High hopes (I)
5 maja 2022
High hopes
Szacowany czas lektury: 6 min
Poranek zastał ich w schnącej pościeli, rozrzuconej w nieładzie po zbyt ciasnym łóżku. Każde wydawało im się zbyt ciasne, dlatego ślady ich ciał były namacalne i widoczne w całym pokoju jak elementy pospiesznie zdartej z siebie garderoby. Odciski pośladków na szybie tarasu, oleiste odbicia stóp na kamiennej podłodze. Ślady brudnych dłoni i mokrych piersi na pomalowanych szałwiowym kolorem ścianach nieomylnie prowadziły do wniosku, że seks na stojąco był czymś wyjątkowo kuszącym. I że dali się skusić więcej niż raz.
Nauczyli się już dawno – choć osobno - rozpoznawać kaca tuż po przebudzeniu. Dzisiejszy był łaskawy. Od dawna przychodzą głównie łaskawe. To niepokojący znak, ale dziś nie było czasu o tym myśleć. Wiedzieli przecież, że zaraz po przebudzeniu ich ciała wbrew woli, będą domagały się najsilniejszych bodźców. A w tej chwili te “bodźce” przekręcały się i uciekały wrażliwymi oczyma od pierwszych promieni słońca.
- Nienawidzę słońca – pomyślał. 150 milionów kilometrów a ten jebany promyk i tak trafi pomiędzy żaluzjami prosto w moją twarz.
- Uwielbiam słońce – pomyślała. Cała jednostka astronomiczna przebyta tylko po to, żeby opalić mój okrągły tyłek.
A tyłek miała faktycznie okrągły. Jak dojrzały owoc w środku lata. Doskonale mieścił się nie tyle w dłoniach, co między palcami. Był plastyczny i pomyślał, że w zasadzie mogłaby być brzydka. I tak miałby ochotę na tę spektakularną dupkę.
A nie była brzydka. Nie była też głupia i doskonale wiedziała, że wstał wcześniej od niej. Wiedziała, że jeśli zamiast zmęczenia pod dłonią wyczuje twardego fiuta, będzie miała go w garści. Może nie dosłownie. Wolałaby go mieć w ustach. Głęboko po samo gardło. Potrzebowała silnych bodźców. O poranku mocniej niż zwykle. Potem mogłaby go przełożyć do którejś ze szparek. W zasadzie do obu. Jednak na początek dnia musiała mu obciągnąć.
- Imperatyw oralny – zaśmiała się w duchu. – I co pan na to, panie Kant?
Wiedziała doskonale, że ze wszystkich uczt, które może zażyczyć sobie o poranku z jej ciała, on wybierze loda. Prostego, surowego i ordynarnego ciągnięcia fiuta. Liczyła na to. Jeśli tak się stanie cała reszta zostanie spowita milczeniem. Nie będzie trzeba tłumaczyć banałów i strzępić słów. Reszta będzie jasna. Jak słońce.
- Nienawidzę słońca – pomyślał…
~~
Zawsze uważała rozpryskującą się po otoczeniu spermę za rozrzutność. To jej dzieło, jej trofeum i ona postanowi co z nią dalej, według swojego kaprysu. Sama sobie zrobiła i rości zachłanne prawo do każdej kropli. Nie znosiła widoku panienek z najostrzejszego nawet porno, krzywiących się w fałszywym uśmiechu gdy facet dochodzi na jej usta. I to wypluwanie bokiem gdy przypadkiem odrobina spłynie do ust. Albo oburzenie i zdziwienie gdy eksplodujący strumień wleje się gorącą falą we włosy. Czego się kurwa spodziewałaś? Bukietu tulipanów? Obłoczka złotego konfetti? Szampana (tylko oby nie francuski bo gorzki)? A męski odruch przepraszania za sam fakt doznawanego właśnie orgazmu jest dowodem na to, że kiedyś jakaś kobieta ucięła mu jaja przy samym rdzeniu przedłużonym.
Kiedyś założyła się z koleżankami o to, która szybciej doprowadziła faceta do finału. Gdy przyszła jej kolej opowiedziała historię przelotnej znajomości z Jarkiem. Mając usta pełne jego twardego kutasa wyszeptała, odpuszczając na chwilę ssanie główki „tylko nie mów mi kiedy, nie ostrzegaj”. Pamięta ten raz doskonale bo nie zdążyła go z powrotem umieścić między wargami gdy strzelił jak fontanna zalewając ją od grzywki po szyję (ze szczególnym uwzględnieniem obu dziurek…nosa). Cudowne było, że nie pocieszał jej gdy dławiła się jego sokiem dłuższą chwilę. Wspólna gra, wspólne zasady. Deklarację praw człowieka, podział na płeć, rasę i wyznanie zostawiamy przed wejściem.
Konkurencję wygrała Anka. Ma męża w jakiejś radzie nadzorczej i podobno dochodzi przy zakładaniu gumki. Porażkę zniosła z godnością. I wspomnieniem smaku spermy z tyłu języka.
- Twoja sperma smakuje mi wyjątkowo. Jakaś specjalna dieta? – spytała
- Mhm - odpowiedział łapiąc oddech. Whisky i twoja cipka. Na zmianę. Od 15 godzin. Właśnie. Musimy coś zjeść jeśli mamy utrzymać to tempo – wymruczał wracając do świata żywych.
- Muszę to ja wracać. I to najlepiej natychmiast. Wyszłam bez pożegnania. – zawyrokowała
- Napisz sms. Poza tym dziś sobota. Nic nie musisz.
… milczała
- Twoje auto jest zaparkowane po drugiej stronie tego parku. Gdziekolwiek mieszkasz dotrzesz tam najwyżej w 5-6 godzin.
….
- Ubrania na zmianę? Na powrót zapewne masz coś w bagażniku. A czysta bielizna? Kiepski żart. Choć śmieszy.
…..
- Ok, dalej – ciągnął – Masz buty Martensa. Czyli stać cię także na Diora. Jednak celowo wybrałaś te, w których chujmnieobchodziwaszezdanie. Więc nie. Nie spieszysz się do pracy. – płynął z wyraźną przyjemnością improwizacji.
- Jeszcze zgadnij jak mam na imię i mnie przekonałeś. Zostanę i będę cała twoja. – powiedziała z lekko kpiącym uśmiechem.
Długo przyglądał się jej oczom, ciału i przedmiotom chaotycznie rozrzuconym w ogromnym pokoju.
- Agnieszka. Ale wolisz Aga. – wypalił
- Kurwa – zaklęła – no cóż. Los tak chciał.
~~
Jej ciało rozciągnięte w bólu. Jego palce wplecione we włosy tuż przy skórze. Głowa odchylona do tyłu. Usta przywarte zbyt mocno do piersi. Stopy splecione z tyłu pleców. Biodra wbijające go w jej ciało po samo dno. Kropla krwi z pękających od ugryzień ust. Skurcz, spazm i krzyk. Krótkie trzęsienie ziemi. I spokój.
Ciemno.
Noc.
~~
- Los…nie, nie było w tym odrobiny przypadku. Żadne przeznaczenie. To ja tak chciałem. – zawyrokował kontrując jej wywód.
- Jesteś zbyt pewny siebie. Nie boisz się, że kiedyś złamiesz kark skacząc z ego na ID?
- Dobrze mówię i dobrze pieprzę. Przecież wiesz. I to, że głośno o tym mówię nie jest zaprzeczeniem faktu. – kontynuował bez przesadnego egocentryzmu.
- Nie jest też jego potwierdzeniem. – odparła.
- Jest obiektywną obserwacją. Nie możesz mnie krytykować za opis faktu. QED. – jego spokojny głos silnie konweniował z bałwochwalczą treścią.
- Masz coś jeszcze do dodania o sobie? Czegoś powinnam się spodziewać na deser? – zapytała z typową dla niej, lekko kpiącą manierą.
- Jeszcze nie wiesz, jak dobrze gotuję. – zaśmiał się pełnymi i nabiegającymi krwią, po porannym spotkaniu z jej ciałem, ustami.
- Jest coś, czego nie robisz dobrze? – nie miała zamiaru poddać się w tej potyczce, która skądinąd sprawiała jej dużo frajdy.
- Mnóstwo. Ale ostatnio słabo stawiam przecinki. Prędzej kropki w relacjach i kreski na ludziach. – odpowiedział bez chwili namysłu.
- Zabrzmiało pretensjonalnie.
- Wiem. Jednak czasem słowa nasuwają się same. Tam gdzie pasują, muszą paść. To jak ułożenie ostatniej kostki puzzli na obrazku kotka ze złamaną łapką. Nie prowadzi cię w dobre miejsce, jednak robisz to mimo wszystko. A ja kocham słowa. I nie umiem ich kontrolować. Kiedyś wpędzało mnie to w kłopoty. Często. Zbyt często.
- Teraz już nie wpędza? – spytała.
- Nie. Już od dawna też noszę Martensy.
~~