Strzyga

12 sierpnia 2011

Szacowany czas lektury: 12 min

Kasperek był jednym z mieszczan i kupców Starego Sącza. Pewnego razu kupił on na Węgrzech wino, ale Węgier przez omyłkę między beczkami wina wydał mu beczkę z pieniędzmi. Poznawszy omyłkę, żądał od Kasperka zwrotu tej beczki. Kasperek się zaparł. Węgier zrobił mu proces i pociągnął do przysięgi. Kasperek przysiągł tą rotą: "Jeśli nie mówię prawdy, niech mnie nie przyjmie po śmierci ani ogień, ani woda, ani ziemia, ani piekło, ani niebo". Wkrótce zmarł, ale nie było sposobu go pochować. Zakopany w ziemię, nazajutrz leżał na wierzchu; wyrzucany w ogień - nie gorał, zatopiony - wypływał na brzeg; a zarazem włóczył się przez całe na białym koniu po ulicach miasta. Nikomu nic złego nie robił, był nawet tak powolny, że przez okno zazierał, kiedy go zawołano po imieniu, tylko wiecznie milczał. Dopiero pewnej czarownicy udało się go zwabić i zaspokoić pogrzebem nowego rodzaju: oto powiesiła go na włosku; w tej więc postawie uschłszy i w proch się rozsypawszy zakończył swoją jazdę.

Odgłosy kroków przerwały głośne czytanie grubej księgi. Ręka obleczona w misternie wykonaną rękawicę leniwie przewróciła pergaminową kartę.

- Mistrz Jan? - zapytała postać wchodząca do komnaty.

- Zaiste jestem mistrzem Janem chłopcze. Któż cię do mnie przysyła? - zapytał mężczyzna drapiąc się po siwiejącej brodzie.

- Biedna wdowa po rycerzu Samborze z Myszkowic - odpowiedział chłopak patrząc w dół.

Chłopak zdawał sobie sprawę, że mistrz Jan wcale nie był zwykłym człowiekiem. Babcia mu mówiła, że mistrz ma moc, o której w jego wsi tylko szeptano. Nikt nie mógł tego powiedzieć na głos, albowiem mieszkańcy zawarli z mistrzem takowy pakt. A nikt nie chciał we wsi stracić jedynego maga.

- A więc prowadź chłopcze. - rozkazał mistrz Jan i powolnym krokiem podążył jego śladami.

***

Trakt był prawie nie przejezdny. Droga jeszcze pamiętająca czasy Kazimierza Wielkiego rozsypywała się w drobny pył. Kamienie pękały pod naporem kół. Wozy zastygały w miejscu. A do tego ta zamieć. Z resztą czego się spodziewać, po zimie. Cała korona polska była pewnie pod zaspami śniegu. Mistrz Jan obleczony w ciepłą opończę oraz borsucze futro przedzierał się przez zaspy śniegu. Jego broda oraz długie, przerzedzające się długie włosy targane były przez wiatr.

- Zatrzymaj się chłopcze! - wywrzeszczał z całych sił mężczyzna. - Nie będziemy się tak męczyć. Zamknij oczy i nie patrz pod żadnym pozorem. Chwyć się mego płaszcza. Nie chciałbym byś gdzieś mi zniknął - powiedział mężczyzna jak najgłośniej się da. Chłopiec zacisnął w strachu powieki i nie chciał ich wcale otwierać. Przypomniało mu się, że stara babka przestrzegała go przed sprzeciwianiem się woli czarodzieja. Podobno jej kuzyna pewien mag zamienił w żabę. To wyobrażenie jeszcze bardziej w chłopcu wzbudziło lęk. Mistrz Jan poczuł, że chłopak wcale nie drży z zimna. W jego mimice twarzy dostrzegł grozę. - Czarnobohu, Septualisie i wy istoty z innego świata, które powierzyłyście mi moc bym mógł z niej w pełni korzystać. Dajcie mi szybkość błyskawicy oraz skrzydła ptaka. Ja Pan magicznej mocy, chcę teleportować się - wykrzyknął do końca inkantację i rzucił na ziemię magiczny pył oraz gołębie pióro. Niebo przeszyła błyskawica. W miejscu mistrza Jana oraz chłopca zostały tylko dwie czarne plamy. Znamienici łowcy czarownic dodaliby, że śmierdziały siarką.

***

W niedużej izbie z kamienia i drewna, w kącie nieoświetlonym siedziała kobieta przy wrzecionie. Nawet świeca jej zgasła. Próbowała ostatkiem sił zobaczyć, czy praca którą wykonuje jest prawidłowa. Niestety pracowała tak długo, że padła na ławie, na której siedziała. W drugim rogu pomieszczenia bawiła się dwójka dzieci. Chłopiec bawił się drewnianym konikiem, a dziewczynka szmacianą lalką. Widać było, że dzieci są szczęśliwe. Matka nie miała nawet sił by pociechy wysłać do obory. Nagle kobieta odemknęła powieki. Słyszała jakieś buczenie, może szelest. W tym samym momencie w środku izby pojawiły się dwie postacie. Jedna wysoka i postawna, a druga o połowę niższa i na pewno chudsza.

- Ach, ożesz twoja mać!- wykrzyknął mistrz Jan upadając na podłogę. Kręciło mu się w głowie. Z resztą nie było to dla niego nic nowego. Zawsze po zaklęciu teleportacji odczuwał takie nieprzyjemności. Jego ciało drgało. Efekty materializacji powłoki cielesnej były dość przewidywalne.

- Czorty z piekła! - wykrzyknęła przerażona kobieta zasłaniając oczy. Mistrz Jan szybko przeturlał się z podłogi i dopadł kobietę zasłaniając jej usta dłonią.

- Milcz głupia babo! Nie po to tu przybyłem na twoje polecenie by mnie teraz jacyś chłopi z widłami gonili. Na trzy, cztery odsunę dłoń, a ty milczysz jak mogiła? - powiedział spokojnie mag. Kobieta kiwnęła głową na znak, że się zgadza. - Trzy, cztery! - wyszepnął jej do ucha mężczyzna i puścił dłoń.

- Wybaczcie mistrzu, żem taka głupia, ale się was przestraszyłam strasznie. Myślałam, że to jaki Rokita, czy inny Boruta.

- Nic się nie stało. A więc czego wielmożna pani sobie życzy? - zapytał czarodziej.

- Mistrzu Janie błagam o pomoc. Jestem biedną wdową po rycerzu Samborze z Myszkowic. Padł od krzyżackiego miecza pod Grunwaldem. Psubraty z krzyżami na piersi! - powiedziała zezłoszczona wdowa.

- Do rzeczy pani. - ponaglił ją mężczyzna

- Syn mój najstarszy Radomir bawił się z dziećmi sąsiadów w pobliżu kazamatów pobliskich, które pod ruinami zamku się rozciągają. Podobno wszedł tam. Ostrzegałam go, żeby się tam nie zapuszczał. Przecież tam niebezpiecznie i strzyga tam zamieszkuje.

- Strzyga powiadacie? Hmmm zaiste nie ma czasu. Już nie wiadomo, czy dziecko nie stracone.

Mistrz Jan przywołał w myślach tekst bestiariusza, który leżał w jego pracowni.

Dodać od siebie muszę, co nieraz od ludu słyszałem (...), że w tej postaci kobiety chudej i wysokiej i brzydkiej wyobraża sobie lud u nas Strzygę, nie tylko kradnącą, ale i pożerającą ukradzione dzieci. Istny dzieciożerca.

Mężczyzna sprawdził przez okno jaka pogoda panuje na zewnątrz. Śnieg przestał pruszyć, a wiatr wiać. Czarodziej ucieszył się, że uspokoiło się.

- Czekajcie tu na mnie! Jeśli nie wrócę do jutra rana wezwijcie kogoś innego. Kogoś kto zobaczy me kości. - wydał polecenie mistrz, kładąc nacisk na ostatnie zdanie. Obrócił się na pięcie i wyszedł z chaty zatrzaskując za sobą drewniane drzwi. Był wysokim mężczyzną , więc przy wyjściu musiał się niemalże zgiąć w pas. Poprawił swoją opończę oraz futro i ruszył przed siebie opierając się na drewnianej lasce zwieńczonej cennym kryształem górskim, który ongiś otrzymał w prezencie na sabacie odbywającym się na Babiej Górze. Czarodziej szedł szybkim i rytmicznym krokiem. Zdawało się, ze magia sprawia, ze zaspy rozstępują się przed jego stopami. Mijał chaty parobków, aż w końcu zostawił je za plecami. Na horyzoncie majaczyły z daleka ruiny zamku. Nawet nie wiedział kto był właścicielem tej kupy kamieni, ani kto go zamieszkiwał. Niewiele go to z resztą interesowało. Miał zrobić swoje. Zapłata na niego czekała. Wiedział, ze wdowa po rycerzu Samborze z Myszkowic nie jest majętna, ale miała taki klejnot, który zainteresowałby każdego mężczyznę. Rozważania przerwał mu czarny kruk. Zły omen - pomyślał mag. Do wspięcia się na wzgórze, gdzie znajdowały się ruiny nie sprawiło większego problemu mężczyźnie. Mimo pięćdziesięciu lat czuł się wyśmienicie. W oczach ludzi był już niemalże starcem, ale dzięki wiedzy oraz magii utrzymywał swe ciało na padole ziemskim. Nie pozwalał by morowe powietrze zdmuchnęło go do piekielnych czeluści. Na pierwszy rzut oka ruiny wyglądały całkiem normalnie. Zwaliska kamieni, obsunięty mur, pełno porozrywanych pajęczyn, jakieś deski. Klasyczna sceneria opuszczonego lub zniszczonego miejsca. Czarodziej sądził, że jednak chodziło o to drugie. Odbudowa warowni nie była tanim przedsięwzięciem, a król niezbyt chętnie rozdawał grosze ze swej szkatuły. Mistrz Jan postanowił dokładnie spenetrować okazałe ruiny oraz znaleźć wejście do kazamatów. Nie było to trudne zadanie. Nie trzeba było czekać by znaleźć wejście do podziemi zasłonięte starymi, wyważonymi wrotami. Dziecko przecisnęłoby się do środka, ale czarodziej już nie. Mężczyzna zaparł się nogami i odciągnął wrota na tyle ile było to możliwe. Udało mu się w końcu wejść do środka, gdzie panował mrok. - Światło - szepnął czarodziej i zastukał laską dwa razy w ziemię.

Kryształ górski powoli zaczął się rozświetlać. Załamania w strukturze kamienia powodowały, że jaśniejący blask rozpościerał się na co najmniej parę metrów. Czarodziej nie spieszył się. Czuł, że strzyga jest w pobliżu. Nie miał co do tego złudzeń. Kości ludzkie oraz fetor rozkładających się zwłok był zbyt intensywny by to przeoczyć. Kamienne ściany były albo piwnicą na wino, albo lochem. Czarodziej jeszcze nie zagłębił się na tyle by to zdiagnozować. Po chwili dostrzegł szereg otworów w ścianach. - A jednak loch. - rzekł sam do siebie czarodziej podekscytowany tą myślą. Nie musiał krążyć długo po kazamatach. W końcu dostrzegł swojego przeciwnika Monstrum przypominało szkaradną, wychudzoną dziewczynę z pomarszczoną twarzą. Jej ślepia były koloru przedniej jakości burgunda. Najgroźniejsze chyba były jej ręce wychudzone, żylaste i czerwone z ostrymi szponami niczym u jakiegoś ptaka. Mag jeszcze nie widział całego asortymentu strzygi. W pamięci przywołał misternie zdobione rysunki wykonane przez jakiegoś benedyktyńskiego iluminatora. Strzyga miała dwa rzędy zębów ostrych niczym szpilki. Nagle potwór odwrócił się w stronę mistrza Jana. Jan zasłonił się swoją laską. - Zmierzmy się piekielny pomiocie! - wykrzyknął do strzygi mag. W odpowiedzi otrzymał tylko: Wrauuu! Hhhyy! Strzyga skoczyła na równe nogi wysuwając swe szpony w kierunku twarzy czarodzieja.

Przeciwnicy zwarli się. Ciosy potwora zostały odparowane przez finezyjny cios laską czarodzieja. Bestia nie zniechęciła się w jej oczach widać było żądzę mordu. Pragnęła jego śmierci. On to czuł. Zasłaniał się laską. Chciał trzymać monstrum na dystans by mógł wypowiedzieć zaklęcie: - Swarożycu i wy inni bogowie. Błagam was byście dali mi moc władania ogniem, który spopieli to stworzenie. Przyzywam cię kulo ognia! - wykrzyczał słowa. Z dłoni czarodzieja wypłynęła ognista kula pędząca w kierunku stworzenia. Strzyga próbowała odskoczyć i uniknąć gwałtownej śmierci. Magowi nie udało się jej zabić. Jednak swąd spalonego cielska nakazywał mu sądzić, że strzyga jest ranna. Musiał to wykorzystać. Zakreślił parę znaków w powietrzu i zaszarżował z laską na bestię. Postawił całą swą magiczną moc na jedną kartę. Podbiegł do kreatury i wyskoczył w powietrze. Na lasce pojawiła się ognista łuna. Cios padł paląc czerep strzygi. Czaszka pękła od uderzenia, a ciało padło na ziemię. Mężczyzna czuł się zmęczony. Pot lał mu się strumieniem po czole i plecach. Nie wiedział czy magiczny atak się powiedzie. Teraz należało spalić pozostałości strzygi, by nie mogła się odrodzić... .

***

Wdowa po rycerzu Samborze z Myszkowic wstała o brzasku słońca. Za oknami śnieg gwałtownie topniał od ciepłych promieni. Klękła prze drewnianym krzyżykiem i pośpiesznie zmówiła pacierz błagając najświętszą Bogurodzicę by ocaliła jej pierworodnego. Nie mogłaby znieść kolejnej śmierci w swoim domu. Ubrana w grube futro po mężu rycerzu stanęła w drzwiach oczekując jakiegoś znaku. W końcu dostrzegła jakiegoś olbrzyma z daleka idącego. Przestraszyła się tej istoty i chciała już zamykać drzwi przed niebezpiecznym stworem, gdy zobaczyła, że w rzeczywistości jest to mistrz Jan niosący jej syna na barana. Była tak szczęśliwa. Z jej oczu popłynęły łzy szczęścia. Wybiegła im nas przeciw by móc przytulić swego pierworodnego syna. Czarodziej zdjął z barków chłopaka i powiedział: - Biegnij do swej matki chłopcze! Na pewno tęskni.

- Mamo! Mamo!

- Synku mój kochany! Nic ci nie jest? - zapytała matka po czym przytuliła dziecko do swej piersi. Płakała nadal, ale była już spokojna o swoje dziecko. Czarodziej wszedł do środka chaty. Czuł, że jego kości przemarzły i trzeba było się rozgrzać przy palenisku. Uraczył się kawałkiem orkiszowego chleba oraz odkroił sobie kawałek wędzonego boczku, który w izbie wisiał. Mag powoli przeżuwał smaczne wyroby i czekał na wdowę.

- Dzieci idźcie do obory i nakarmcie świnki, a potem możecie iść się pobawić, byle nie do ruin! - rozkazała matka. Słysząc to co powiedziała kobieta na zewnątrz, czarodziej zdjął futro i opończę. Siedział tylko w koszuli oraz skórzanych pantalonach. Nawet buty zdjął by przeschły, a on mógł ogrzać je przy ogniu. Kobieta weszła do domu ze spuszczoną miną.

- Mistrzu nie mam grosza przy duszy. Sąsiedzi napadli nas i ograbili. Żyjemy jak zwykłe kmiecie - powiedziała przez łzy wdowa obejmując nogi Jana na klęcząco.

- Wiem droga pani, żeś nie jest zbyt posażna, ale za wykonaną usługę cenę trzeba zapłacić. - odrzekł spokojnie mag. Zrozumiała. Wstała. Odwróciła się do niego tyłem i zaczęła odsupływać sznureczki na dekolcie. Chwilę później jej suknia leżała na podłodze. Mag przez chwilę podziwiał jej brązowe, kręcone włosy oraz całkiem kształtne pośladki. Kobieta nieco speszona uciekła w kierunku drewnianego łoża kryjąc się pod wełnianym pledem. Czarodziej rozpiął gruby, ćwiekowany pas i pozbył się reszty garderoby. Widział, że się wstydzi.

- Nic ci nie będzie. Obiecuję ci, że wiernie zastąpię ci męża - złożył po cichutku deklarację mistrz Jan. Kobieta rozłożyła przed nim nogi. Nie miała z resztą wyjścia. Sterczące przyrodzenie mężczyzny było już gotowe do zagłębienia się w grotę rozkoszy. Chwycił swą kochankę za nadgarstki i powoli wsunął się w jej rozpalone wnętrze. - Aaaaachhh! - jęknęła przeciągle kobieta, aż przewróciła oczami. Mężczyzna wykonywał początkowo powolnie swoje ruchy, by kobieta się zaakceptowała swego kochanka. Kobieta oplotła go swymi nogami w pasie. Umożliwiło mu to jeszcze głębsze poznanie tajemnicy klejnotu, który był tak bardzo cenny. Kobieta jęczała. Czuł, że się jej podoba, a mąż dawno zmarł. Rozpalił w niej żądze jakich dotąd nie znała. Obsypywała jego szyje oraz ramiona pocałunkami, a on nie pozostawał jej dłużny. Puścił jej nadgarstki i zaczął pieścić jej krągłe piersi. Całował je. Gryzł i lizał. Jej sutki był twarde jak kamień. Bawił się nimi na wszelkie możliwe sposoby. Wtulał w nie swoją brodatą twarz. - Jestem Jadwiga - wyszeptała mu do ucha kochanka. - Miło mi poznać twe imię, gdy okradam twój skarbiec - odpowiedział jej czule mistrz Jan.

- Mój mąż bardzo lubił brać mnie jak sukę. Proszę zróbmy to w ten sposób! - wybłagała kobieta.

Czarodziej wstał i pozwolił kobiecie by klękła obok łózka opierając swe piersi o nie. Mężczyzna klepnął ją w tyłek. - Auć! To boli! - poskarżyła się kobieta. To ma boleć! - stanowczo powiedział mag po czym rozszerzył jej dwa pośladki. Jego magiczna różdżka wniknęła w głąb różyczki Jadwigi. Nie stawiała oporu. Wręcz napierała swoim tyłeczkiem na jego penisa żebrząc: Szybciej! Mocniej! Czarodziejowi nie trzeba było tego powtarzać. Był wprawiony w bojach. Wiedział czego trzeba kobiecie, a uczył się od najbardziej wymagających - czarownic. Jęki rozkoszy przeplatały się z odgłosami obijających się o siebie ud. Oboje jęczeli. On trzymał ją za pokaźnych rozmiarów piersi, poszczypując sutki, a ona przytrzymywała go za pośladki. Cwałowali jak dzikie konie po ruskich stepach. Niczym Tatarzy biorący niewolników w jasyr. Ich scalone w miłosnym galopie ciała czuły, że nadchodzi upragniony koniec. Zarówno łono Jadwigi jak i penis maga pulsowały jak szalone. - Aaaach! Accch! - rozległo się wspólne pojękiwanie. Oboje szczytowali. Czarodziejska różdżka maga strzelała pociskami nasienia w jej wnętrze. Oboje opadli wycieńczeni na podłogę. Leżeli tak jeszcze długo przytuleni do siebie. Maga wzywały też inne obowiązki, ale to już inna bajka.

Ten tekst odnotował 16,853 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.8/10 (9 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (2)

0
0
Przypomina trochę wiedźmina, ale raczej to komplement niż zarzut.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Czarodziej ostro rucha
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.