietą i połączona z seansem filmowym?
– Jestem za – od razu wyraził swoją opinię Marek, wychodząc z łazienki.
– Rodzina w komplecie – zachichotałam. – Dobra, to wy przygotujcie pokój, a ja zaraz zrobię żarcie. I zajmijcie się winem. Pizza będzie za chwilę.
No, to było optymistyczne założenie. Chwila przeciągnęła się w godzinę. Jacek wziął jeszcze prysznic, a poza tym nagle pojawiły się upierdliwe drobne, domowe sprawy. Romantyczne jak wynoszenie śmieci. W końcu wszyscy marzyliśmy już tylko o tym, by po prostu zlec w łóżku i nie musieć zaprzątać sobie niczym głowy. Gdy pizza w końcu doszła i pojawiła się parująca na wielkim talerzu, obrzuciłam ją przyprawami, by następnie triumfująco wnieść do pokoju. Marek i Jacek leżeli już na naszym wielkim łóżku i oglądali jakieś idiotyczne sporty. Co ci faceci widzą w tym lataniu za piłką?
– Jedzenie podano – oznajmiłam z przekąsem. – Może jaśnie panowie by się tak łaskawie ruszyli? Niewolnictwo wyszło już z mody.
Jacek zerwał się z posłania.
– Och, wybacz, moja królowo, zapatrzyłem się. Ale sama rozumiesz, piłka nożna, musieliśmy podtrzymywać stereotypy męskości. Inaczej wzięłabyś nas za zniewieściałych i wyrzuciła na bruk.
– Wybaczam – oznajmiłam łaskawie. – Ale teraz napraw swój błąd i rozlej w końcu to wino. Ja idę się przebrać.
Skłonił się dworsko, choć z uwagi na jego strój – kolorowe bokserki i hipsterski T-shirt wypadło to komicznie. Parsknęłam śmiechem i poszłam zmienić ciuchy na coś wygodnego. Kiedy wróciłam, kieliszki stały już pełne, a światło przygaszone. Malutkie świeczki dodawały atmosfery.
Padłam na łóżko między moimi niezniewieściałymi facetami.
– Boże, dzięki ci za to, że wymyśliłeś weekend – jęknęłam. – W końcu spracowana kobieta ma szansę na chwilę odpoczynku.
Jacek nachylił się nade mną, podając mi kawałek pizzy.
– To może spracowana kobieta zechce spróbować owocu swoich pięknych dłoni?
Marek nie chciał być gorszy i podsunął kieliszek wina. Podniosłam się i opierając plecy o ścianę, przyjęłam dary.
– Jestem w raju – mruknęłam, kosztując trunku. – Jacek, wino jest perfekcyjne.
Skłonił głowę (facet, który potrafi się ukłonić nawet w łóżku!).
– Skoro nasza królowa rozpoczęła posiłek, to i my możemy sięgnąć po strawę – uśmiechnął się, biorąc kawałek pachnącej pizzy.
Uwielbiam jeść w łóżku. Czuję się wtedy rozluźniona, bezpieczna i – jakkolwiek zabawnie to zabrzmi – odrobinę szalona. Może dlatego, że w domu rodzinnym, z którego wyszłam, takie fanaberie były nie do pomyślenia. W ogóle odebrałam bardzo tradycyjne – żeby nie powiedzieć konserwatywne – wychowanie. Gdyby moja rodzina wiedziała, co wyrabiam na wygnaniu w wielkim mieście…
Zaczęliśmy rozmawiać – o całym dzisiejszym dniu. Jacek śmiał się, że jego nowy projekt oznacza dla firmy być albo nie być – ze wskazaniem na to drugie. Marek już myślami przeniósł się na wakacje i snuł plany, gdzie powinniśmy się wybrać. No, i co zrobić, żeby nie nadwyrężyło to naszych domowych finansów. Ja skupiłam się na pizzy. Była naprawdę dobra, więc znikała w błyskawicznym tempie. W końcu leniwym ruchem nogi odepchnęłam talerz od siebie i jednych haustem wychyliłam wino do końca. Trzynaście procent mocy nie powalało, ale zaczynało mi już szumieć w głowie.
– Hep! – czknęłam z westchnieniem. – Jestem obżarta po gardłodziurki.
Powinnam się zamartwiać, że zrobię się gruba, ale mam to gdzieś. Jestem szczęśliwa i reszta mnie nie obchodzi – oto moje motto!
– Nie jesteś gruba, kochanie. Jesteś idealna – wymamrotał Jacek. – Zresztą kobieta nie może być wieszakiem. Trzeba mieć za co chwycić.
– Chcesz powiedzieć, że u mnie jest za co chwycić? – prychnęłam udawanym gniewem. – I lojalnie cię uprzedzam: pomyśl dwa razy, zanim odpowiesz!
– No, w odpowiednich miejscach jest dokładnie tyle, co trzeba – wykręcił się, patrząc z wymownym błyskiem w oku na to, o czym myślał.
Nie jestem może posiadaczką wielkiego biustu, ale też nie mam się czego wstydzić. Lubię swoje piersi – są takie akuratne – doskonale mieszczą się w dłoni. Dojrzałe, lekko ociężałe ku dołowi – ale mnie wydaje się to szalenie zmysłowe. Nie lubię „cycków, które zawsze odstają” – jak to kiedyś określił Jacek. Piersi kobiety nie powinny być twarde jak kamień – to wygląda wtedy nienaturalne. Oczywiście nie powinny też wisieć jak napełnione wodą worki. Jak zwykle, najlepszy pozostaje złoty środek. I chyba udało mi się go osiągnąć. Albo moim genom.
– Masz na myśli moje cycuszki? – upewniłam się, zgrywając się na niewinną nastolatkę – Te cycuszki?
Wolnym, zmysłowym ruchem, powiodłam rękami od bioder, wzdłuż linii boków, aż w końcu ujęłam piersi w dłonie. Może jestem trochę ekshibicjonistką, może sprawiło to wypite wino, ale słodki dreszczyk przebiegł mi po plecach. Nie miałam stanika – zresztą rzadko kiedy go noszę – więc uwielbiam takie delikatne unoszenie piersi. Sutki, jak małe łobuziaki, natychmiast zareagowały, unosząc delikatny, bawełniany materiał T-shirtu. Pokaz wywarł zamierzone wrażenie – obaj panowie zastygli, wpatrując się we mnie i prawie nie oddychając. Poczułam się jak prestidigitatorka hipnotyzująca widownię. Drobnym ruchem dłoni, delikatnie zakołysałam piersiami.
– Sądzisz, że są odpowiednie? – zamruczałam. – Nie za małe?
Jacek odstawił kieliszek. Uśmiechnęłam się przebiegle i przesunęłam nogę tak, że moja stopa oparła się o jego szeroką klatę.
– Spokojnie, kowboju, ja tylko pytałam o twoje zdanie.
Uśmiechnął się bezczelnie.
– Za mało widziałem. Nie mogę ocenić.
Zrobiłam stropioną minkę.
– No, to może znajdę sobie innego sędziego – powiedziałam, przenosząc spojrzenie na Marka. – A pan co sądzi o moich krągłościach? A może pan też chciałby zobaczyć więcej?
Patrząc na Marka i udając niezdecydowanie pomieszane z nieśmiałością, powoli uniosłam koszulkę. Jej brzeg kończył się tuż pod sterczącymi już na baczność końcówkami piersi. Ich dolna część była doskonale widoczna dla obu mężczyzn. Jacek głośno przełknął ślinę. Marek patrzył mi prosto w oczy – z pewnością wspominał niedawny, szybki numerek w kuchni. Ja w każdym razie nadal czułam w środku jego pozostałości. Trzymając wciąż stopę na klatce Jacka, drugą nogę przesunęłam w stronę mojego niedawnego kochanka, dzięki czemu obaj widzieli teraz nie tylko moją zabawę piersiami, ale i opięty wilgotnymi majteczkami zarys mojej cipeczki.
– No, to jak uważacie, panowie: czy te cycuszki są dla was kuszące? – mruczałam prowokująco jak kotka na gorącym dachu.
Właściwie nie musiałam pytać – wystarczyło spojrzeć na rosnące namioty w ich spodenkach.
– A może piersi jeszcze ujdą, ale sutki wam się nie podobają? – spytałam niby to ze smutkiem. – Są takie nabrzmiałe, że aż strach ich dotknąć…
Uniosłam koszulkę jeszcze wyżej. Dwa ciemne guziczki wychyliły rozkoszne łebki. Zrzuciłam T-shirt zupełnie, żeby nie przeszkadzał mi w pokazie. Świeczki nie dawały wiele światła, ale widziałam, że obie wpatrzone we mnie pary oczu błyszczą niczym rozżarzone węgielki. Nastrój chwili udzielił się także i mnie. Poczułam znajome uczucie w dole brzucha. Chyba jednak lubię być oglądana – pomyślałam przelotnie.
Pogładziłam piersi i znów ujęłam je w dłonie. Unosząc do góry pokazałam moim widzom, jakbym chciała im je podać.
– Oj – rzuciłam zmartwionym tonem. – Są już tak czułe, że aż bolą. Może gdyby ktoś je pocałował, byłoby im lepiej?
Przysunęli się do mnie obaj. Jacek objął ustami moją prawą pierś, a Marek sięgnął ku drugiej. Cudowny dreszcz przeszył moje ciało. Oddałam cycuszki w ich władanie, rękami przyciskając ich głowy i kierując w te miejsca, w których przyjemność była najsilniejsza. Wyprężyłam się, nadstawiając na pieszczoty. Nic nie może się równać z widokiem dwóch facetów ssących jednocześnie twoje piersi. Przytulili się do mnie. Na nogach spoczęły znajome twarde kształty. Tak bym chciała ich dotknąć – poczuć, jak rosną mi w rękach, jak prężą się pod moimi palcami – ale nie mogłam znaleźć w sobie dość woli, żeby odsunąć moich mężczyzn od siebie. Moje ciało wariowało, przeszywane impulsami rozkoszy – jak nie od jednej piersi, to od drugiej.
Chwyciłam Jacka za włosy i niecierpliwie popchnęłam niżej. Wiedział, co to oznacza. Uśmiechnął się i posłusznie przesunął się w dół. Jego pocałunki znaczyły mój brzuch, nieuchronnie zmierzając w nakazanym kierunku. W końcu ujął brzeg moich majteczek i powoli, nieubłaganie zaczął je ściągać. Wysunęłam biodra do góry, aby było mu łatwiej. Obnażył mnie i z lubością zanurzył się między moje nogi. Jego usta dotknęły wnętrza moich ud. Łajdak, ominął wyczekującą pocałunku cipkę i postanowił się ze mną droczyć!
Marek w tym czasie przeniósł pocałunki na moje usta, wielką, męską dłonią ugniatając napięte do granic piersi. Uwielbiałam jego zapach. Sięgnęłam ręką i wydobyłam na wierzch ten wspaniały narząd, który tak niedawno tryskał we mnie gorącym spełnieniem. Znowu prężył się dumnie – gruby, mięsisty i gotowy. Nie przestając całować kochanka, zaczęłam gładzić sterczący pal, oddając mu pokorny hołd. Jest coś atawistycznego i pierwotnego w trzymaniu męskiego, rozpalonego niecierpliwością członka. Objęłam go dłonią, pozwalając, by ciepło palców otoczyło go w czułym uścisku. Moje ruchy były najpierw powolne, lecz z każdą sekundą przyspieszały, by w końcu stać się mocnymi, zdecydowanymi i naglącymi. Buzująca we burza kobiecych pragnień łapczywie domagała się spełnienia. Chciałam wydobyć jego rozkosz. Chciałam, by ten wielki, gorący pal trysnął mi w palcach erupcją boskiego nektaru. Marek wyprężył się i głośno, przeciągle jęknął.
Tymczasem Jacek postanowił w końcu dobrać się do spływającego sokami skarbu. Pocałunki przeszły z ud na nabrzmiałe, zachęcająco rozchylone płatki, a potem przeniosły się na ten najważniejszy, cudowny punkt powyżej. Krzyknęłam głośno, a moja ręka zacisnęła się na Marku. Jacek tymczasem zaatakował swoim wszędobylskim języczkiem. Ciepły, giętki kształt to wwiercał się w środek, to zasypywał czułymi liźnięciami naprężoną łechtaczkę.
W rozpalonym umyśle pojawiła się nagle perwersyjnie bezwstydna myśl, że on przecież wylizuje spermę Marka. Niemożliwe, żeby nie poczuł jej zapachu, a mimo to nie przestawał. Ta świadomość była tak podniecająca, że odpłynęłam, zatapiając się we własnej rozkoszy. Puściłam wyprężoną maczugę Marka. Rozszerzyłam nogi, aby Jacek miał jak najlepszy dostęp. Sięgnęłam w dół i palcami odkryłam ostrożnie fałdki przykrywające mój słodki guziczek. Drugą dłoń zatopiłam we włosach kochanka i silnym pchnięciem skierowałam go niżej, dokładnie tam, gdzie powinien się znaleźć.
– Taaaak – jęknęłam przeciągle. – Wyliż ją, wyssij do końca.
Robił to – po mistrzowsku! W tym samym czasie Marek usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę i jednocześnie podciągając mnie ku sobie. Znalazłam się w objęciu cudownych ramion, a podniecające pocałunki spadły kaskadą na wrażliwe miejsca karku. Silne, władcze dłonie zajęły się moimi piersiami. Palce drażniły sutki. Bawił się nimi, wziął w wyłączne posiadanie i używał ich wedle swej woli. Oparłam się plecami o ciało jednego z moich kochanków, czując plecami doskonale wyprężony kształt gorącej męskości. Boże, jaki on był podniecony! A jednak powstrzymywał się, drażnił się, pozwalał drugiemu z moich mężczyzn torturować mnie pieszczotą.
Cała cipka pulsowała mi pod wspaniałym językiem Jacka. Odpływałam. Zatopiłam się w rozkoszy, jaką mi dawali. Ostatkiem sił, bezwiednie, nieświadomie, wplotłam palce we włosy kochanka, przyciągając go do siebie i wypychając jednocześnie biodra, wskazując, na którym miejscu ma się skupić. Przez mgłę seksualnego zapamiętania, która otuliła mnie jak narkotyczny opar, dochodził do mnie dotyk palców coraz mocniej ugniatających moje piersi. A może to były pocałunki? Wszystko zlewało się w jedną, pulsującą, wszechogarniającą rozkosz. Cała świadomość skupiła się we mnie w jednym punkcie, skurczonym do bezwymiarowej namiętności, pozbawionym zdolności myślenia, odciętym od woli i rozumu, skoncentrowanym wyłącznie na jednym: na przeżywaniu doznań, na niemym, rozpaczliwym błaganiu o spełnienie.
Orgazm, który przyszedł, wybuchł jak trzęsienie ziemi, jak uderzenie pioruna. Nie wiedziałam: czy był jeden, kilka, a może wiele połączonych w jeden, obłędny spazm rozkoszy – ale czułam go wszędzie, w każdej komórce ciała.
Leżałam chwilę, powoli wracając do rzeczywistości, drążąc na całym ciele, gwałtownie łapiąc powietrze, ale nie dano mi jeszcze zakosztować słodkiego odprężenia. Marek znowu pociągnął mnie ku sobie. Jęknęłam w cichym proteście. Było tak dobrze, że nie chciałam się ruszać – choć z drugiej strony uwielbiam, jak biorą mnie zaraz po orgazmie, gdy jeszcze nie mam na nic siły. A oni o tym wiedzieli. Obaj. Marek rozsiadł się wygodnie, służąc za najcudowniejszy pod słońcem fotel.
– Nam się też coś należy, kotku – zamruczał żartobliwie, choć w jego piekny, niskim głosie wyraźnie wibrowało nierozładowane, seksualne napięcie. Ale to Jacek miał być pierwszy. Wiedziałam, jak jest napalony. Wręcz czułam buzujące w nim hormony. Nie wyjmując mnie z objęć Marka, podniósł moje omdlałe nogi do góry. Leżałam przed nim, całkowicie bezbronna, z zadartymi kończynami, trzymana w słodkim, lecz silnym uścisku Marka.
– Bierz ją. Nogi na pagony i jazda! – usłyszałam głos tego ostatniego. – Lubi to.
Jacek ujął wyprężonego kutasa, przywarł do mnie i jednym ruchem wepchnął go do mojej biednej dziurki. Ruszał się szybko, mocno i pewnie, rozpychając ścianki obolałej cipki. Stałam się bierna, uległa i całkowicie poddana – tak, jak lubię w takich momentach. Obaj moi mężczyźni trzymali mnie w żelaznym uścisku swoich ciał. Mignęła mi przed oczami moja poranna fantazja.
– Zrobisz, to do środka, prawda? – wysapałam. – Chcę ją czuć.
Jacek spojrzał mi w oczy i przyspieszył ruchy. Jego worek, kryjący dwa krągłe kształty, uderzał mnie za każdym razem. Mokra szpareczka wydawała mlaszczące odgłosy. Przyciągnęłam go do siebie, trzymając za jędrny tyłek i wbijając paznokcie plecy. Zetknęliśmy usta w pocałunku – poczułam dojmujący smak moich własnych soków, a rozpalona wyobraźnia podpowiedziała mi, że gdzieś tam, jest jeszcze nuta zmieszanego z nimi nasienia Marka. I wtedy Jacek skończył. Poczułam uderzenie gorącego strumienia. Jedno, drugie, trzecie… Przygarnęłam go do siebie, przytuliłam i pozwoliłam, żeby napełnił mnie całą.
Odetchnął głęboko, zsunął się ze mnie i położył na wznak. Uśmiechnęłam się do Marka. Zmieniliśmy pozycję – wyciągnęłam się obok Jacka, kładąc nogę na jego biodrach, a Marek ułożył się za mną, przytulając od tyłu. Wzięłam w rękę jego sztywnego członka i położyłam sobie na udzie. Pieściłam go dłonią – powolnymi, miarowymi ruchami. Jacek, rozleniwiony, założył ręce pod głowę i przymknął oczy.
– Nie pytam, czy dobrze ci było, bo czułam – zamruczałam, całując go w ucho.
– Było niesamowicie – przyznał z uśmiechem. – No, i byłaś już cała gotowa.
Przymrużyłam oczy.
– Wszystko przez was. Najpierw Marek mnie przeleciał, potem ty mnie wystrzeliłeś w kosmos. Mrrrrr… ja to mam szczęście.
Jacek westchnął komicznie, z udawanym wyrzutem.
– No tak, Marek się pewnie jeszcze załapał przed obiadem. To się nazywa czerpać korzyści z nielimitowanego czasu pracy. Taki to pożyje.
– Zazdrośnik – dmuchnęłam mu prosto w nos.
Znów się do mnie uśmiechnął.
– Nie jestem zazdrosny – powiedział poważnie i dobitnie.
– Wiem – odpowiedziałam, całując go. – Kocham cię. Kocham was obu.
Tymczasem Marek delikatnie uwolnił kutasa z objęć i ułożył naprężoną męskość dokładnie w rowku pomiędzy moimi pośladkami. To szalenie podniecające – bo choć nie jest we mnie, czuję wyraźnie tę wspaniałą twardość. Świadomość, jak na niego działam… I to w chwilę po tym, jak inny mężczyzna ulżył swojej namiętności... Poczułam znowu dreszcz rosnącego oczekiwania.
Przytuliłam się mocniej do Jacka i zaczęłam się bawić włoskami na jego piersiach, jednocześnie czując prężący się narząd Marka na swojej pupie. Było mi dobrze i słodko. Jeden z moich kochanków już zaspokoił chuć, drugi pragnął mnie zerżnąć… A pomiędzy nimi ja - ociężała po orgazmie, spełniona i… wypełniona życiodajnym, męskim płynem.
Oczywiście Marek nie poprzestał na niewinnym leżeniu i po chwili główka jego sztywnego przyjaciela przesunęła się i znalazła tuż przy brzegu cipki. Uśmiechnęłam się i pomogłam jej znaleźć właściwe miejsce. Wsunęła się do środka, wielka i ciepła. A ja przyjęłam ją pokornie, niczym uległa samica, która doskonale rozumie swoją rolę. Zmrużyłam oczy i położyłam głowę na torsie Jacka. Przytulił mnie czule. Wypięłam grzecznie tyłek i pozwoliłam, aby Marek długimi, spokojnymi ruchami zajął się moją kochaną, zmaltretowaną brzoskwinką. Wiedział, że musi zachować ostrożność, bo byłam już cała obolała. Na szczęście, dzięki obfitemu smarowaniu docierał do mnie tylko przyjemny dreszczyk. Marek, gdy trzeba, jest właśnie taki – słodko delikatny. Czułam go w sobie, jak przesuwa się e mnie, jak jego podniecenie rośnie do granic i stopniowo dochodzi do krawędzi. W końcu przekroczył ją, wystrzeliwując we mnie kolejny ładunek.
Nie miałam orgazmu – ale też nie był mi niezbędny. Wystarczała mi świadomość, że są przy mnie moi dwaj ukochani faceci, że kochaliśmy się i że przepełnia mnie teraz cudowna – choć nieco perwersyjna – mieszkanka ich soków.
Zasnęli, jeden po drugim, wtuleni w moje ciepłe ciało. Wsłuchiwałam się w ich spokojne, ciche oddechy i uśmiechnęłam się do siebie. Moi mężczyźni. Moi dwaj mężczyźni. Gdzieś daleko, za ścianami naszego domu, szare, zmęczone, prozaiczne miasto również kładło się spać. Cicho, niepostrzeżenie wróciły wspomnienia.
Jacka poznałam jako pierwszego. Spotkaliśmy się właściwie przypadkiem, jednako zagubieni i rzuceni w samotność wielkiego miasta. Był wspaniałym przyjacielem i kochankiem. Rozumieliśmy się doskonale – zaspokajaliśmy wzajemnie swoje potrzeby bliskości, zaczepienia w życiu – i odrobiny szaleństwa. Podobnie jak ja, stanowił dziwną mieszankę nieśmiałości i zuchwałości; odważnej, nieskrępowanej namiętności i czułego romantyzmu. Podobnie jak ja, czerpał z naszego związku siłę i zaufanie.
Kiedyś, gdy leżeliśmy, odpoczywając po szalonej nocy pełnej dzikich uniesień, zagraliśmy w ulubioną grę – w opowiadanie fantazji. To wspaniałe, bardzo intymne przeżycie – ale wymaga partnera, któremu się absolutnie ufa. Trzeba bowiem potrafić przyznać się do najgłębiej schowanych fascynacji, wyciągnąć na powierzchnię to, co zwykle pozostaje schowane na samym dole. Trzeba ufać, że druga strona nie odbierze fantazji jako przytyk, że jest za słaba pod jakimś względem. I w ciszy tamtej nocy, wpatrzona w cudowne, błyszczące oczy Jacka opowiedziałam mu o swojej fascynacji. O tym, o czym skrycie marzyłam. O seksie w trójkącie. O seksie z dwoma facetami.
Nie chodziło mi jednak o taki zwykły układ, jakich pełno w tanich pornosach. Nie myślałam o łóżku, w których dwóch samców zajmuje się jednocześnie krzyczącą z udawanego szczęścia dziewczyną. Marzyłam o takim układzie, w którym dwóch facetów, tak samo kocha swoją kobietę. Wspólną kobietę. Śniłam o takich mężczyznach, dojrzałych, wrażliwych i namiętnych, którzy potrafią dawać jej – i przyjmować od niej – prawdziwą miłość. Taką, która nie zazdrości; w której nie ma rywalizacji; w której wszystkie trzy strony są równe. W której sam seks jest tak samo ważny, jak ta cudowna pełna słodkiej ociężałości chwila przychodząca po nim.
Kiedy mówiłam o takiej fantazji Jackowi, nie bałam się jego reakcji. To właśnie jedna z najpiękniejszych stron prawdziwego związku – zaufanie. Jacek opowiadał mi kiedyś o jego marzeniach – o upojnej nocy w hotelowym pokoju z namiętną, ognistą latynoską. Wtopiłam się wówczas w jego słowa, pozwoliłam się prowadzić przez całą scenę, a nawet uczułam coś na kształt perwersyjnego podniecenia – lecz nie czułam wcale zazdrości. Wiedziałam, że nigdy by tego nie zrobił – gdybym mu na to nie pozwoliła. No, i nigdy by mnie nie okłamał. A w fantazjach można przecież wszystko, prawda?
Dlatego i ja nie bałam się zwierzyć ze swoich marzeń. Ale mimo, że wydawało mi się, że znam Jacka doskonale – reakcja mojego kochanka zdziwiła mnie. Powiedział, że jeśli kiedyś będę miała ochotę wprowadzić moją fantazję w życie, to on nie ma nic przeciw temu. Zaskoczył mnie – w końcu był facetem, a faceci zwykle chętnie godzą się na trójkątne układy – po warunkiem, że nie dotyczy to ich „własnych” kobiet – albo gdy w łóżku mają dwie kobiety. Bo facetom się wydaje, że partnerkę mają na wyłączność. A tymczasem… caring is sharing. Odrobinę zaniepokojona, roześmiałam się wtedy i zmieniłam temat, ale… ziarno zostało zasiane.
Kilka miesięcy później Jacek sam wrócił do tematu. Zapytał, czy robię coś dla zorganizowania trójkąta. Wówczas zabrzmiało to poważniej. Przegadaliśmy całą sprawę – wzajemnie się badając i zastanawiając, czy na pewno chcemy tego oboje. Baliśmy się. Baliśmy się, jak to wpłynie na nasz związek. Czy będziemy po takim szaleństwie kochać się tak samo?
W końcu zdecydowaliśmy się. Powstał jednak problem – kogo zaprosić na takie spotkanie? Najpierw chcieliśmy spróbować z kimś bliskim, jednak nasze koło znajomych pozostawało dość ograniczone – no, i nie wiedzieliśmy, co by się stało, gdyby to wszystko okazało się niewypałem. Czy mogliśmy ryzykować utratę przyjaźni kogoś bliskiego? Albo narazić kontakty w pracy czy w codziennym życiu? A więc ktoś obcy. Ale jak upewnić się, że to właściwa osoba?
Najpierw pomyśleliśmy o internetowych forach dla swingersów. Kiedy jednak tam zajrzeliśmy, okazało się, że kłębili się tam seksoholicy i poszukiwaczy czystego, bezuczuciowego seksu. Pierdolenia się z każdym, dla samego rżnięcia. Nie o to nam chodziło. W dodatku pełno znaleźliśmy tam mnóstwo nieodpowiedzialnych gości – dla których przedstawienie świadectwa o zdrowiu było jakąś tam dziwną fanaberią, a nie przejawem rozsądku. Zgroza.
Wydawało się, że sprawa umarła, tym bardziej, że przytłoczyła nas codzienność i sprawy zawodowe. Rzuciliśmy się w wir pracy, zapominając o całym świecie. I wtedy właśnie nadszedł email od Marka. Odpowiedź na jakiegoś dawnego, zapomnianego posta na liście dyskusyjnej. I co najciekawsze – wcale nie chodziło o trójkącik, choć forum miało charakter niewątpliwie erotyczny. Marka zaciekawiła moja wypowiedź i postanowił napisać. Już pobieżna lektura upewniła mnie, że ewidentnie wypowiadał się człowiek wrażliwy – z każdego zdania wyzierała klasa i wysoka kultura. Zaimponował mi – tym jednym, pięknym listem. Z bijącym sercem pokazałam tekst Jackowi. Uśmiechnął się, mrugnął okiem i szepnął: „zdaję się na ciebie”.
Zaczęliśmy z Markiem wymieniać emaile. Aby sprawa była jasna – już na samym początku powiedziałam, że jestem z Jackiem i że nie chcę tego zmieniać. Zrozumiał i zaakceptował bez sprzeciwu – ale kontakt nadal trwał. W końcu spotkaliśmy się w rzeczywistości – w trójkę. Marek zaprosił nas do małej, przytulnej kawiarenki gdzieś na uboczu. Pamiętam ten dzień, jakby nasze rendez-vous miało miejsce wczoraj.
Siedzieliśmy oddzieleni od świata delikatnym bluesem sączącym się z głośników i rozmawialiśmy – o wszystkim. Mój internetowy nieznajomy okazał się człowiekiem z fascynującą osobowością. Nie był jednak typem nachalnego ekstrawertyka, imprezową duszą towarzystwa. Okazał się mężczyzną delikatnym, subtelnym i wrażliwym. A przy tym - nieodparcie i niesamowicie męskim. Rozmawiać z nim można było dosłownie na każdy temat, bo o wszystkim wiedział coś ciekawego – od historii muzyki, przez meandry filozofii – aż po sylwetkę ostatniego laureata nagrody Nobla. Imponował mi. A co ciekawe – słowo „seks” w ogóle nie padło tego wieczoru. Ta rozmowa miała fantastyczny klimat, niczym delektowanie się najlepszym rocznikiem wina. Badaliśmy swój smak, analizowaliśmy swój bukiet, cieszyliśmy się nowo poznanym aromatem.
Tej nocy rozmawialiśmy z Jackiem bardzo długo. W końcu wspólnie podjęliśmy decyzję. Spróbujemy. I tak to się zaczęło. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, potem nastąpił pierwszy, magiczny, wspólny seks. Wspaniały, odkrywczy, niesamowity. Nigdy wcześniej nie czułam takiej bliskości – z dwojgiem ludzi. Stopniowo, nasza relacja przeszła ze zmysłowego pożądania w nową fazę. Połączyły nas uczucia. Wszystkich troje.
Co mnie zdziwiło i zafascynowało – Marka i Jacka połączyła przyjaźń. Obaj zaakceptowali nasz układ, obaj się w nim odnaleźli. Ani przez chwilę nie czułam, że należę do jednego z nich – staliśmy się wszyscy częścią siebie nawzajem. Żaden z nich nie rościł sobie większego prawa. Nie istniał między nimi ślad zazdrości czy rywalizacji. Zastanawiałam się kilka razy, czy ich też łączy coś głębszego, ale nie. Nie byli biseksualni – kochali mnie, zaś między nimi była tylko przyjaźń i fascynacją moim erotyzmem. Nierealne, niesamowite, niepowtarzalne. Ale zdarzyło się. Szansa jedna na milion.
Westchnęłam i uśmiechnęłam się do siebie. Moi panowie już spali. Marek, jak zwykle cicho pochrapując, a Jacek uśmiechając się przez sen. Tuż obok siebie czułam ich ciepłe ciała. Moi mężczyźni i ja. Moja rodzina. Nasza rodzina. Niezwykła.
Co mnie obchodzą inne rodziny? Ja znalazłam swoją własną, wyjątkową. I żadnego z nas nie obchodziło, co myśli o nas cały pozostały świat, który w ogóle pewnie nie rozumiał łączących nas uczuć. Ktoś pewnie pomyśli: co z nich za faceci, skoro pozwalają innemu brać „swoją” dziewczynę. Jaka z niej kobieta, skoro kocha dwóch gości naraz? Zawsze mnie to bawi. Kochamy się – i tylko to się liczy. Zasada prosta: nie rozumiesz – nie oceniaj. Przecież niczego ci nie narzucamy.
Nie oczekuję, żeby ktokolwiek pojął naszą miłość. Wcale nie seks jest jej najsilniejszym elementem, choć oczywiście – nic nie może się równać z uczuciem bliskości dwojga kochających ludzi, którzy cię otaczają w miłosnym zespoleniu. Najbardziej erotyczne jest jednak to, jak potrafimy po wszystkim zasypiać w trójkę, zmęczeni miłością – naszą wspólną miłością.
Poczułam, jak skradający się cieniem sen kładzie mi na oczy słodki pocałunek. Wtulona w moich mężczyzn poddałam się jego opiekuńczej pieszczocie. Zasnęliśmy.
Ravenheart
i.ravenheart@gmail.com
www.fb.com/raven.heart.5667
Opowiadanie ukazało się premierowo w serwisie Najlepsza Erotyka w 2010 roku.