Sny, wspomnienia, nie widzę między nimi różnicy (I)
3 września 2016
Szacowany czas lektury: 10 min
Pierwsze opowiadanie, wyszło trochę bardziej pikantnie niż zakładałem. Życzę miłej lektury.
Karczma "Pod chorągwianą Klaczą" powoli była zamykana na noc. Nieliczni goście w większości opuścili już budynek, udając się do swoich domostw. Hulda, właścicielka przybytku, udała się już na spoczynek. Obowiązki związane ze względnym doprowadzeniem karczmy do ładu pozostały więc na ciemnych barkach Saadi. Pracownica metodycznie wykonywała swoje zadanie, zerkając co jakiś czas w stronę postawnego norda, który od dwóch dni wynajmował pokój na poddaszu.
Tallak siedział z przydziałem norskiego miodu przy palenisku, chłonąć jego przyjemne ciepło. Trunek robił swoje, odsuwając ból mięśni, dając najemnikowi chwile zasłużonego wytchnienia. Szorstka dłoń niemal pieszczotliwie głaskała kufel, błękitne oczy zaś utkwione były w tańcu przygasających płomieni. Sosnowa woń zmieszana z zapachem suszonych ziół niosła umysł norda daleko...
***
Wewnątrz umocnień otaczających kopalnie Wąwóz Żółci trwała suto zakrapiana libacja. Kilka godzin wcześniej klan Brzuchów dokonał udanego napadu na wóz kupiecki zmierzający z Samotni do Falkret, zdobywając pokaźne łupy. Właściciela i jego obstawę wyrżnięto, kobietę zatrzymano w ramach atrakcji. Zdawało się, że członkom klanu wreszcie dopisuje szczęście. Niespełna dwa tygodnie temu Uglúk nakazał przeniesienie z obozu przy Wysuniętym Potoku do tej opuszczonej kopalni, naprawę umocnień i "zaszycie się". Sprawy wyglądały źle, ale herszt wiedział, że to tylko kwestia czasu. Przewodził tej bandzie od ponad dwóch lat i teraz dzierżył dumny przydomek "Mocarz". Nikt w klanie nie kwestionował jego władzy, zwłaszcza że całą opozycję stłamsił własnymi rękami.
Uglúk siedział w jednym z tuneli kopalni, przystosowanym do bycia "jego kwaterą główną". Stół, krzesło, skrzynia, kilka map, mizernie zbite łóżko pokryte skórami wilków. Wystarczyło. Orkowie są twardzi, a Herszt był kawałkiem naprawdę solidnego orka.
Mocarz dokończył kolejną butelczynę trunku, po czym ruszył ku wyjściu z kopalni. Tam, przy ognisku, znalazł kilku swoich kamratów, w stanie mniejszego lub większego upojenia. Zerknął w stronę pobliskiego wozu, szczerząc kły. Widok związanej kobiety tylko rozniecił jego pragnienie. Poczuł, jak krew powoli napływa mu do przyrodzenia.
- To będzie dobra noc – mruknął do siebie.
Zgodnie z jego poleceniem nikt nie ważył się ruszyć kobiety, nikt nie miał pierwszeństwa przed wodzem. Zawsze pierwszy, zawsze dominujący, zawsze po jego myśli. Prawdziwy pan życia i śmierci. Ruszył w stronę łupu, stawiając kroki tak, aby kobieta dokładnie słyszała, że się do niej zbliża. Strach stymulował orka na poziomie zwierzęcym. Sprawiał, że krew szybciej krążyła w jego żyłach. On był łowcą, drapieżnikiem. Ona ofiarą złapaną w pułapkę. Krok za krokiem, coraz bliżej, coraz wyraźniej. Obserwował ją, upajał się jej próbami wyswobodzenia się, jej rosnącą desperacją. Wiedział, że to nic nie da.
- Nie, nie, nie proszę nie, nie zabijajcie mnie, moja rodzina dużo za mnie zapłaci, bardzo dużo – skamlała kobieta, próbując uciekać niczym przypalany pies.
Sznur trzymał jednak mocno. Chwile później spadły na nią dwa uderzenia, jedno w żebra, drugie w twarz. Na dłuższą chwilę straciła przytomność. Uglúk przeciął line, przerzucił sobie kobietę przez ramie i niespiesznie ruszył w stronę kwatery głównej. Wyczuwał, że odprowadzają go głodne spojrzenia jego podwładnych i ta świadomość jeszcze bardziej rozochociła orka. Wychował ich jak psy i byli lojalni jak psy, żadnego słowa sprzeciwu, nawet piśnięcia.
Po powrocie rzucił kobietę na łóżko niczym worek kartofli, co za skutkowało bliżej niezrozumiałym jękiem. Herszt za pomocą noża szybko pozbył się odzienia kobiety. Zdejmował własne łachmany bez zbędnej troski. Większość uwagi absorbowały walory jego zdobyczy. Była atrakcyjną, ludzką, kobietą. Długie czarne włosy, kontrastowały z bielą skóry. Widok upajał i pobudzał. Smukłość ramion, kształtne biodra i średniej wielkości piersi wręcz zadały zmysłowych pieszczot. Stanowczo byłaby ozdobą każdego balu, ale... nie była na balu.
Leżała w jakiejś jaskini, bogowie wiedzą gdzie. Czerń jej włosów ozdabiała zaschnięta krew, a biel skóry szpeciły kształtujące się siniaki w okolicach żeber i łuku brwiowego. Było jej zimno, było jej źle i czuła na sobie obcy dotyk. Czyjaś potężna dłoń zaciskała się jej na szyi.
- A teraz będziesz grzeczna i zrobisz — tu silnie zaakcentował — wszystko dokładnie jak każe i kiedy każe — usłyszała zachrypnięty głos niczym dźwięk ścierających się ze sobą kamieni. Chciała odpowiedzieć, ale nie mogła, skinęła głową w stopniu, na jaki pozwalała jej obca siła.
- Dobrze – dłoń zwolniła swój uchwyt. Kobieta zaczęła łapać oddech. Chwile później ta sama dłoń przewróciła ją na brzuch. Wyczuła, jak oprawca usadowił się za nią. Poczuła jak dłonie na biodrach, unoszące ją w stronę oprawcy. Chwile potem poczuła "TO", ocierające się o wejście do jej intymnych części. Duży, żylasty kawał mięsa szturmował właśnie wejście do jej pochwy, która desperacko broniła się przed penetracją. Chwile później ork pomógł sobie dłonią, nakierowując penisa na wejście do groty. Kiedy część żołędzia efektywnie zdobyła przyczółek, pozwalający przeprowadzić dalszą penetrację, usłyszała słowa:
- A teraz krzycz!
Herszt bandytów naparł biodrami. Penis orka zagłębił się tylko do połowy, jednak całą kopalnię wypełnił gardłowy krzyk kobiety. Była to nieopisana ekstaza dla Uglúka i równie wielkie cierpienie dla jego ofiary. Wycofał się trochę, po czym naparł znowu, rozkoszując się doznaniem. Ciasno opinany kawał mięsa penetrował najintymniejszy zakamarek kobiety, bezczeszcząc świątynie jej ciała. Czuła każdy centymetr prześladowcy, każde pchnięcie, każdą żyłę na penisie – a jedyne jak mogła odpowiadać to przez krzyki i jęki. Coś rozrywało ją tam, gdzie dotąd czuła przyjemność. Wbiła paznokcie w materiał przed sobą, nie dawało to jej jednak żadnej ulgi. Jej poczucie godności było mordowane, jej osoba była pozbawiana człowieczeństwa, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Katorga zdawała się trwać wieczność i zapewne doprowadziłaby ją do obłędu, gdyby wcześniej bogowie nie pozwolili jej świadomości odpłynąć.
Przez następną godzinę była jedynie ochłapem mięsa, nadziewanym przez rzeźnika. Można poczytać to za łaskę, gdyż zemdlała przed tym, jak była w stanie zarejestrować nasienie oprawcy, wypełniające ją po brzegi. Uglúkowi to nie przeszkadzało, on po prostu się spełniał.
***
W tym amoku ork zatracił poczucie czasu, jednak nie zatracił swojego instynktu. Stanowczo coś nie grało. Wtedy to usłyszał. Kroki... Nie ten rodzaj kroków, który stawia ktoś, kto się skrada, nie ten rodzaj kroków, które stawia ktoś, kto zna teren. Ktoś nadchodził i nie był to któryś z jego ludzi. Uglúk wyszedł ze swojej ofiary, chwycił potężny młot bojowy i ruszył w stronę gościa, którego postanowił ugościć zwyczajem gospodarza. To, co znalazł sprawiło, że znowu dostał pełnej erekcji.
Gościem okazał się postawny człowiek, w pełnej krasnoludzkiej zbroi. W prawej ręce dzierżył krasnoludzką tarczę, w lewej zaś krasnoludzką buławę. Metaliczny poblask skrzył się jak psu jajca, niemniej co innego przykuło uwagę orka. Krew ściekająca z buławy. Stali tak naprzeciwko siebie, człowiek w pełnym rynsztunku i ork z młotem i erekcją. Tak bardzo różni, obaj śmiertelnie groźni. Cisze przerwał ork:
- Najpierw cię zabiję, potem zerżnę twojego trupa!
W kilkanaście sekund było po wszystkim. Uglúk odwołał się do "gniewu przodków", mocy, ze względu na którą każdy ork znany jest jako wyśmienity wojownik. Pradawna nienawiść wypełniła jego żyły, dając mu nadludzką prędkość. Jego serce biło kilkakrotnie szybciej, jego ruchy były niemal nieuchwytne.
Wykonał zamach młotem, człowiek schował się za tarczą. W jaskini rozległ się grzmot. Tarcza wytrzymała. Człowiek zamachnął się buławą, znacząc ramie orka krwawą smugą. Za mało, żeby zrobić jakąkolwiek krzywdę, co najwyżej rozbawić przeciwnika. Uglúk wykonał młynka, uderzając w tarcze z potworną siłą, odrzucając człowieka w bok, pozbawiając go równowagi. Tyle wystarczyło. W dwóch krokach był już przy śmiertelniku. Potężny cios opadł na tors i odrzucił człowieka na ścianę, kolejny zgruchotał lewy bark.
Uglúk stał nad człowiekiem, odczuwając niemałą satysfakcję ze zwycięstwa. Krew, adrenalina, gniew. Życie pełnią! I wtedy to poczuł. Potworny ból w ramieniu, rozlewający się chłód zimy po całym ciele. Trucizna!
- Ty cherlaku – zdołał powiedzieć, zanim upadł na ziemie. Był sparaliżowany, ale widział, co się dzieje. Słyszał przerażające chrupotanie kości. Kątem oka dostrzegł, jak człowiek się podnosi. Jak ten wór połamanych gnatów staje na równe nogi. To było poza jego rozumieniem, bo jak mogło mieć miejsce? Powinien byc martwy!
Ork obserwował, jak człowiek wyciąga jakiś nóż w kształcie smoka. Było w tym coś upiornego, jakaś nieodkryta groźba. Wielki Mocarz krzyczałby, gdyby mógł. Chwile potem, która orkowi zdała się wiecznością, ostrze zagłębiło się w jego sercu. Ból, a potem czuł, jak jego dusza jest wsysana przez sztylet. Głuchy krzyk rozpaczy wypełnił jego czarne oczy. Oto odmówiono mu odejścia tam, gdzie powinien. Oto zostaje uwięziony na wieki, hańbiąc całą linię przed sobą. W ostatnich chwilach dusza Uglúk'a wołała do Mrocznych Bogów o pomstę, tak samo, jak wołały dusze jego towarzyszy. Tego jednak nie mógł wiedzieć.
***
Tallak wylał resztę miodu w ogień, odstawiając kufel przy fotelu. Udał się do wynajętego pokoju na poddaszu. Nad wejściem do pokoju wyrył nożem runy Durisar, Kaunan i Uruz, po czym udał się spać. Wierzył, że te znaki uchronią go od złego, do tej pory tak robiły. Zasnął snem sprawiedliwego.
Śnił o tym, jak idzie w głąb kopalni. Znajduje tam kobietę skuloną w rogu jaskini, próbującą ukryć swoją hańbę za wilczą skórą. Płacze. Tallak stara się ją uspokoić. Niewiele to daje, jednak on dalej próbuje. Nalewa wina do kielicha. Podchodzi do niej. Wyciąga rękę z trunkiem.
- Wypij, to Ci pomoże. Jestem przyjacielem. Wypij. - zapewnia spokojnym głosem. Kobieta dłuższa chwile nie dowierza. Tallak jest zmuszony zdjąć hełm, z którego wylewają się związane w dziesiątki warkoczyków blond włosy. Wojownik upija łyk z kielicha.
- Wypij, to naprawdę pomoże – przekonywał dalej.
Kobiet w końcu bierze kielich. Upija dwa łyki, przyglądając się nowej postaci. Wojownik uśmiecha się łagodnie. Wstaje i wychodzi. Chwile później otula ją aksamitna ciemność. Już poza zasięgiem wzroku Tallak wypija antidotum. Sen momentalnie się urywa.
***
Tallak sięga po ukryty pod poduszką nóż, jeszcze nie widzi, a już przystawia go do gardła osoby, która na nim siedzi. Spotyka się z cichym westchnieniem. Kolejne bodźce do niego dochodzą, wzrok przyzwyczaja się do ciemności.
Zapach słodkich perfum, mąki, ziół, gładka skóra, ubranie...
- Cii – szepcze znajomy głos – przyszłam Ci dotrzymać towarzystwa.
Chwile potem ją rozpoznaje. Czuje się zmieszany, że go podeszła, zbyt dużo miodu na jeden wieczór. Czuje jej dłonie w okolicy swojego przyrodzenia.
- Połóż się, będzie dobrze. Nie obudź mamy – mówi szeptem, delikatnie popychając go do pozycji leżącej. Czuje jej dłonie, a potem coś wilgotnego pochłania jego penisa.
Powoli, nieśpiesznie Saadia zaczyna go ujeżdżać. Czuje jej wilgoć, żar i aksamit jej wnętrza. Jest chętna. Czuje, jak jej skarb, wsysa jego miecz w siebie. Bierze jego dłonie, kładzie sobie na piersiach. Rozumie. Zaczyna je pieścić przez ubranie. Kobieta zsuwa halkę z ramion, wyswabadza swoje skarby, całkowicie oddając się we władanie mężczyźnie. Powoli zaczyna przyśpieszać. Jęki stają się coraz częstsze, pojawia się charakterystyczny efekt ocierających się ciał. Jeszcze bliżej, jeszcze głębiej, jeszcze dosadniej. Pokój wypełniają jęki kochanków, rywalizujące o prym z coraz głośniejszymi trzaskami łóżka.
Kochanek kładzie dłonie na biodrach kobiety, faktura jej skóry doprowadza go do szału. Jej zapach, jej wcale nie ciche "tak... tak... tak...". Całuje ją namiętnie, po czym przewraca na plecy. Teraz on jest na górze. Widzi w jej kasztanowych oczach głód, pragnienie uwolnienia bestii drzemiącej pod połami człowieczeństwa. Chwile potem coś w niej się zmienia. Kobieta nie patrzy na niego a przez niego, zatopiona we własnym oceanie odczuć. Kolejne pchnięcie, i kolejne, i kolejne. Kochanka zamyka go w stalowym uścisku swych ud, wbija paznokcie w jego plecy, rozdzierając skórę. Dochodzi w niej. Przelewa swoją życiodajną moc w nią. Saadia wrzeszczy jak opętana. Kochają się jeszcze dłuższą chwilę, powoli wytracając energie...
Ranek zastał kochanków w miłosnym uścisku. Dopiero teraz Tallak ma okazje w pełni podziwiać kobietę, która zapewniła mu ostatnio tyle doznań. Wygląda tak niewinnie, kiedy śpi.
- Wiesz co... sprawiłeś mi tyle radości, a nawet nie wiem... jak masz na imię – mówi Saadia nie otwierając oczu. Celowo przeciąga słowa, sprawiając, ze w ich wibracji pojawiało się coś erotycznego.
- Tallak – odpowiada wojownik, bawiąc się jej włosami.
- Więc... Tallak... mój drogi — kobieta w tym momencie rozkosznie przeciąga się, eksponując swe niemałe wdzięki — Miałabym do ciebie pewną prośbę...