Marta i ksiądz proboszcz. Kolędowanie, spowiedź i doktryna kościelna [rework]
5 sierpnia 2021
Szacowany czas lektury: 49 min
Dawno temu napisałam tekst "Kolędowanie". Byłam z niego bardzo niezadowolona, bo wydawało mi się, że jest tam szereg niespójności. Teraz poprawiłam to, znacznie poszerzając objętość. Tamto miało coś ponad pół godziny, to znacznie ponad godzinę.
Marta ze zniecierpliwieniem wyglądała przez okno, zdrapując szron z szyby, aby zrobić jak największe kółko, wizjer na świat.
„Idzie!” – W oddali zarysowała się szeroka sylwetka. W pośpiechu założyła długie, eleganckie kozaczki na wysokiej szpilce, króciutką kurteczkę i pędem wybiegła w stronę drogi. W jej rodzinie nigdy nie witało się księdza w progu, lecz zawsze wychodziło naprzeciw.
– Szczęść Boże! Szczęść Boże! – egzaltowanie wykrzykiwała Marta.
Od dzieciństwa miała zakodowany gorliwy szacunek dla duchownych.
– Pamiętaj, że moja babka całowała księdza w rękę! – powtarzała jej matka.
Stąd wytworzył się w dziewczynie specyficzny stosunek do przedstawicieli tego stanu, rodzaj czci, wręcz czołobitności. Jakby spowijała ich jakaś nadziemska aura. Z czasem przekształciło się to w rodzaj fetyszyzmu. Jako nastolatka zaczęła miewać sny erotyczne z udziałem mężczyzn w sutannach. Zazwyczaj była w nich zmuszana do uległości, dominowana. Bywała w nich brana dość ostro.
Gruby mężczyzna przedzierał się przez zaśnieżony chodnik. "Wisienka na torcie, na koniec dom mojej najnadobniejszej parafianki" – pomyślał, za co szybko się skarcił i przeżegnał. Wszak księdzu nie uchodzi tak myśleć, chociaż…
Gdy dochodził do furtki, zobaczył wybiegającą z domu kobietę.
"Boże jaka ona piękna i jak powabnie ubrana, co za spódniczka! A gdyby tak… wywinęła orła na tym śliskim chodniku… może by odkryła tajemnicę tego, co ma pod tą tak kusą kiecką… Nie… nie powinienem tak nawet myśleć!"
– Szczęść Boże panno Marto! – ksiądz odkrzyknął i znów się przeżegnał. Jakby na wybaczenie, ze skruchą.
Pannie mocniej zabiło serce: "To on! To on mi się ostatnio śnił! I to jak!"
Chciała natychmiast odpowiedzieć, lecz gdy wybiegła bliżej drogi, wysuwając się zza szpaleru krzaków, natrafiła na silny podmuch powietrza. Jej elegancka, króciutka, fioletowa spódniczka, przez to, że dość szeroka, załopotała niczym flaga podczas wichury. Wiatr zadarł ją na tyle wysoko, że ksiądz dostrzegł nie tylko zgrabne uda, ale wręcz wydało mu się, że zobaczył koronkowe zakończenie pończoch.
Widząc chwiejącą się sylwetkę parafianki, mimo swojej tuszy, doskoczył by ją przytrzymać. Dochrapał się już urzędu proboszcza, choć miał stosunkowo niewiele wiosen na karku. Nie dobił jeszcze pięćdziesiątki.
– Ale żeby tak od razu księdzu w ramiona się rzucać! – zażartował. – Wszystko w porządku?
– Ojej… ojej… – Zmieszana Marta nie wiedziała, co powiedzieć. Policzki zaczerwieniły się, niemal dorównując kolorowi szminki na pełnych, zmysłowych ustach. Żart duchownego o rzucaniu w ramiona jednocześnie speszył ją i podniecił.
Poprawiała spódnicę, zdając sobie sprawę, że stanowi to dość seksowny widok.
Ministranci, towarzyszący księdzu, wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– To dlatego stary chciał ten dom zostawić na koniec! – szeptali między sobą. – To przecież nasza historyczka! Pani Marta. Najatrakcyjniejsza kobitka w całej okolicy! – Cicho rechotali.
Ksiądz z zapartym tchem obserwował ruchy nauczycielki. "Boże drogi, jesteś cudowny, tworząc swoje dzieło! Ech, gdybym nie był księdzem…"
Nakazał dziewczynie iść przodem. Poruszała się z gracją, trzymając jedną ręką spódnicę, jakby w obawie, że może znów zostać zadarta, nie przeszkadzało jej to jednak zgrabnie kołysać biodrami. Zdawała sobie sprawę, jak powabnie wygląda w tej kuszącej spódniczce i seksownych czarnych kozaczkach, kontrastujących z cielistymi, lśniącymi pończochami.
"Boże, jak on mi się dzisiaj śnił realistycznie! To zdecydowanie był on - Baltazar! Co to był za sen! Jak on się zachowywał… Aż cała drżę! Ciekawe czy ja mu się podobam? Czy w tym stroju na pewno wyglądam ponętnie?"
Ksiądz zmierzał za kobietą. Obserwował jej ruchy i mimowolnie oblizywał wargi. Na schodach poczekał trochę dłużej, aby weszła wyżej.
"Może słodkie anielę znów ukaże swe niebiańskie tajemnice…"
Mikołaj szturchnął Kacpra pod bokiem.
– Patrz, jak stary się na nią gapi! Ciekawe czy poza pokropieniem domu, miałby też ochotę prześwięcić tyłek pani nauczycielki?
- Ja bym prześwięcił! – mruknął wyraźnie podniecony Kacper. – Kropiłbym aż by furgotało! Tu i wszędzie, a na miejscu starego nie tylko pupcię bym poświęcił.
- A te belferskie usteczka?
– Wręcz stworzone do pewnej posługi… Ha ha ha!
Rozkręcali się tak, podekscytowani, że zaczęli mówić coraz głośniejszym szeptem. Marta słysząc fragmenty – „prześwięcić tyłek", "aż by furgotało” – skonfundowała się, ale jednocześnie także podnieciła tymi słowami.
Tymczasem ksiądz lustrował nieduże mieszkanie i z ukontentowaniem stwierdził, że dom wręcz lśnił czystością - wypolerowane podłogi, umyte okna, świeże firanki, żadnych śladów, najmniejszego nawet, bałaganu. Widać, że parafianka poświęciła niemało czasu na sprzątanie, dowodząc szacunku dla spodziewanego, dostojnego gościa.
– A my przybyliśmy niczym trzej królowie. Nawet imiona mamy prawie takie same – żartował. – Ten mały blondynek to Kacper, duży tylko to nie Melchior, ale też świątecznie, bo Mikołaj.
– Ależ, ja znakomicie znam chłopców… jestem ich nauczycielką…
- A to wie pani, że mały jest grzeczniejszy, ale Mikołaj, to taki trochę urwisowaty.
W środku pokoju rzucił się przybyłym w oczy wielki, dębowy stół, przykryty śnieżnobiałym obrusem, a na nim talerzyk z wodą święconą, kropidło i duży, stalowy krzyż. Na końcu stołu stały świece. Marta, żeby do nich sięgnąć i je zapalić, musiała się nachylić, a co za tym idzie, bardzo mocno wypiąć. Mężczyźni zobaczyli kształt foremnego tyłka w pełnej krasie, zgrabnie opiętego spódniczką.
Ksiądz podrapał się po głowie i wytężył wzrok, skupiając się na obserwacji. Chłopcy rumienili się po czubki uszu.
"Ależ bym jej dał teraz klapsa w ten dorodny, kuszący zadek." – Ksiądz, kolejny raz, łapał się na grzesznych myślach.
Marta doskonale zdawała sobie sprawę ze swej pozy.
"Czy ja się przed nimi nie wypinam aby zbyt zapraszająco? Ciekawe jakie przywodzę im teraz myśli? Czy może takie, że chcieliby mnie uszczypnąć w tyłek? A może… podwinąć spódniczkę? Achhh..." - pomyślała nauczycielka, ale nie tylko pomyślała. Z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie.
Kobiecie wyraźnie drżały ręce, gdy zapalała świece. Nie mogła się skupić, myśląc o tym, że to On, właśnie On patrzy jej na pupę. On, którego tak ceni za mądre kazania... On - który jest taki ważny... Przez podenerwowanie potrąciła naczynko na wodę święconą i rozlała ją po części na podłogę, po części sobie na spódnicę.
– Ojej… – Ksiądz zauważył rozlaną wodę. – No i mamy mokro. – Zarumienił się, zdając sobie sprawę z dwuznaczności tego, co powiedział, poczuł też jak sztywnieje mu coś pod sutanną.
– Ależ ze mnie niezdara! – Dziewczyna speszyła się, czując na sobie trzy pary oczu wpatrzone w mokrą spódniczkę, przylegającą do uda, doskonale ukazującą jego kształt.
– Przepraszam… to ja teraz zmienię spódnicę… Ale najpierw oczywiście wytrę podłogę, żeby nikt się tu nie pośliznął.
Oczywiście taka obawa była przesadzona, ale przecież dawała kobiecie doskonały pretekst.
Marta kucnęła, żeby zebrać wodę. Zrobiła to w taki sposób, że spódniczka podsunęła się wysoko do góry i ukazała wszystkim zgrabne nogi opięte seksownymi nylonami.
– Ach! I ciebie Kacperku zalałam! – Nauczycielka wytarła też spodnie jednemu z ministrantów.
Widok atrakcyjnej kobiety, ubranej powabnie, kokieteryjnie pokazującej nogi i do tego kucającej przed nimi, wywoływał sprośne skojarzenia. Ministrant patrzył w dół. Ależ idealna pozycja dla takiej kobiety… "Kuca przede mną… ma twarz dokładnie na wysokości mojego rozporka… ach… co za usta! Dorodne jak maliny!" – Patrzył w dół rozmarzonymi oczami. Widział tylko połysk nylonu i jej słodki uśmiech, gdy czyściła mu spodnie.
Ksiądz z zazdrością przyglądał się wypiętej pupie Marty i temu jak poruszała się, czyszcząc spodnie chłopaka. "Kobieta jak marzenie… co tu zrobić, żeby tę kolędę przeciągnąć jak najdłużej?"
Po uprzątnięciu wody, nauczycielka postanowiła wyjąć spódnicę na zmianę, dlatego przy mężczyznach otworzyła drzwi szafy. Wszyscy trzej goście jednocześnie wychylili głowy, żeby dostrzec, co taka wytworna kobieta może mieć w swej kolekcji. Nie zawiedli się. Ujrzeli rząd wiszących na wieszakach eleganckich spódnic i sukienek, ale też wiele koronkowych fatałaszków. Kuszące koszulki nocne, haleczki, pasy do pończoch wykonane z misternej koronki, wytworne biustonosze a nawet… prześwitujące majtki.
Nie mogli wiedzieć, że Marta celowo otworzyła tę część szafy, w której trzymała najbardziej seksowne części swojej garderoby.
Proboszcz, stojący na wprost, zyskał najlepszy widok.
"Boże mogłaby dla mnie nie robić nic innego, tylko się nieustannie przebierać. Ileż cudownych sukienek! Ech, gdyby być duchem i móc ją codziennie podpatrywać, jak zakłada, a zwłaszcza, oj zwłaszcza, zdejmuje, te boskie staniczki! Albo jak nasuwa na swe długie nóżęta śliczne pończoszki."
Chłopcy mieli nieco gorszy widok, lecz wystarczający, by zauważyć czarny, koronkowy gorsecik sznurowany czerwoną wstążką, z podwiązkami do mocowania pończoch. Nadawało mu to niezwykle seksownego charakter. Mikołaj rozdziawił usta.
– Ale… takie… dziwkarskie! – wyszeptał do kolegi.
Marta zawstydziła się, słysząc szepty, ale też doskonale wiedziała co im pokazuje. Często specjalnie zakładała ten gorset i pończochy, żeby tylko poprzeglądać się w lustrze. Słowo: „dziwkarskie” bardzo na nią podziałało.
"Pewnie gnojki nie raz w klasie zastanawialiście się, co mam pod spódnicą… to już teraz wiecie jakie noszę cudeńka…"
Starała się stworzyć wrażenie, że łapie z wieszaka spódnicę przypadkowo, byle jak najszybciej się przebrać i nie zmuszać gości do czekania. W gruncie rzeczy, wybrała najodważniejszą mini.
"Kurcze… rzeczywiście strasznie krótka! Czy aby nie będzie widać koronek pończoch?!"
Pędem wybiegła do łazienki. Oszołomiona, zapomniała zamknąć drzwi. Już miała zdjąć spódniczkę, gdy zdała sobie z tego sprawę. Najpierw zawstydziła się jeszcze bardziej, ale potem poczuła ekscytację faktem, że może być podglądana.
"A więc zaraz mogą zobaczyć moją pupę w samych majtkach… Nogi w pończochach." – Speszona przerwała zdejmowanie spódnicy, jakby się nad czymś zastanawiała.
Ministranci jednym susem stanęli przy drzwiach łazienki. Wyraźnie zniecierpliwieni wybałuszali oczy.
– No dalej suczko! Rozbieraj się! – szeptał zniecierpliwiony dryblas. Marta usłyszała ten tekst, choć oczywiście udawała, że nie słyszy. Ale… zastosowała się do komendy! I gdy padło polecenie, posłusznie zaczęła zsuwać spódniczkę. Chłopcy otworzyli usta ze zdumienia. Zobaczyli pupę nauczycielki. A zaraz potem nogi w pończochach.
– Jezu, co za striptiz! – szepnął mały.
Marta nie spieszyła się z zakładaniem nowej spódniczki, jakby nad czymś myślała, jakby gdzieś zaglądała. Nachyliła się w stronę umywalki, tym samym wypinając tyłek w stronę chłopców.
"A niech sobie gówniarze mnie pooglądają… Niech widzą mój duży, ale przecież krągły zadek... Boże… tylko dlaczego... dlaczego, dlaczego mnie to tak cholernie podnieca?!"
– Reeety! Patrz! Jak doskonale widać pośladki! Majtki chowają się między nimi…
– Jak to stringi… Ale ona ma boską pupę! Fantastyczną! Taką dużą, a jaką cholernie zgrabną!
Wreszcie zaczęła nasuwać skąpą spódniczkę. Robiła to także powoli i zmysłowo. Powoli układała ją na tyłku, potem z namaszczeniem zasuwała zamek z tyłu. Przejrzała się w lustrze. Rzeczywiście miniówka była tak kusa, że Marta musiała ją nieco obciągnąć, żeby nie odkrywała koronek pończoch.
"O kurcze… ledwie co zasłania, to dla mężczyzn tak erotyczne miejsce… Gdy siądę, będzie mi je widać! Ale… cóż… niech się dzieje."
Chłopcy byli pod ogromnym wrażeniem, tego co widzieli. Obaj mieli te same myśli: natychmiast wparować do łazienki i gwałtownym szarpnięciem, zadrzeć ich nauczycielce tę krótką kieckę.
Gdy Marta weszła do pokoju w seksownej spódniczce, ksiądz zaniemówił. Mało mu kropidło nie wypadło z ręki. Chłopcy aż rwali się, żeby powiedzieć coś w stylu: "ale pani kusząco wygląda" - jednak nie byli na tyle śmiali. Jedynie dryblas szepnął małemu:
– Ale z niej suczita!
Pleban sięgnął kropidłem do nowo nalanej wody. Nie był w stanie patrzeć gdziekolwiek, tylko na nauczycielkę. A raczej na jej nogi. Drżały mu ręce, toteż nabrał za dużo wody, po czym wszystko skierował na Martę.
Znaczna ilość wody święconej trafiła prosto na bluzkę kobiety, idealnie na wysokości biustu.
– Ojej! – krzyknęła nauczycielka.
Woda gruntownie zmoczyła materiał, dzięki czemu efektownie przyległ do ciała i wyraźnie uwidocznił koronkowy, biały stanik.
Ksiądz gapił się jak urzeczony. Z trudem wydukał:
– Prze… praszam…
– Nie no… nic się nie stało… – Skonfundowana Marta nie wiedziała jak się zachować. – Przecież to tradycja…
Chłopcy wpatrywali się nie mniej intensywnie od pryncypała.
– Ależ jej ksiądz urządził konkurs mokrego podkoszulka. Ha ha! – Mikołaj na wpół szepcząc do kolegi, celowo próbował zawstydzić nauczycielkę.
– Ale ma zderzaki! – Mały w wielkich emocjach szeptał koledze na ucho – Widać było, że ma duże, ale nie myślałem, że aż takie!
Marta mogłaby zmienić bluzkę, jednak przed przyjściem księdza celowo założyła taką, której guziki łatwo się rozpinały, dlatego ani trochę nie paliła się do przebierania.
– Nie będę znów tworzyła problemów… po prostu się wytrę…
Doskonale zdawała sobie sprawę, że wycieranie biustu na oczach mężczyzn, wywoła łatwy do przewidzenia efekt.
I rzeczywiście, nawet się nie odzywali, jedynie wpatrzeni śledzili ruchy kobiecej ręki, trącej duże piersi. Nie wiedzieli, czy im się zdaje, czy na prawdę jej atrybuty silnie falują, pobudzając jeszcze intensywniej męską wyobraźnię. Nagle, przypadkowo, rozpiął się jeden z guzików. Pech chciał - że dokładnie ten, na wysokości biustu. Mężczyźni zyskali okazję zobaczyć jej biustonosz, już nie przez materiał bluzki, ale w luce, jaką zrobiło rozpięcie. Wyraźnie można było dostrzec misterną koronkę.
– Ale śliczny stanik! – Wypsnęło się Kacprowi, a jego twarz przybrała barwę purpury. Marta także zaczerwieniła się, zawstydzona spuściła wzrok i demonstracyjnie zapięła guzik.
Zaraz potem sięgnęła po kopertę z przygotowaną ofiarą i wręczyła księdzu. Czyniła to oczywiście z wielką atencją, więc dygnęła niczym grzeczna dziewczynka po występie i podając datek, ukłoniła się niziutko. Podczas ukłonu umożliwiła mężczyznom zajrzenie w dekolt. Jak na tacy mieli podane piersi, znakomicie widoczne krągłe półkule i rowek między nimi. Ksiądz wbijał wzrok w dolinę między kształtnymi kulami. Nauczycielka nie mogła tego nie zauważyć.
– Bóg zapłać…
Kokieteria Marty zadziałała na wszystkich panów. Zwyczajowa rozmowa słabo się kleiła.
– Pani tak tu sama mieszka? Nie jest łatwo na wsi bez mężczyzny…
– To prawda… bardzo źle jest samotnej kobiecie… – Wygięła usta w podkówkę i łopotała rzęsami – Często bez mężczyzny czuję się taka bezradna…
Chciała wydać się taką - bezradną i potrzebującą mężczyzny. Myślała: "Ech... księże Baltazarze... czy nie chciałbyś mieć takiej kobietki? Wpatrzonej w ciebie jak w obraz... Gotowej być na każde twoje skinienie... gotowej oddać się w każdej sytuacji i w każdym momencie..."
Chłopcy podchwycili słowa nauczycielki.
– No, to my byśmy mogli się nią zaopiekować… co nie? – szeptał do ucha koledze Kacper.
– Brakuje jej bolca! – stanowczo i ze znawstwem odparł Mikołaj.
Pleban zrugał wzrokiem pomocników. Postanowił ciągnąć temat, bardzo był ciekaw relacji męsko-damskich nauczycielki.
– Ale pewnie do tak pięknej kobiety przybywają, i to liczni, konkurenci?
- Hmmm... cóż, że może i przybywają, jeśli ja jakoś nie mam do nich szczęścia...
- Jak to? Dlaczegóż to? - Żywo zainteresował się proboszcz.
– Ach, ja chyba jestem zbyt naiwną kobietką… przyciągam takich, którzy mają tylko jedno w głowie… – Wiedziała doskonale, jak podobne wyznanie podziała na księdza. Ale i na ministrantów. "Już oni dopowiedzą sobie, w swoim stylu - co to jest owo - tylko jedno - co takim absztyfikantom siedzi w głowie - zdobycie... pospolite zaliczenie mnie..."
– Co takiego im w głowie? – Pleban udał, że nie wie. Rozmowa ekscytowała go, podniecało, że dziewczyna wyznaje swoje tajemnice. Intymne tajemnice. Bardzo chciał je poznać.
"Niech się dzierlatka gimnastykuje! Ciekawe, jak nasza pani nauczycielka oględnie określi to, że bałamutnicy myślą tylko o tym, żeby ją zaciągnąć do łóżka?!"
– No cóż… to… że… chcą kobietę, po prostu, wykorzystać… - powiedziała cicho, zmieszana, spoglądając na chłopców, czyniąc smutną minę i łopocząc rzęsami.
Ksiądz aż zaciskał wargi, słysząc wyznania, zwłaszcza słowo „wykorzystać”.
"Ech! Nawet nie wiesz paniusiu, jak ja im zazdroszczę! Jakbym cię odwiedzał, też tylko jedno miałbym w głowie. Też na ich miejscu chciałbym cię wykorzystać! I to srodze wykorzystać!"
Wyobraził sobie scenkę wykorzystywania damulki: Martę rozłożoną na łóżku, z podwiniętą spódnicą, rozłożonymi nogami, pod jurnym kobieciarzem.
"Boże… zawróć moje myśli z niecnej, plugawej drogi…"
Jednocześnie widząc, że rozmowa ma szansę skierować się na bardziej intymne tory, pleban postanowił oddalić ministrantów. Powiedział im, że wróci sam. Chłopcy strasznie się ociągali.
– Księże proboszczu, nie dopuścimy, żeby ksiądz, samiutki jak palec, brnął przez śnieg!
Jednak nie mieli wyjścia. Jak niepyszni opuszczali mały domek Marty, rzucając ostatnie, głupkowate spojrzenia na jej nogi odsłonięte przez krótką mini… na opięty cienką bluzką biust…
– Pani Marto… jakby coś kiedyś było trzeba, męskiej ręki, my jesteśmy skorzy do… pomocy… - deklarował Mikołaj.
- Będziemy na zwołanie! - zapewniał mały Kacper.
– Chłopcy, jesteście wspaniali! Na pewno będę o was pamiętać. Jak tylko będę potrzebować męskiej pomocy, to będę... - Tu szukała słowa. - Chętna… – Uśmiechnęła się, pokazując dwa rzędy śnieżnobiałych zębów.
Zostałam sam na sam z NIM!
"Boże! Jakie to wspaniałe! Co zrobić, żeby przetrzymać go dłużej?! Co zrobić, żeby bardziej zainteresować go sobą?! Zdawał się być rozpalony, gdy wyznałam, że bywałam wykorzystywana... Może pociągnąć ten wątek?"
Nauczycielka zaproponowała Baltazarowi obiad, a ten, co prawda z ociąganiem, ale się zgodził. Z lubością obserwował krzątaninę kobiety, która, gdy nakrywała do stołu i podawała posiłek, zawsze, miał przynajmniej takie wrażenie, wypinała się i nachylała, bardziej niż było potrzeba. Oczywiście, niezmiernie mu się to podobało. Miał tyle okazji, żeby znowu podziwiać jej zgrabną pupę… i dekolt. Zwłaszcza, że krótka spódniczka odsłaniała tak wiele... co rusz udawało mu się dostrzec koronkę pończoch, wyłaniających się spod miniówki. Gdy nauczycielka pochylała się, znów eksponowała dwie pełne półkule i kuszący rowek między nimi, jakby celowo chcąc pokazać proboszczowi jak najwięcej. Kiedy stawiała przed nim talerz z flaczkami, zdawało się, że wepchnęła pod sam nos księżulka swe obfite arbuzy.
Wyobraźnia plebana pracowała intensywnie. Wyobrażał sobie Martę, jak się przed nim rozbiera… jak powoli rozpina stanik, wreszcie zdejmuje go uwalniając wielkie piersi… wreszcie faluje nimi, potrząsa…
"Idź precz! Duchu nieczysty! Nie wódź na pokuszenie!"
– Czy mogę podać coś na rozgrzewkę? – Marta patrzyła prosto w oczy, łopocząc zachęcająco rzęsami.
– Hmmm… ale ja wódki nie piję.
Marta posmutniała. Zastanawiała się, jak wybrnąć z sytuacji, myślała, że popełniła faux pas, lub co najmniej niezręczność, częstując sługę Bożego alkoholem. Gdy wnet usłyszała:
– Piję tylko coś mocniejszego!
– To się wspaniale składa! Bo mam od cioci przepyszną, acz krzepką, nalewkę! – Kobiecie najwyraźniej zależało, żeby księżulo się rozluźnił.
Kilka głębszych zaszumiało w proboszczowej głowie, wzmagając zarówno podniecenie, jak i odwagę. Nie bez znaczenia było ciągłe nadskakiwanie Marty, która wciąż nachylała się nad duchownym, za każdym razem, jakby coraz bliżej niego, nawet na koniec ocierając się o niego biustem.
– Mówiła pani o tym wykorzystywaniu przez mężczyzn…
"Ciekawe kto ją ostatnio zaliczył? Czy musiał się mocno postarać? Czy aby nie okazała się nadto łatwa? Gdy tak teraz tańcuje wokół mnie, wygląda to, jakby sama się prosiła..."
– Cóż… to prawda... Mówiłam, że jestem zbyt naiwna… i zbyt łatwo daję się wykorzystywać mężczyznom…
"O tak! Taką właśnie bym cię chciał! Żeby cię, jak mówisz, łatwo wykorzystać! Żeby cię gąsko zwieść. Dużo farmazonów przyobiecać, tylko po to, żeby zaciągnąć do wyrka! Wziąć jak swoją własność! Wyzyskać…" – delektował się w myślach każdym sprośnym słowem, by wkrótce się opamiętać - "odejdź precz, duchu nieczysty!". Nie przeszkadzało to pasterzowi dopytywać:
– Jak mam to rozumieć? Wykorzystać? Kto panią wykorzystał?
Marta czuła, jak bardzo kręci ją wyznawanie księdzu intymnych tajemnic, a także granie nieco „łatwej do wykorzystania” dziewuchy. Zwłaszcza, że domyślała się, że to także mocno działa na Baltazara.
– Proszę księdza… trochę krępuję się o tym opowiadać… nawet bardzo krępuję... ale właściwie… przecież księdzu mogę… jak na spowiedzi…
"O tak! Pewnie, że się krępuj! Ale opowiadaj! Opowiadaj jak dałaś jakiemuś cwaniakowi. Przecież już kiedyś na spowiedzi wyznałaś, że uległaś pewnemu mężczyźnie."
Po tamtej spowiedzi, sprzed wielu miesięcy, Baltazar długo nie mógł ochłonąć, wyobrażenie tego, co mu wyznała, nie raz nie dało mu zasnąć. Powracał często do tych myśli i czekał. Czekał niecierpliwie podczas każdej mszy, aż powabna nauczycielka jeszcze raz przyjdzie wyspowiadać się do konfesjonału. Znowu wyzna swe grzechy... Zwłaszcza grzech cudzołożenia. Znów wyjawi, że pozwoliła, by posiadł ją jakiś fagas. Jednak cierpliwe oczekiwanie nie dało rezultatu, nad czym bolał okrutnie. Często widział ją, a to pod chórem, a to pod ołtarzem, ale już nigdy – przy konfesjonale.
A tymczasem tu, nieoczekiwanie, miało się to ziścić! W dodatku, teraz nie patrzył na nią przez drewniane kratki konfesjonału, ale miał ją przed sobą. I to w jej własnym domu!
– Nie krępuj się córko… Dokładnie… jak na spowiedzi. – Położył delikatnie dłoń na kolanie kobiety, chcąc ją uspokoić.
"Jakie to ciało jest miękkie i jędrne zarazem. I jaki delikatny materiał pończoch."
– Ochhh… – Dziewczynę aż przeszły dreszcze. A więc ON odważył się położyć rękę na jej nodze. Jeszcze nigdy nie podnieciła ją tak ręka jakiegokolwiek mężczyzny.
– Więc dobrze… wyznam wszystko, jak na spowiedzi... choć, ksiądz pozwoli, że przełknę łyk nalewki... żeby mniej się krępować.
Nauczycielka celowo przeciągała, aby stopniować napięcie, dozować szczegóły spowiednikowi, by wywołać u niego jeszcze intensywniejszy apetyt.
Nie pomyliła się. Zniecierpliwiony duszpasterz ponaglał:
- A zatem, jak to było? Kto to był?
- To wydaje mi się teraz takie banalne... To był… To był sporo starszy mężczyzna… Przyjeżdżał… przywoził prezenty… prawił urocze komplementy… ale tak naprawdę… dążył tylko do jednego…
"No pewnie. Doskonale wiadomo czego chciał! Chciał cię puknąć! Bóg mi świadkiem, jak mu zazdroszczę!"
– Tak córko? – wpatrywał się w nią bacznie, zaciskając wargi. Czekał z niecierpliwością, co jeszcze wyzna.
– Cóż… chciał, żebym… tak trudno mi to mówić… ale przecież mówię to księdzu… nastawał żebym... żebym się z nim przespała…
– Ach... tak… i co się stało?
"To musi działać na księżulka! Pewnie wyobraża sobie, jak starszy mężczyzna, czyli ktoś właśnie w jego wieku, nachalnie nastaje na mnie... brutalnie dobiera się!"
– Cóż… bardzo na mnie napierał… ja oczywiście protestowałam… ale cóż mogłam? Ja… słaba kobieta…
Baltazar przełknął ślinę, nie spuszczając z oczu nauczycielki.
"Czyżby rzeczywiście wziął ją bez jej zgody? Biedna… słaba kobieta… Dlaczego to mnie tak podnieca?! Boże! Mój Boże… daj mi siłę wytrzymać!"
– Rzeczywiście protestowała pani?
Marta nie odpowiedziała od razu. Jakby biła się z myślami.
"Ciekawe co by księżula bardziej podnieciło? Czy gdybym wyznała, że okazałam się łatwa, zbyt łatwa i szybko poszłam z nim do łóżka? Czy przeciwnie, że jak na porządną pannę przystało, protestowałam i opierałam się i dlatego zostałam wzięta ostro, niemalże siłą? Hmmm... Coś mi mówi, że pewnie trochę jedno… a trochę drugie… Zatem... trzeba zagrać coś pomiędzy…"
– No cóż… tak sobie teraz myślę… że chyba to mogła być moja wina… że opierałam się zbyt słabo… może uznał to za gest przyzwolenia?
Pleban zagryzł zęby. Obraz który roił się w jego głowie, ekscytował go do granic.
"Mój Boże! Jakie to podniecające! Najsmaczniejszy scenariusz! Gdybyś opierała się czysto symbolicznie… udając cnotkę… ale w gruncie rzeczy pozwoliła na rozpakowanie słodkiego prezentu… Ciekawe jak to przebiegało?! Trzeba by ją jakoś podpytać... tylko jak?"
– Jak mam to rozumieć? Opierała? Zbyt słabo?
Marta poczuła, że coraz więcej frajdy daje jej takie przypieranie do muru, wydobywanie najwstydliwszych tajemnic.
– No tak… bo właściwie tylko protestowałam… nie odpychałam go…
Nauczycielka poczuła ogromną chęć dokładnego opowiedzenia Baltazarowi całego aktu. Przecież on jest księdzem, przedstawicielem najbardziej podniecającego ją zawodu… W dodatku spowiedź, gdy klęczy przed NIM na kolanach, wyznaje mu swe najbardziej intymne tajemnice… swe grzechy! Czyli to, czego powinna się wstydzić! "Boże! Jakie to ekscytujące!"
Dodatkowo wiedziała, jak bardzo może to rozpalić JEGO. Chciała tego. Wręcz pożądała. Dlatego zdobyła się na śmiałe wyznanie.
– Cóż… powinnam stanowczo odepchnąć jego rękę, kiedy wpychał mi ją pod spódnicę…
Pleban przełknął ślinę i głośno oddychał.
– Powinnam mu się wyrwać, kiedy chwytał mnie za piersi…
Marta, srodze rozpalona, bacznie przypatrywała się, jak Baltazar zagryza wargi.
– A zwłaszcza, gdy podciągał mi spódnicę do góry…
Ksiądz dyszał.
– Zatem… uległaś mu?
– Tak… uległam… Choć… protestowałam do końca… Ale… to i tak chyba moja wina…
Proboszcz podniecał się coraz mocniej. Myśl, że Marta nie opierała się zbytnio, wywoływała w nim coraz gorętsze pożądanie.
"Na pewno założyłaś taką samą krótką kieckę jak teraz… pewnieś ochoczo łopotała rzęsami… O to kuszenie też cię muszę dopytać! Tylko jak by to zrobić?"
– Marto, wiem, żeś porządna niewiasta, na pewno nie prowokowałaś go uczynkiem, czy strojem.
– Ach… niestety… na spotkania z nim ubierałam się chyba zbyt frywolnie, zakładałam zbyt krótkie spódniczki… może to wywoływało w nim przekonanie, że jestem… przystępniejsza…
Nauczycielka siedziała tak, że spódniczka podwinęła się i oczom plebana ukazały się szerokie koronki pończoch.
– Czy według księdza nie powinnam chodzić w tak krótkich spódnicach, jak ta?
Z trudem przełykał ślinę. Cała jego postawa zdawała się wykrzykiwać: o nie! Chodź dzierlatko wyłącznie w takich kusych kieckach! Niech moje oczy pławią się w tym widoku.
Marta zmieniła pozycję, na taką w której spódnica podwinęła się nieco. Odsłoniła nie tylko całe wyrafinowane zwieńczenie nylonów, ale też kawałek jasnego uda powyżej.
Udała zaniepokojoną.
– Ojej! Czyżby mi było widać koronkę pończochy?
– Odrobinkę… – Ksiądz wycierał perlisty pot z czoła.
– Och… ale proszę księdza… czy taki widok rzeczywiście mocno działa na mężczyzn? – droczyła się, niby nieświadomie.
"Oj malutka! Tak działa, że mimo żem stanu duchownego, rzuciłbym się na ciebie jak zbój!"
– No cóż… owszem…
Marta zaczęła zasłaniać koronkę spódniczką. Wyglądało to jeszcze bardziej kokieteryjnie, niż gdyby ją odsłaniała.
– Ach ja biedna, naiwna… często pewnie nieświadomie kuszę mężczyzn… stąd może ich nachalność… to z całą pewnością moja wina… W dodatku ten mój biust… moje utrapienie… nie dość że jest zbyt duży… to jeszcze prowokuje mężczyzn… ileż to razy spotkały mnie zaczepki z jego powodu…
– Doprawdy? Ależ Marto, to nie twoja wina, opatrzność wyznaczyła ci rolę matki i do niej hojnie… – Tu przełknął ślinę. – Wyposażyła… Ale… jakiegoż typu zaczepki cię spotykają? – Pleban był żądny kolejnych wyznań. Chciał usłyszeć, pragnął usłyszeć wulgarne słowa.
– Ach… proszę księdza… Czasem tylko nachalnie się gapią… ale często słyszę sprośne komentarze…
– Jakie? – Zagryzał wargi.
– Wstydzę się mówić, proszę księdza… ale to rzeczywiście mnie spotyka… – Jak bardzo chciała mu zacytować! – Czasem krzyki: cycatka, daj potrzymać. – Marta sama się podniecała, wyjawiając plebanowi. – Ale mleczarnia, ale bym ją wydoił!
Biadoląc nad swymi piersiami, chwyciła je dłońmi jakby chcąc poprawić ich ułożenie w staniku. Proboszcz wpatrywał się niczym urzeczony.
– Wróćmy do spowiedzi. Jak to się zatem stało, że cię zwiódł ów nikczemnik?
Marta milczała dłuższą chwilę. Zastanawiała się, co może powiedzieć.
Chętnie wyznawałaby, jak nachalnie stary lubieżnik wlazł na nią, jak bezceremonialnie podciągnął jej spódnicę, jak bezpardonowo zsunął majtki, jak gwałtownie się w nią wbijał… Te myśli zawładnęły nią, chciała, pragnęła je wyjawiać i tym jeszcze bardziej podniecać księdza.
– Proszę księdza… był nad wyraz natarczywy… ale to żadne usprawiedliwienie… sama go tu zaprosiłam… sama mu nadskakiwałam… i… byłam zbyt uległa… Posiadł mnie w moim własnym domu… na moim własnym łóżku…
Baltazar otworzył usta. Chciałby zadać tyle pytań, ale przecież nie wypada. Oczyma wyobraźni widział dzikie, samcze zachowanie natręta. Sprawiało mu to niemałą przyjemność. "Pewnie dzierlatko bezlitośnie, okrutnie cię dosiadał!"
– Był… był… mało delikatny?
- Ach… tak... dokładnie taki był... nie nadużyję słowa, jeśli określę, że okazał się… brutalny!
Niech pleban wyobraża sobie, jak ten barbarzyńca srodze wdziera się we mnie…
Baltazar zaciskał zęby. W myślach przepraszał Boga za swoją wyobraźnię. Że wyobraża sobie siebie na miejscu tamtego łotra. Ależ bardzo chciałby być tak samo drapieżnym gnębicielem.
Objął dziewczynę przyjaźnie i wzniósł oczy do góry. Chciał dopytywać jeszcze, o więcej szczegółów.
– Zacna z ciebie Marto niewiasta, a doświadczyłaś zapewne bólu…
Kobieta domyśliła się, że plebana podnieca to, że została tak ostro potraktowana.
"Gdyby mógł, pewnie zapytałby, czy bolała mnie piczka od jego bezpardonowych wsadów?"
– Och tak… bardzo boleśnie to odczułam… Bardzo... To wzruszające, że księdza tak porusza moja krzywda...
Klechą targało morze zagadek. "W jakiej pozycji ją brał? Jak ostro? Jak długo ją chędożył? Czy jęczała pod nim? Jak głośno jęczała? Gdzie się spuścił, czy w nią?" Ale przecież nie mógł takich pytań zadać. Nie miał ku temu żadnego, najmniejszego pretekstu.
Podrapał się w brodę.
"A może tak?"
– Oczywiście, że porusza mnie taka kobieca krzywda... ten afront.. A... czy długo się nad tobą tak okropnie pastwił, panno Marto?
– Ach… proszę księdza… Niestety tak... - Zerknęła na twarz księdza. Gdy wyczytała w niej spore poruszenie, z lubością, oczywiście doskonale skrywaną, kontynuowała. - Nie dał mi chwili wytchnienia… nie liczyłam wszak czasu… Wydawało mi się, że to trwa wieczność!
"Spryciarz z tego księżula! Wie jak się zabrać do rzeczy… Jak tu by mu powiedzieć, że miał męskość jak armatę i tłoczył mi ją w cipkę jak wariat!?"
– Nie dość, że długo… to jakże okropnie, ostro mnie traktował… – rozpędzała się Marta.
– Doprawdy? Biedne dziewczę! Ależ byłaś krzywdzona…
"A więc ryćkał cię pewnie porządną kuśką! Musiałaś jęczeć w niebogłosy! Żal, Bóg jeden wie, jaki żal, żem tego nie słyszał!"
– Ależ byłaś krzywdzona… – powtarzał. – Musiałaś krzyczeć żałośliwie, a nikt na tym odludziu cię nie słyszał…
Marta wyczuwała w tonie księdza, słabo skrywane podniecenie.
"A to się księżulo domyślił! Boże… ależ wtedy jęczałam, stękałam… wrzeszczałam jak nigdy…"
– Jakby ksiądz przy tym był… dokładnie… dokładnie tak. Darłam się, nie wiem czy nikt nie słyszał... faktem jest, że pies z kulawą nogą nie przyszedł mi na ratunek.
– A czy nie bałaś się konsekwencji tego zajścia?
"A to mi się udało sprytnie ją zapytać, gdzie się jej spuścił! Nawet słowo mi się zgrało - zajścia!"
To pytanie także podniecało zarówno zadającego, jak i odpowiadającą.
– Czy nie bałam się... zajścia... W sensie, czy nie zrobi mi dziecka? Owszem… bardzo się bałam… Błagałam go, żeby nie… żeby nie tam... ale on mnie absolutnie nie słuchał…
Pleban, jakby ukontentowany odpowiedzią, kiwał głową.
"Co za farciarz! Nie dość, że młócił ją przez pół nocy, to jeszcze beztrosko zlał się do jej nadobnej dziurki! Boże! Co za fart..." - Szybko jednak zmitygował się, więc kontynuował w myślach wezwanie do Najwyższego. - "Boże. Odpuść mnie grzesznemu…"
– Marto, nawet nie wiesz, jak ogromnie ci współczuję, ale też chcę cię wspierać. Przytul się dziecino…
Kobieta widząc otwarte ramiona księdza, oddała się w nie z ufnością. Tego chciała. Chciała, by ją objął.
– Ksiądz jest taki wyrozumiały… Rozmowa z księdzem… jest dla mnie takim… ważnym przeżyciem… aż mi mocno bije serduszko…
Celowo prowokowała z "serduszkiem", sugerowała w ten sposób, że ksiądz nie jest jej obojętny, a ponadto kierowała jego uwagę na miejsce, gdzie ulokowane jest serce...
Dlatego wywołało to u Baltazara zamierzony efekt.
"Chętne zbadałbym ci to bicie serduszka…"
– Doprawdy? - Zapytał machinalnie. - Przyprawia to cię panno o bicie serduszka...?
– Niech tylko ksiądz posłucha… – Marta kusząco wypięła biust.
Ksiądz zrobił wielkie oczy i cały drżąc, nachylił się. Gdy jeden z guzików bluzki rozpiął się, znów dostrzegł wyrafinowaną koronkę biustonosza.
– Cóż za zniewalający aromat perfum! – Zachwycał się, przykładając ucho do wypiętej piersi.
– Dziękuję za miły komplement! Lubię wybierać dobre perfumy… kwiatowe… o takim kobiecym zapachu…
"Oj! Na pewno ten zapach działa na mężczyzn! A na księdza, który nie nawykł do takich sytuacji zapewne wielokrotnie bardziej! Warto było zainwestować w ten drogi flakonik…"
– Mmm… ahhh… faktycznie szybko bije pani serce… jakby przyspiesza nawet. – Delektował się miękkością biustu i poruszając lekko głową na boki, rozpiął przypadkiem kolejny guzik bluzki.
"O taaak, jego głowa przy moich piersiach… jakież to przemiłe uczucie… Trwaj chwilo, jesteś piękna! Koronka stanika musi na niego działać… wielkość moich piersi zapewne także…"
– A zatem, czy słyszy ksiądz bicie mojego serduszka?
Baltazar był w siódmym niebie.
"Jakże te cycuszki są cudowne. Niczym poduszka. Do tego te oszałamiające perfumy. Co by tu zrobić, żeby to przedłużyć?"
– Taaaak… chyba tak… coś jakby słyszę... jeszcze sprawdzę…
Postanowił dłonią poczuć bicie serca. Położył ją pod lewą pierś.
Marta, obejmowana przez księdza, usilnie prężyła biust. Proboszcz z trudem powstrzymywał się przed chwyceniem go. Z coraz większym trudem. Wreszcie, badając bicie serca, zaczął suwać ręką wokół piersi, coraz mocniej o nią zahaczając. Wreszcie przesunął rękę na nią. Obejmował i delikatnie masował od spodu. Nauczycielka była wniebowzięta takim aktem odwagi plebana.
– Achh… ach… – wzdychała. – Tak mi cieplutko na serduszku, gdy ksiądz jest przy mnie.
"O tak... o tak... mój ty księżulu... ujmij mnie za pierś... weź je w dłoń... jakże ja właśnie tego chcę!"
Proboszcz przełknął ślinę.
– Tak… tak… serduszko bije mocno… ale też twoje piersi, są takie duże... dorodne… Predestynują cię moja panno do macierzyństwa… ewidentnie predestynują.
– Doprawdy? Tak ksiądz uważa? – Marta jeszcze mocniej wyprężyła biust.
"Macierzyństwa, powiadasz? Przecież to moje marzenie... A co, gdyby... gdyby sprawcą owego macierzyństwa, stała się osoba duchowna???"
Baltazar poczuł, że ma trop, który pozwala być bliżej cycków nauczycielki. Postanowił się tego trzymać, jak pijany płotu.
– Och… zdecydowanie… niechybnie… takie piersi, to ideał! - Wymsknęło mu się. - Ideał... macierzyństwa, rzecz jasna... - Poprawił się, maskując zachwyt nad kulami Marty.
Kapłan do tej pory nieśmiało masował tylko pierś przy sercu, jednak teraz, znalazłszy uzasadnienie dla swojego działania, śmielej chwycił obie piersi w dłonie.
– One aż się proszą, żeby posłużyć tak szczytnemu celu… – Mówiąc to, uścisnął je mocniej w okolicach sutków. Bluzka kobiety spełniła wówczas swój cel. Kolejny guzik rozpiął się pod wpływem działań plebana.
Marta była nie mniej rozochocona niż jej duszpasterz.
– Ksiądz leje miód na moje serduszko… Gdyby to jakiś mężczyzna tak mnie dotykał... chwycił mnie tak za piersi... natychmiast bym mu dała po łapach. Ale ksiądz... ksiądz to zupełnie co innego. - Szukała uzasadnienia dla swych słów. "Czym innym ma być ksiądz? No przecież..." - Ksiądz odnajduje we mnie predestynację do macierzyństwa... A ja czuję takie powołanie...
Marta była gotowa zrobić wszystko, byle ksiądz nadal ją przytulał, nadal trzymał za piersi. Krew uderzała jej do głowy. Byłą gotowa do zachowań zupełnie nieracjonalnych.
- Chętnie księdzu udowodnię moje powołanie... aby ksiądz jeszcze lepiej ocenił moją przydatność do szczytnego powołania macierzyństwa… może... może ja... - Wahała się, wstydziła, lecz instynkt, pierwotna chuć wygrywała, była silniejsza niż rozum. - Może ja, rozepnę stanik?
Gdy tylko to wypowiedziała, szybko zawstydzona spuściła wzrok.
Proboszcza zamurowało. Takiej reakcji nauczycielki nie spodziewałby się w najśmielszych snach. Nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Tak odważne słowa Marty wywołały w nim falę podniecenia. Tak bardzo chciał zobaczyć jej nagie piersi. Pragnął wręcz tego. W takiej sytuacji nie mógł zachować się racjonalnie, nie mógł zaoponować. Wpatrzony niczym ciele w malowane wrota, w jej biust, jedynie kiwał głową.
Kobiecie drżały ręce, jak liście osiki. A jednak, powoli, guzik po guziku, zgrabnie rozpinała bluzkę. Oczom kapłana stopniowo, ukazywał się duży biust nauczycielki, opięty cudnym, koronkowym materiałem stanika. Chłonął całym sobą jego kształt, a także piękno misternych wzorów koronki. Najpierw zobaczył górę biustu, potem połowę, wreszcie - całe piersi, choć skryte w miseczkach, w pełnej krasie. Był to tak elektryzujący widok, że nie potrafił ani oderwać wzroku, ani wykrztusić z siebie słowa. Biustonosz push-up kusząco unosił i eksponował piersi. Między nimi uwidocznił się pyszny rowek, który przecinało zapięcie stanika. Cel jawiący się najważniejszym dla duchownego obserwatora.
"Boże miłosierny! Niech ona tam natychmiast skieruje dłonie!"
Jednak, jakby błaganiom księdza nie miało stać się zadość, speszona kobieta zaniechała jakichkolwiek działań.
Baltazar pomyślał, że nauczycielce nie stanie już odwagi, by spełnić wcześniejsze deklaracje i rozpiąć stanik. "Trudno. I tak, to co widzę, to niebywałe piękno. Szczyt marzeń dla klechy. Cyce - miód malina! Cudne. Obfite. W tej koronce prezentują się wręcz majestatycznie."
Piersi, podnoszone w staniku push-up, falowały rytmicznie, zdradzając przyspieszony oddech kobiety. Baltazar obserwował je zaciskając zęby.
"A więc jest podniecona. Skoro tak, to pewnie chce się pochwalić swoimi atrybutami. Swoimi boskimi melonami!"
Zgadł. Marta odczuwała przemożne pragnienie obnażenia swych piersi przed duszpasterzem.
Dlatego, po chwili, położyła palce na zapięciu stanika. W duchu napawała się sytuacją. "Widzę, księżulu, że chciałbyś, aby moje paluszki podziałały tu co nieco... Chciałbyś widzieć jak biustonosz traci swoją lokalizację..."
Marta dość długo bawiła się zapięciem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak dalece podgrzewa atmosferę.
Proboszcz wpisał się w ideę nauczycielki, był na skraju wytrzymałości.
"Szybciej! Do diaska! Szybciej! Chcę już! Chcę już zobaczyć je nagie!"
Marta, jakby demonstrując swoje zawstydzenie, rozpięła wreszcie stanik, ale nie rozchylała miseczek, które nadal okrywały piersi, choć delikatnie się z nich zsunęły.
– Tyle zapewne księdzu wystarczy do oceny? – droczyła się.
"Ach ty! Ty przebiegła dziewko!"
Musiał jednak powściągnąć swój zapał, w końcu był duchownym.
– Taaak… Moja ocena jest jednoznaczna… nadają się do macierzyństwa. Jak żadne! – Znalazł jednak inną metodę, gdyż mówiąc to, nieśmiało wsunął dłoń pod rozpięte miseczki i delikatnie ujął pierś.
– Achh… – przeciągle westchnęła Marta, w głębi duszy dumna, że udało jej się sprowokować księdza. Tak bardzo przecież chciała poczuć jego dłoń na swoich nagich cyckach.
Baltazar badał wielkość i jędrność półkul drżącymi dłońmi. Materiał miseczek rozchylił się na boki, ukazując swą bogatą zawartość. Patrzył oniemiały.
– Cóż za dorodne kule! Niczym kopuły monachijskiej Frauenkirche!
Kobieta chłonęła osłupiały wzrok plebana. Jakże on jej schlebiał!
Tymczasem proboszcz rozsunął miseczki na boki, tak by nawet w najmniejszym stopniu nie zasłaniały cudnego widoku. Sycił się nim, jakby zamierzał napatrzeć się na przyszłość, zachować jak najwięcej w pamięci. Średniej wielkości brodawki. Piękne, nieco sterczące sutki. Stworzone żeby karmić.
"Ależ bym się do nich przyssał, przyssał jak niemowlę!"
Już nie zdzierżył. Nie mógł się powstrzymywać. Ujął je mocniej.
– Achhhh! Jestem wdzięczna księdzu… że tak mnie bada… ocenia… Zwykłemu mężczyźnie bym na to nigdy w życiu nie pozwoliła. - Marta nie mogła się powstrzymać, żeby nie kokietować proboszcza.
– Tak, wiem, po to jestem… – cedził przez zęby, zaciskając coraz mocniej dłonie. Wiedział, że już nie toczy się gierka, ale oboje są siebie spragnieni. Tylko te konwenanse... reguły religijne i moralne. Cała ta struktura zasad, cnót, barier światopoglądowych nie pozwalała im rzucić się sobie w ramiona.
– Ach… jakże gruntowne to badanie… - Nauczycielka nie przestawała kokietować, chcąc zachęcić duchownego do śmielszych kroków.
"Niech widzi! Niech widzi, jakie mam wielkie balony! No i chyba całkiem kształtne!"
Ośmielony i rozochocony Baltazy, rzeczywiście starał się, jakby idąc śladem słów kobiety, bardzo dokładnie zbadać każdy centymetr biustu. Raz pieścił niezwykle delikatnie, raz ujmował mocniej.
– Achhh! Ochhh! – wzdychała i pojękiwała na przemian Marta.
Reakcje kobiety pobudziły duchownego, a że odkrył związek - że im silniej chwytał jej pierś, tym goręcej postękiwała, postanowił z większą pasją pościskać półkule nauczycielki.
Wywołało to reakcję łańcuchową, gdyż podniecona Marta, czując mocniejszy ucisk na piersiach, zaczęła jęczeć jeszcze głośniej.
- Aaaaa... aaaaa... aaaaach!
Pobudzony Baltazar zaczął wręcz macać obfite, nabrzmiałe cycki. "Nie dość, że masz boskie wręcz doje, to stękasz jak rasowa dziwa! Ech! Tak posłuchać twoich jęków, wtedy gdy jesteś chędożona! A już wiem, że wtedy drzesz się na całą wieś! Wyspowiadałaś się!"
Marta chciała tego macania. Pragnęła, jak kania dżdżu. Domyślała się, że już są na dobrej drodze, że teraz klecha jest na tyle rozochocony, że już jej nie przepuści... że jego wizyta ma dużą szansę skończyć się w łóżku. Nie chciała jej zaprzepaścić.
- Achhh... aaachh! Ależ ksiądz proboszcz - wypowiadała celebrując słowa - ma mocarne dłonie!
To też go pobudzało. Jak kapłan, nie nawykł do tego typu komplementów, więc działały na niego, jak płachta na byka.
W pewnym momencie nie zdołał powstrzymać swej chuci na wodzy i... pochylił się, ujmując pierś w usta.
– Ochhhhh! – Kobieta była w siódmym niebie. – Chyba ksiądz rzeczywiście ocenił moje piersi jako przydatne do macierzyństwa… dogodne dla dziecięcia...
"O tak... ssij mnie plebanku... ssij!"
Baltazaro rzeczywiście zassał sutek nauczycielki, przymykając oczy. Nie wierzył, że to dzieje się na prawdę. Nie wierzył, że się na to zdobył, jak i w to, że Marta nie tylko się nie wzbraniała, ale i chętnie pozwalała na to wszystko.
– Niechybnie… przydatne... bardzo udane... – nie przestając ssać, jakby był spragniony po marszu przez pustynię, wybełkotał proboszcz. Potem zaczął lizać sutki, przyglądając się, jak dumnie się prężą.
Sutki dobitnie dowodziły, jak podniecona jest Marta. Nie przestawała na przemian pojękiwać i wzdychać.
- Aaaa... aaaachhh...
Duchowny wodził już ustami po całych piersiach.
– Ach! Achhh! – cichutko egzaltowała się dziewczyna. – Znakiem tego, jestem pozytywnie przez księdza oceniana... Jakie to miłe... Bardzo miłe. Acchhhh!
Rozochocony Baltazar, w tym momencie ukąsił nauczycielkę w sutek.
- Ojej! Aaaaaaa!
Marta odpływała. "Ależ on musi być podniecony! Chyba już nic nie odwiedzie go, od obranej drogi! Drogi prosto do mojego wyrka!"
Tymczasem ministranci za oknem mieli świetny widok.
– Patrz! Nie wierzę! Nasz wielce świątobliwy pleban i arcycnotliwa pani nauczycielka. Uwierzyłbyś?! - niemal wykrzykiwał rozentuzjazmowany Kacper.
– W życiu! Ale podsuwa mu cyce! A jak on ją liże! Do czego jeszcze się posunie?
– Oj… posunie… Posunie!
Podniecona Marta faktycznie wyginała się i prężyła niczym kotka. Jej sutki sterczały na baczność. Pragnęła tylko jednego. Zrealizować swe odwieczne marzenie. Ulec mu. Oddać się plebanowi. Poczuć w sobie jego twarde kropidło. "Chyba mogę już iść na całość, chyba on też tego pragnie?"
– Proszę księdza proboszcza, czy mogę o coś zapytać?
- Córko... pytaj... pytaj o wszystko - wysapał gruby pleban.
- Kiedy się wstydzę... - przeciągała, by się ośmielić, ale też zaintrygować Baltazego.
- A czy... Ach, krępuję się... czy... moje łono też może nadawać się do macierzyństwa?
Klechę zamurowało. Zwłaszcza, gdy kobieta jakby nieco rozszerzyła uda a jednocześnie spódniczka delikatnie podwinęła się do góry.
– Czy mam sprawdzić? – przełykając ślinę, nieśmiało wyszeptał.
– Jedynie pod warunkiem, że uzna to ksiądz za konieczne… – prowokowała, chcąc odbić piłeczkę w jego stronę.
Wierzyła, że tak uzna, ale nie miała stuprocentowej pewności, więc czekała z niecierpliwością.
Tymczasem duchowny położył rękę na jej udzie. Zadrżał, gdy przesunął ją wyżej, na koronkę pończoch. Marta już wiedziała, że plan realizuje się znakomicie. Przymknęła oczy i jeszcze szerzej rozchyliła uda.
Baltazar, zrazu nieśmiało, gładził ciało powyżej koronkowej manszety. Z lubością wsłuchiwał się w głębokie westchnięcia. Ośmielał się. Masował jakby z namaszczeniem, przesuwając dłoń coraz wyżej.
– Ochhhh – Znów westchnęła przeciągle, gdy dotarł do majtek. – Nigdy na coś podobnego nie pozwoliłabym obcemu mężczyźnie… ale ksiądz to co innego. Wiem, że mogę zaufać…
"Inny mężczyzna inaczej zabierałby się za mnie. Moja spódnica już byłaby zadarta do oporu... a moje majtki... już nie miałabym majtek... Ale, czyż taka sytuacja z klechą, któremu nie wolno, który ma religijne tabu, nie jest po stokroć bardziej podniecająca?"
Proboszcz wahał się. Wiedział, że właśnie może przekroczyć Rubikon, dlatego miotały się w nim sprzeczne tendencje. Z jednej strony głos wewnętrzny grzmiał: "Nie ulegaj sile nieczystej! Przecież ta niewiasta zachowuje się jak wszeteczna ladacznica... jak pospolita dziwka!"
A z drugiej:
"Ależ mi się trafiło! Ta cud-nauczycielka ta elegancka damulka... zgrabna i cycata, sama się przede mną rozkłada! Ależ byłby ciężkim frajerem, gdybym tego nie wykorzystał!"
Instynkt, nie bez walki, jednak zwyciężył. Bez słowa położył rękę na jej kroczu, trzymając je przez majtki z cienkiej, delikatnej koronki.
"Łono samiczki. Samiczki gotowej i uległej! Czyżbym miał odpuścić? Nie przebadać go? Gdy sama się o to prosi? Muszę je przebadać. Muszę! I to gruntownie..."
Muskał waginę przez materiał skąpych majteczek.
– Durniu! Na co czekasz! Profesorka rozłożona jak książka do czytania! – Zniecierpliwieni chłopcy gapili się na rozgrywającą się przed nimi scenkę.
Ksiądz jakby usłyszał ich ponaglania, bo wsunął palce pod materiał stringów.
– Ojej… ksiądz jest jednak na tyle odważny, żeby badać moje łono… – mówiła Marta przez zaciśnięte zęby, głosem zdradzającym podniecenie. Czerpała olbrzymią przyjemność z bycia dotykaną w tak intymnym i wrażliwym miejscu.
"Jeszcze dzisiaj w nocy śnił mi się proboszcz… był taki napastliwy. Dobierał się do mnie tak nachalnie…. i proszę! Oto trzyma rękę pod moją spódnicą… trzyma dłoń na mojej cipce!"
Jeszcze większe podniecenie odczuwał pleban. Wahał się przez chwilę, a ręce mu się trzęsły jak osika. Wreszcie... Pomyślał: "A niech się dzieje wola nieba..." I... Wsunął dwa drżące palce do pochwy Marty.
– To łono niechybnie stworzone jest do macierzyństwa… – wyrażał opinię, choć głos mu się łamał. Był jednak tak rozogniony, że wsunął palce głębiej. Potem wysunął je. Chwilę się znów zawahał i znowu wsunął, jeszcze bardziej głęboko.
– Aaaa… aaaa… dziękuję księdzu… aaaa… aaaa… za te aaa… słowa…
Nauczycielka pojękiwała intensywniej, niż wcześniej. Było jej tak błogo. Osiągnęła tak wiele… Czuła w sobie cząstkę świątobliwego męża.
"We śnie pleban mnie zgwałcił. Robił ze mną, co chciał… a teraz… urządza mi regularną palcówkę. Czy jego palce zastąpi dostojny pastorał?"
Proboszcz, jakby wsłuchiwał się w myśli Marty. Chuć wzbierała w nim, niczym woda w górskim potoku. Był rozpalony do granic możliwości.
"Nie zdzierżę! Dobry Boże! Nie zdzierżę! W końcu wezmę ją w obroty. Wezmę ją w obroty jak... jak dziwę!"
Nauczycielka, chcąc zachęcić plebana do jeszcze odważniejszego działania, wyszeptała:
- A może... do dokładniejszego badania... rozłożę się na łóżku?
Tego mu było za wiele, rozdygotany proboszcz popchnął dziewczyną na łóżko. Sapiąc nerwowo, wycedził:
- O tak... Zdecydowanie tak!
"Rozkładasz mi się dzierlatko... rozkładasz w jednym celu... ależ ty się prosisz, żebym cię wychędożył!"
Przez moment jeszcze urządzał jej niezwykle intensywną palcówkę, jednak już nie mógł się powstrzymać.
– Sprawdzę to łono jeszcze innym instrumentem…
Zaskoczył Martę tak błyskawiczną reakcją. Uniósł sutannę i rozpiął spodnie. W jednej chwili był na niej i przygniatał swym wielkim brzuchem. Poczuła się unieruchomiona sporym ciężarem mężczyzny. Podniecało ją to do granic.
Ministranci oniemieli.
– Widzisz to, co ja?! Nasz cny i bogobojny katabas wgramolił się na naszą nieskazitelną i cnotliwą belferkę! Leży bidulka pod nim z podciągniętą spódniczką i rozłożonymi nogami. Teraz widać jak praktyczne są pończoszki!
– Czy aby nie wyzionie ducha pod takim brzuchatym tucznikiem?
– Czuję coś przez skórę, że niedługo i ona może być brzuchata! Ha ha ha!
Marta przygnieciona okazałym bębnem, ledwie zipała. "Jeszcze nigdy nie czułam na sobie tak wielkiego ciężaru mężczyzny... Ale też nigdy nie dosiadał mnie ksiądz... Jak to będzie? Jak to będzie poczuć w sobie męskość osoby duchownej?! Przecież... przecież to zakazane! Przecież tak nie wolno!"
Im bardziej nauczycielka zdawała sobie, że łamane jest pewne tabu, tym bardziej była podniecona, tym usilniej tego pragnęła.
Pomiarkowała, że księżulek niezdarnie próbuje nakierować swój wzwiedziony pastorał na jej szparkę, jednak czyni to wielce nieudolnie. Mocno przy tym sapiąc.
"Trzeba ci chyba jakoś pomóc księżulku... chyba niezwyczajnyś do takich czynności...? Pewnie to tylko wsiowe ploty, żeć co raz jakąś wdówkę wyobracał..."
Nauczycielka starała się jeszcze szerzej rozewrzeć uda. Wreszcie nabrzmiałe berło trafiło do wyznaczonej kwatery. Była wniebowzięta.
– Ależ ksiądz się dla mnie poświęca… – szeptała rozmarzona.
– Takie moje posłannictwo… – sapał pleban, pakując swą męskość w kobietę.
– Achh… ach… jaki on twardy… aaa… aaa… jak kolumna przed kościołem.
Chciała go zachwalać, jak tylko mogła, byle tylko jeszcze bardziej pobudzić do działania. Z tych samych względów jęczała donośnie:
- Aaaaaa! Aaaaaa! Aaaaaaa!
Kobiece jęki podniecały go niemożebnie. Z tym większą energią wykonywał płytkie pchnięcia. Opasły bandzioch nie ułatwiał mu zadania. Dyszał okrutnie.
"Boże... daruj mi... ale wejście w tę niewiastę sprawiło mi największą, ziemską rozkosz, jakiej zaznałem... Wyspowiadam się z tego... wyspowiadam szczerze samemu naszemu dziekanowi... ale to nieważne... trwaj chwilo! Jesteś piękna!"
Nie przestawał ciężko mozolił się między udami kobiety.
Marta reagowała z nadmierną egzaltacją, jakby te sztychy przebijały ją na wylot.
–Aaaa… aaaaa… Ależ jestem badana… aaaa… aaaa… dogłębnie!
Klecha pocił się, wytężał siły, żeby pracować maksymalnie energicznie. Dopingowało go uniesienie kobiety.
"Panie… grzeszę. Ty to widzisz... Srodze grzeszę. Ale… chcę grzeszyć srodze! I ją chcę srodze przekropić!"
Zdwoił wysiłki, pchnięcia stały się głębsze.
Marta również stękała i jęczała ze zdwojoną siłą.
– Aaaa… Czy jestem zatem białogłową, aaaa… która jest predestynowana do… aaaaa… macierzyństwa?
– Nieza… – sapał zmęczony duchowny – prze… czalnie…
– Aaaa… tylko, że ja jestem… aaaa… samotną kobietką… nie ma mi… aaaaaa… kto zrobić dzieciątko… aaaaa…
Wiedziała dobrze, jak takie słowa działają na księżulka, domyślała się, że wywołują w nim męskie instynkty.
– Ufaj… w swą parafię… i opiekuna duchowego…
"O ty, podstępna suczko! Już ja bym cię poratował! Zmajstrowałbym ci chętnie całą gromadkę małych plebanków!" – Zwizualizował sobie tę fantazję, wyobraził pląsającą po domku Marty czeredę szkrabów w małych, czarnych sutannach.
– Och… jestem ufna wobec mojego proboszcza w każdej materii… i wierzę w jego misję niesienia pomocy…
Nauczycielka przymknęła oczy, wspominając ostatni sen. Wzięta w nim ostro przez katabasa, wkrótce potem dumnie paradowała po wsi z potężnym brzuchem, co wszystkie wsiowe plotkary komentowały szeroko.
"Czyżby ten sen miał się ziścić? Czyżby to sam proboszcz miał mi zmajstrować dzidziusia?"
Marta oczytała się w doktrynie kościelnej, w sferze dotyczących relacji między mężczyzną a niewiastą. Pamiętała doskonale, że akt zbliżenia może się kończyć tylko w jeden sposób, przez złożenie nasienia męża w pochwie kobiety.
Teraz, gdy słyszała nad uchem ziejącego plebana, sapiącego niczym miech kowalski, coraz bardziej ekscytowała ją zakazana wizja.
"Boże... dlaczego to mnie tak podnieca?! Dlaczego czuję tak mocne pragnienie, żeby on wytrysnął we mnie... w mojej cipce!"
- Prosze księdza... aaa... aaa... muszę księdzu coś... aaaa... aaaa... wyjawić.
Baltazar, zaintrygowany takim wstępem, przerwał swe męskie ruchy.
- Otóż, jak na bogobojną katoliczkę przystało... nie jestem zabezpieczona...
Takie wyznanie podziałało na duchownego, jak płachta na byka.
"No tak... przecie mogę jej przyprawić brzucha... Ale, czy czasem nie tego ona chce? Nie tego ta samotna kobietka, jak to ciągle podkreśla, tego chce, żeby jej zmajstrować dziecię?! Mój Boże! A czy nie to mnie najsilniej pociąga?! Wyryćkać zdrowo tę powabną nauczycielkę, a na koniec to w niej się spuścić?!"
Baltazar, jakby puścił mimo uszu słowa kobiety. Mruknął tylko niewyraźnie, jakby:
- To dobrze, moja panno, że bierzesz sobie do serca naukę kościoła...
Po czym jął znowu ładować się w nią bezpardonowo. Wprawił się nieco, podczas tych krótkich chwil i potrafił już znacznie głębiej wbijać się w nauczycielkę. Nawet, jakby mniej posapywał, podczas wykonywania pchnięć.
Martę zrazu poruszyło, że proboszcz ją zbył, że za nic miał jej obawy. Lecz zaraz wprawiło ją to w jeszcze większą ekstazę.
"A to ci klecha! Typowy chłop! Samiec, który traktuje kobietę tylko jako obiekt do zaspokojenie swych zwierzęcych chuci, nie troszcząc się o to, że może pannie zmajstrować brzucha!"
Pod wpływem tego uniesienia, zaczęła jeszcze głośniej stękać. Usłyszeli to nawet chłopcy za oknem.
Mikołaj spostrzegł, że jego kolega nagle wydobył z kieszeni telefon i... zaczął nagrywać całe zajście.
- Co ty robisz?!
- A co? Myślisz, że ktoś by nam uwierzył, jakbyśmy komuś powiedzieli, że zobaczyliśmy taką scenę? W której nasz świątobliwy gniecie naszą cnotliwą panią profesor? Dmucha ją tak, że ta drze się, jak opętana?!
Istotnie, Marta wpadła w euforię. Wykrzykiwała:
- Ach! Ach! Księże... Ależ ksiądz mi to robi! Ależ ksiądz ma krzepę!
"A niech się księżulo cieszy! Niech się rozpala do białości!"
W istocie, Baltazar był rozogniony. Przyspieszył. Dźgał nauczycielkę, jakby chciał przebić ją na wylot. Sutanna powodowała, że spocił się niepomiernie. Natomiast teraz, gdy atakował z większą werwą sutanna zsunęła się w dół i pokrzyżowała szyki plebanowi, niwecząc jego natarcie.
Rozstrojony, zerwał się z kobiety, żeby zerwać z siebie ubranie. Przerwana akcja przyniosła jednak niepożądany skutek. Męskość Baltiego opadła.
Klecha stał teraz przed Martą nagi, rozdygotany, ze sflaczałym członkiem, ziejąc głęboko.
"Pewnie to pan dał mi znak, abym się opamiętał... Przecie ja popełniłem grzech ciężki!"
Otrzeźwienie spowodowało, że zawstydzony Baltazar gotów był czym prędzej pożegnać się z kobietą.
Jednak Marta, pozostając w najwyższym stopniu rozbudzenia, pragnęła tylko jednego - znów poczuć w sobie mężczyznę, znów zaznać jego krzepkich ruchów.
Wstała z łóżka, poprawiła spódniczkę i uśmiechając się szeroko, podeszła do proboszcza.
- Księże Baltazarze... po tym co ksiądz ze mną wyczyniał, nic dziwnego, że potrzebuje teraz chwili spokoju... relaksu... A może... może ja taki relaks mogłabym księdzu zapewnić?
Pleban patrzył się na nią pytająco.
- Mogłabym zrelaksować księdza, w miły sposób. - Uśmiechała się i mrugała porozumiewawczo. - W bardzo miły sposób... ustami...
Baltazar stał zamurowany.
- Takkk?
- Tak. Ustami. Tylko nie wiem dokładnie, co mówi doktryna kościelna, na takie poczynania...?
Proboszcz, nadal osłupiały, machinalnie wydukał, jakby recytował jakiś traktat:
- Każdy członek i każdy przewód naszego ciała ma swój, wyznaczony przez naturę i jej Twórcę, cel. Tak też usta służą, aby jeść, pić, rozmawiać, przyjmować komunie świętą...
- I... całować?
- No tak...
Marta bez słowa podeszła do proboszcza, po czym uklękła przed nim. Przyrodzenie Baltazara znalazło się dokładnie przy jej twarzy. Ujęła je w dłoń, po czym ucałowała i objęła wargami.
Ksiądz głośno oddychał. W duchu myślał o tym co mówi doktryna Kościoła na temat seksu oralnego: "Dopuszcza całowanie, czy pieszczoty, nie pozwala na substytucję, czyli zastąpienie w ten sposób aktu miłosnego... Ale... jakie to ma teraz znaczenie?! Te pieszczoty są tak rozkoszne!"
Rzeczywiście Marta dołożyła starań. Zrazu ustami bawiła się żołędzią, po czym połykała głębiej, ujmjąc trzon swego plebana.
Kacper rozdziawił usta ze zdumienia.
- Ach! Pani Marta robi mu laskę!
- A jak! Patrz, kuźwa patrz! - Mikołaj wychodził z siebie. - Nasza profesorka opierdala księżulowi kiełbasę!
Istotnie, głowa nauczycielki pracowała z dużym zaangażowaniem.
Kobieta starannie ssała męskość Baltazaro.
"Ech ty mój klecho! Pewnie wariujesz z radości! Widzę to po twoim licu! Wyglądasz na wniebowziętego, gdy tak ci ssę i do tego poruszam ręką."
Marta na przemian ssała, to lizała księżowego penisa. Pieściła też jego jądra, co, miała wrażenie, szczególnie spodobało się proboszczowi, bo wówczas głośno wzdychał.
Wreszcie kobieta zaczęła lizać kutasa po całej jego długości, dostrzegła wówczas, że zaczyna on wracać do życia. Wtedy kolistymi ruchami zaczęła lizać jego czubek.
Baltazar jęknął.
"Panie... daruj mi, nie mogę się powstrzymać... a ta dziewucha robi to perfekcyjnie... oj... chyba nie jest oan taką, jaką postrzegają ją w szkole, gdy nazywają ją, jak choćby ten stary fizyk - cnotką-niewydymką - pewnie mu po prostu nie chciała dać... Za to, gdzieś się tego obciągania musiała nauczyć... i to porządnie nauczyć. Pewnie niejednemu ciągnęła druta!"
Nauczycielka wykonywała swe zajęcie iście profesjonalnie. Próbowała jednocześnie lizać i ssać baltazarowy pastorał. Zrazu szło jej to trudno, ale wkrótce wychodziło perfekcyjnie i ten już stał na baczność, niczym maszt.
Proboszcz był gotów do działania. Chciał znów zatopić się w Marcie. Pociągnął ją za rękę, sugerując by wstała z kolan, następnie obrócił ją tyłem do siebie i delikatnie popchął w kierunku stołu, tego na którym stały świece, święcona woda i leżał opłatek. Kobieta w lot zrozumiała sugestię. Oparła się o blat, mocno wypinając tyłek. Aby ułatwić zadanie Baltazarowi, sama podciągnęła spódniczkę.
Widok wypiętej, nagiej pupy nauczycielki tak podziałał na proboszcza, że ten bez chwili wahania, odruchowo wymierzył klapsa w pośladek Marty.
- Auuaaaa! - zakrzyknęła - ależ proszę księdza... - udawała oburzenie, ale wielce nieudolnie, niby w zamierzeniu miało to zabrzmieć jak skarga, a zabrzmiało, jak zachęta. Zwłaszcza, że kobieta jednocześnie pomerdała swym siedzeniem, jakby chciała sprowokować kolejnego klapsa.
Co, rzecz jasna, osiągnęła. Uderzenie w kolejny pośladek było znacznie tęższe.
Marta znów zatrzęsła kuperkiem.
"O... tak... mój zwierzchniku duchowy... trzaskaj w mój zadek, ile tylko zapragniesz... pokaż, kto tu rządzi! Mój ty władco... wskaż mi moją rolę..."
Tymczasem za oknem, chłopcy wychodzili z siebie.
- Czy ty widziałeś to samo co ja? - Mikołaj aż musiał się powstrzymywać, żeby nie zabrzmiało to zbyt głośno.
- No tak... pani Marta dostała klapsa...
- Klapsa?! Przyrżnął jej w zad, aż zafurgotało! Ta nasza pani Marta, to niezła suczka! Widziałeś jak porządnie wcześniej tyrała lachę?!
- Nooo... na pewno wszystko ci się nagrywa?
- A jak?! Muszę to pokazać chłopakom! Zwłaszcza, jak teraz się wypina! Rozchyliła mu kalafiora. Zaraz jej nasz ksiądz proboszcz znowu zasadzi fasolę! Znowu będzie kutane! Trzeba nagrać naszą belferkę, jak jej klecha zrobi przegazówkę!
Rzeczywiście, pleban natychmiast znalazł się za nauczycielką. Bardzo podobał mu się widok kobiety trzymającej spódnicę w górze, byle tylko dać mu lepszy dostęp.
"Ech ty moja łanio! Zaraz ci zasadzę mojego hycla! Zdaje się, żeś chętna na niego! Tak ochoczo wypinasz kuper! Jak lafirynda! Zobaczysz jak cię wytrykam! Znowu zajęczysz głośno!"
Nie certolił się z dziewczyną. Wszedł w nią mocno, bezpardonowo, jakby tym wtargnięciem ponownie dowieść, kto tu rządzi.
- Aaaaa! Aaaaaaaa... - krzyknęła - ależ ksiądz proboszcz ma wigor!
"O tak, mój plebanku! Przeleć mnie! Przeleć ostro! Daj mi popalić! Niech porządnie poczuję twego ding-donga!"
Baltazar, jakby dostosował się do próśb nauczycielki, które ta kierowała do niego w myślach. Nacierał swym pytonem na ciasną norkę, jednocześnie mocno trzymając kobietę za biodra. Dzierżył ją mocno, niczym w kleszczach. Był to kolejny akt jego dominacji. Był już tak napalony, że przestał zastanawiać się nad wagą tego grzechu. Jakby zapomniał o Najwyższym. Chciał tylko jednego. Być w niej. Być w jej słodkiej dziupli.
Podczas solidnych pchnięć, sapał jak miech kowalski. Jedną rękę zaciskał na biodrze, a drugą przesuną w stronę biustu Marty. W tej pozycji jej piersi wydały mu się znacznie bardziej kuszące, gdyż zwisając, majtały się potężnie pod wpływem jego sztosów.
- Cudna cycatka z ciebie, moja panno!
"Masz cyce jak donice! Chętnie bym je podoił! Zwłaszcza, gdy tak pięknie podskakują i to napędzane w ruch przeze mnie! Przez to, że cię ryćkam!"
Zacisnął palce na jej buforach, oba je schwycił oburącz, nie przerywając ostrego młócenia jej.
Świece i naczynko na święconą wodę podrygiwały w rytm tego łomocenia.
- Aaaaaa! Aaaaaa! - Marta jęczała w niebogłosy.
Odczuwała tyle bodźców. Zarówno proboszczową lancę w cipce, jak i jego dłonie na piersiach. Wydawało jej się, że odlatuje.
"On przebije mnie na wylot! Wygrzmoci mnie, jak chyba nikt wcześniej. No, może poza tym hydraulikiem... W sumie... dlaczego by go nie pochwalić... niech wbija się w dumę."
- Aaaaaaa... aaaaaa... księże proboszczu... ależ ksiądz mnie młóci! Aaaaa... aaaaa... Tak mocno czuję go w sobie... Mam wrażenie, że ksiądz mnie tak dźga, że przeszyje na wskroś! Aaaaa! Aaaaaaaa!
Takie wyznania, przemieszane z kobiecymi jękami, dodawały Baltazarowi jeszcze większego wigoru. Dlatego począł świdrować nauczycielkę jeszcze silniej i szybciej, aż ta nie była w stanie utrzymać się na nogach, musiała uchwyciś się stołu. Wówczas świece razem ze świecznikami i pojemnik na święconą wodę nie tylko podrygiwały, lecz mocno podskakiwały, stwarzając ryzyko, że zsuną się na podłogę.
Marta darła się:
- Aaaaa... aaaaa! Mój Boże! Aaaaaa! O matko!
Krzyczała na tyle silnie, że jej głos dobiegał do obydwóch ministrantów.
- Słyszysz Kacper, jak ona wrzeszczy. Ale musi jej dogadzać nasz proboszczunio! Ależ ją tarabani! Wali, jak w kaczy kuper!
- Może, jakby co, nagrywajmy to na dwa telefony.
- Zdecydowanie! Pani Marta na to bezapelacyjnie zasługuje!
Nauczycielka, wypinając się i przyjmując pchnięcia, czując po ich intensywności, że zbliża się finał, w duchu myślała wciąż o tym, że nie jest zabezpieczona. Walczyły w niej dwie siły. Jedna, racjonalna, nakazywała przestrzec księdza i nie dopuścić, by skończył w niej. Druga, jakaś atawistyczna, pożądała wręcz tego, żeby mężczyzna finiszował w środku, żeby spuścił się w jej pochwie. Mimo, że najpierw zdecydowanie dominowała pierwsza siła, to gdy kobieta była już w ekstazie, przewagę zdobywała ta druga.
Nie inaczej działo się u Baltazara. Także jego ogarnęła euforia. Także kierowały nim pierwotne instynkty. Mimo, a może zwłaszcza, że w głowie pobrzmiewały mu słowa Marty - Jestem niezabezpieczona - to nasuwały mu się zwierzęce myśli: "Dojść w niej! Spuścić się w jej piczy! Zostawić tam swe nasienie!"
Nic dziwnego, że nie powstrzymał się. Z jego ust wydobył się charkotliwy jęk, po czym wystrzelił lawą spermy w norkę nauczycielki.
Ta krzyknęła głośno:
- Achh! Ojej! Mój Boże! Co ksiądz mi robi?! Jestem niezabezpieczona... Mogę zajść w ciążę!
Lecz Baltazar robił swoje. Dzierżąc kobietę za biodra, pompował w nią jeszcze swe nasienie, jakby wizja zrobienia jej dziecka, jeszcze silniej go nakręcała.
Kiedy skończył, oklapł na niej, nie wysuwając się jeszcze z jej cipki. Przygniatając ją do stołu swoim ciężarem, jakby nadal demonstrował - "Jesteś moja! Twoje łono też należy do mnie!"
Kiedy, po chwili, wreszcie ją puścił, Marta, naciągając majtki, jeszcze biadoliła, jakby to dawało jej szczególny rodzaj przyjemności:
- Ach... ja biedna... jak nic, zajdę... chciał ksiądz zrobić ze mnie mamusię?
Proboszcz nic nie odpowiedział, jedynie ją przytulił.
Nauczycielka nie odepchnęła go, ale zajęła się poprawianiem spódniczki.
- Proszę księdza... a to co ja zrobiłam... oddając się... czy ja nie mam przez to grzechu ciężkiego?
Baltazar pogładził ją po głowie.
- Moja panno... wystarczy przyjąć sakrament pokuty i pojednania. Będziesz musiała - tu uśmiechnął się lubieżnie - przyjść do mnie, to jest na plebanię i wyspowiadać się...
Marta, poprawiając bluzkę na biuście, odwzajemniła uśmiech.
- O tak. Przyjdę na pewno... na plebanię... to jest do księdza...
"Boże! Jestem gotowa tam polecieć choćby jutro! Polecieć jak ćma do świecy..."
- Proszę księdza proboszcza... tylko błagam o jedno. Niech ksiądz nie mówi nikomu, że mnie... że oddałam się księdzu. Przecież miejscowe plotkary wzięłyby mnie na języki, rozpowiadając jak to się puszczam. Nie miałabym życia w tej wiosce!
"Gadaliby tylko o tym, że proboszczowi dałam dupy! Nazwaliby mnie niechybnie plebanówką... księżą dziwką..."
Baltazarowi zaświeciły się oczka. “No tak, jak wpadną do mnie na karcięta wójt i doktor, toż czy nie słodkie byłoby się pochwalić – miałem tę Martę! Ale by mi zazdrościli! Przecież przy niejednej wódeczce wzdychali – Ech, tak puknąćby tę nauczycielkę historii!”
- Marto… mowy nie ma. Nikomu nie powiem. Ale zajrzyj koniecznie za dwa dni na plebanię. Wieczorem.