Nevada
1 marca 2012
Szacowany czas lektury: 8 min
Dziękuję Autorowi opowiadania "Pomoc drogowa" (Wojec) za inspirację.
Było dobrze po pierwszej w nocy a Marcel pędził drogą w okolicach Trzebnicy. W samochodzie panowały ciemności rozświetlane bladym światłem radia. Na drodze pusto. Marcel wysunął dłoń przez otwarte okno i skierował na twarz strumień nocnego, zimnego powietrza. Miało to chronić przed zaśnięciem. Na zewnątrz siąpił lekki deszczyk. Marcel chłonął nozdrzami wilgotny, leśny zapach. Czarne drzewa złowróżbnie odcinały się od nieco mniej czarnego tła. Nie, nie byłoby przyjemnie znaleźć się teraz w takim ciemnym lesie. Co on, Marcel byłby zrobił, gdyby samochód zepsuł się na takim odludziu? Zatelefonować po pomoc i czekać. Nie wysiadać - żadna przyjemność. Na szczęście silnik pracował nienagannie. Licznik przekroczył sto dwadzieścia. Na poboczu mignęła słabo widoczna sylwetka. Marcel dostrzegł światła pozycyjne i postać w jasnym płaszczu, machającą ręką. Zatrzymać się czy zignorować? Zatrzymanie się i chodzenie po tym paskudnym lesie wydawało się nierozsądne, ale przecież ktoś potrzebuje pomocy. Gdybym to ja stał na poboczu...
Zwolnił i na wstecznym podjechał do machającego. Wysiadł. Przed otwartą pokrywą silnika stał gość w przezroczystej pelerynie z kapturem. Z kaptura kapały krople wody, W aucie dostrzegł jeszcze jedną postać... Sylwetka w pelerynie uśmiechała się - wyraźnie zadowolona, że ktoś wreszcie zatrzymał się na takim odludziu. Miał dziwną twarz...
- Dobry wieczór - zagadnął Marcel.
- Dobry wieczór Pana - odparła postać łamaną polszczyzną. Miło Pan powitać. Gość uśmiechnął się, skrzyżował dłonie na piersi i skłonił w geście powitania.
Marcel odkłonił się, chociaż zdawał sobie sprawę ze sztuczności własnego gestu.
- Czy z autem coś poważnego?
- Nie rozumim zła motor. Trzebno naprawa - nie aktiwny.. Benzina jest.
Marcel wyznał, że nie potrafi pomóc teraz, w ciemnej nocy. Telefon nie ma tu niestety zasięgu. Ma hak, może pomóc odholować? - ale dokąd? Jak może teraz pomóc? Dokąd telefonować? Numer pomocy... Tak zadzwonię, jak dojadę do miejsca, w którym jest zasięg - przyjadą, ale dopiero rano. Może odwieźć was do hotelu??? No, do jakiejś pobliskiej miejscowości...
Z samochodu wysiadł pasażer. Kobieta dwudziestoparoletnia. Zadbana i pachnąca. Miała na sobie wieczorową suknię sięgającą niemal kostek, z długim rozcięciem do prawego biodra. Wydatny biust skrzył się delikatnymi błyskami brokatu. Buty na szpilkach w zupełności nie pasowały do leśnego krajobrazu. Była jak z innej bajki. Lśniące kruczoczarne włosy, opadały na jej ramiona. Podała Marcelowi dłoń na powitanie, spojrzała na niego jakoś tak długo... zbyt długo... i powiedziała coś do współpasażera. Zdawała nie dostrzegać tego, że pada deszcz a jej sukienka coraz dokładniej przylega do ciała, eksponując krągłości. Marcel nie miał pojęcia, jakim językiem się porozumiewali. Gość odpowiedział szorstko - wyraźnie iskrzyło między nimi. Konflikt wisiał w powietrzu. Było to, jak kłótnia. Marcel czuł, że w tym związku rządzi mężczyzna, ale ona jest bardzo niezadowolona z jego wypowiedzi. Mężczyzna wyrzucił z siebie kilka krótkich szczeknięć, a dziewczyna pokornie skinęła głową i już się nie odzywała. Marcel czuł, że jest wściekła.
Pan być uprzejmy i zawieźć pani do hotel tu blisko? Ja zaczekać na assistance. Nie idzie być auto abandon...
Dziewczyna coś mruknęła, ale mężczyzna znów zgromił ją wzrokiem. Marcel odniósł wrażenie, że pokornie przyjmuje jego polecenia, ale zdecydowanie nie była w przyjaznym nastroju.
- Kilkanaście kilometrów stąd jest hotel. Tam będzie pani mogła zaczekać na męża. I oczywiście zatelefonujemy po pomoc - powiedział do mężczyzny. Proszę cierpliwie czekać. Idziemy.
Skierował kroki do samochodu, puszczając kobietę przodem. Przed drzwiami wyprzedził ją i otworzył. Usiadła z przodu. Pomógł jej zapiąć pas, dotykając niby przypadkiem jej uda i piersi... Dostrzegł w mętnym świetle jak w bocznym wycięciu jej sukni ukazało się udo. Zakryła je wstydliwie. Ruszyli, w mrok deszczowej nocy, rozświetlanej sporadycznie światłami jadących z naprzeciwka samochodów...
Marcel spoglądał ukradkiem na niecodzienną pasażerkę. Niesforne rozcięcie sukni natrętnie kusiło widokiem nagiego uda. Nie zakrywała go, ufając ciemności. Za każdym razem, gdy Marcel zmieniał biegi, starał się niby przypadkiem musnąć jej nogę. Dojeżdżali niestety do hotelu. Zwolnił. Byłoby pięknie gdyby ta podróż trwała dłużej.
Niestety... Zatrzymał auto i wyłączył silnik. Obszedł dookoła, aby otworzyć drzwi. Dziewczyna uśmiechnęła się a wysiadając przeniosła nogi na zewnątrz auta i tym razem odsłoniła uda bardzo wysoko... Marcel kulturalnie odwrócił głowę, czego natychmiast w duchu pożałował. Niestety już wysiadła. Powiedziała coś niezrozumiałego. Marcel domyślił się, że oczekuje pomocy w organizacji noclegu. Wskazał dłonią kierunek i oboje przekroczyli próg. Była to chata z grubych drewnianych bali, ze świecącym czerwono napisem NEVADA, nad wejściem.
Chodzi o pokój? - Odezwała się starsza recepcjonistka, wyraźnie przebudzona z drzemki. Proszę tu jest klucz. Pokój siedem - pierwsze piętro. Rano załatwicie państwo formalności, bo szef już śpi. Miłych snów - odwróciła się i znikła.
Marcel był zdziwiony. Nie zdążył wypowiedzieć słowa. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Co teraz? Wskazał dziewczynie schody i szedł za nią. Dopiero, teraz, kiedy szła przed nim poczuł, jak zapach jej perfum miesza się z delikatną wonią alkoholu. Była lekko wstawiona. Na samą myśl, że przywiózł do hotelu tę atrakcyjną piękną kobietę i idzie teraz za nią do dwuosobowego pokoju, poczuł rozchodzące się po brzuchu mrowienie. Co za sytuacja!!!
Kobieta uniosła nieco suknię, aby bezproblemowo pokonać schody a poruszała się na nich w niezwykle seksowny sposób. Boże, co za nogi.... W rozcięciu na jej udzie na moment pojawiły się jej majtki. Czarne...
Marcel obiecał sobie, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby ta dziunia wywiozła jak najmilsze wspomnienia z Polski. Nie, wcale nie żałował, że dziś nie dotrze przed świtem do domu.
Zatrzymali się przed pokojem numer siedem. Wyjął z jej dłoni klucz i powoli wkładał do zamka, wyobrażając sobie raj, który, czeka tam, za drzwiami.
Drzwi otworzyły się. Dziewczyna podała Marcelowi dłoń na pożegnanie i powiedziała coś w nieznanym języku. Marcel ujął jej dłoń i przeprowadził przez próg do wnętrza pokoju. Była wyraźnie zaskoczona, ale nie protestowała. Zamknął za sobą drzwi i zasłonił je własnym ciałem.
Dziewczyna coś teraz mówiła, przecząco kręcąc głową, mówiła coraz szybciej, wskazując drzwi. Złożyła dłonie, jak do modlitwy i kłaniała się...
Kiedy tak gadała niezrozumiale, Marcel odpiął pierwszy guziczek jej sukni. Nie przeszkadzała ale zamilkła, jakby zaskoczona jego śmiałością. Odpiął drugi... Tym razem uniosła rękę, aby zapiąć pierwszy z powrotem, ale przytrzymał ją w powietrzu. Pochwycił obie jej ręce i trzymał lewą dłonią. Delikatnie usiłowała wyzwolić ręce z uścisku. Znów coś mówiła, przecząco kręcąc głową.
Marcel uporał się z pozostałymi guziczkami, obrócił dziewczynę tyłem do siebie i zsunął z niej suknię.
W czarnym staniku, czarnych majteczkach i szpilkach, prezentowała się bardzo interesująco. Nienaganna figura, wszystko na swoim miejscu i żadnych niepotrzebnych krągłości. Dziewczyna stałą nieruchomo. Nadal wydawała się zaskoczona sytuacją i coś tylko mamrotała pod nosem.
Teraz Marcel sam szybko pozbył się odzieży. Stał za nią w bokserkach. Odwrócił ją, trzymając za ramiona. Męski i samczy. Trzymał mocno i patrzył w jej oczy.... Jej źrenice były szerokie... wstrzymała oddech, kiedy on jedną ręką powoli zsuwał bokserki, pomagając sobie stopą. Prezentował swój oręż, trzymając ją znów mocno za ramiona i nieustannie wpatrywał się w oczy. Nie miał się czego wstydzić.
Teraz dziewczyna rozpięła stanik... Przełożyła ręce do tyłu i zrobiła to sama!!! Zdjęła i upuściła na podłogę... Marcel przesunął dłonie na jej piersi. Nie protestowała. Poddała się całkowicie jego pieszczotom... Stanął lekko z boku i ściskał prawą dłonią jej pośladki, lewą głaszcząc brzuch... Powolutku zsuwał jej majtki. Ześlizgnęły się po gładkich nogach... Pochylił się, aby przełożyć je przez buty i wtedy, kiedy był zajęty drugą stopą, piszcząc ją przy okazji, poczuł silny ból głowy. Coś pchnęło jego głowę w dół. Było to energiczne i intensywne... Podniósł się natychmiast, półprzytomnie patrząc na dziewczynę. Właśnie podnosiła wazon, aby uderzyć nim ponownie... Sprawnym ruchem wytrącił go i odrzucił o kilka kroków. Z hukiem rozpadł się na tysiąc kawałków. Marcel zbliżył twarz do jej twarzy i patrząc w jej oczy wsunął dłoń między jej uda... teraz pożądanie zmieszało się z wściekłością. Głowa bolała, ale ten ból był teraz nieważny... Dziewczyna stawiała opór, odpychała go i coś mówiła... Szybko mówiła... Uderzyła Marcela otwartą dłonią w ramię, drugą w twarz... Powtarzała uderzenia coraz bardziej zdecydowanie. Uderzyła ponownie... Nie, nie zamierzała oddać się bez walki. Marcela bawiła ta sytuacja. Udawał, że traktuje sytuację poważnie, ale naprawdę bił się z nią, jak z muchą. On, były komandos... Już upewnił się, że jest wilgotna, zmniejszył dystans i pochwycił w dłonie jej piersi. Czuł jak nabrzmiewają jej sutki. Przywarł do niej. Biła go po plecach. Zarzucał sobie tę chwilę nieuwagi, która kosztowała go rozbitą głowę, ale teraz w pełni panował nad sytuacją. On, Marcel nie dalby sobie rady w takiej sytuacji...Czy istotnie broniła się, czy była to tylko gra... gra, która miała ich dwoje jeszcze bardziej podniecić. Pochwycił jej kark i pochylił głowę ziemi. Wymierzył solidnego klapsa w pupę i ścisnął dłonią pośladek. Pogłaskał obolałe miejsce i powtórzył klapsa. Spokorniała. Przestała się wyrywać i potulnie pozwoliła poprowadzić do łóżka. Kiedy byli już przy łóżku szarpnęła szyją, wyrywając się z uścisku. Natychmiast otrzymała kolejnego klapsa i jeszcze jednego. Marcel pochylił ją ku podłodze i tak zgiętą zamiast na łóżko, pchnął na baranią skórę na podłodze. Padła na bok i szybko obróciła się na brzuch. Ścisnęła mocno nogi i czołgała się, szukając ucieczki pod łóżko. Marcel pochwycił jej kolana, z łatwością odwrócił ją na wznak i rozchylił jej uda.
Klęczał między nimi. Dociskał ramiona do podłogi i patrzył prosto w jej oczy. Miała duże, czarne źrenice... patrzył w nie wzrokiem bezwzględnego zdobywcy... a ona rozchyliła usta, zapraszając go do spełnienia męskiej powinności... Przymknęła oczy... Poddała się, zgadzała się na wszystko...
Przeniosła ręce nad głowę i czekała na dalszy ciąg zdarzeń, gotowa na ofiarowanie ciała zwycięzcy...
Twierdza padła... Odważni biorą wszystko...
ZA DWA DNI
W firmie Marcela rozeszła się wieść, że jakiś Koreańczyk zakupił większościowy pakiet akcji. Na godzinę 12.00 zwołano w świetlicy spotkanie załogi z nowym właścicielem. Marcel zadrżał, gdy zobaczył jak do Sali Tradycji wchodzi prezes, prowadzący znajomego podróżnego oraz jego towarzyszkę. Dyskretnie pomachała do Marcela ręką i uśmiechnęła się widząc jego zabandażowaną głowę.