Diament i sól (I)
3 czerwca 2023
Szacowany czas lektury: 28 min
DD–DlaDorosłych to wspólny projekt stworzony w 2023 roku przez kilku autorów.
W rzeczywistości różni nas bardzo dużo, ale łączy jedno – zamiłowanie do pisania.
Razem tworzymy niepowtarzalne historie, a wszystko po to aby dorosły czytelnik mógł poczuć się wyjątkowo.
Można nas znaleźć na Bloggerze, Wattpadzie, Instagramie i Facebooku.
Niebieski
Zofia Nitecka
Jechałam autostradą A4, mijając właśnie Katowice i wjeżdżając do Krakowa. Dach mojego seledynowego peugeota 206 CC pozostawał zamknięty, choć bez wątpienia wolałam go w wersji cabrio. Nie chciałam jednak, by Niko nabawił się zapalenia uszu albo, by wpadło mu coś do oczu. Próżno było liczyć na to, iż sam z siebie, bez totalnego przekupstwa, założy okulary przeciwsłoneczne. A i tak kiedy to czynił, to tylko i wyłącznie do zdjęcia, które ja chciałam wykonać.
– Dugo jesce – zapytał chyba po raz setny podczas trwania tej podróży. Wyjechaliśmy z domu dwadzieścia po trzeciej. Nasz samolot odlatywał o dziewiątej. Musieliśmy zdążyć na odprawę, a wcześniej jeszcze coś zjeść.
– Ostatnia prosta – odpowiedziałam, odwracając głowę w tył i spoglądając na Nikodema. Był wszystkim co niegdyś trzymało mnie przy życiu. Moją największą, a nawet jedyną motywacją.
Dzieci, choć wyglądają niepozornie, mają ogromną moc sprawczą. Potrafią stawiać fundamenty pod domy, samochody, życie rodzinne. Dziś myślę, że gdyby nie mój syn, nie byłoby mnie teraz tutaj. Z pewnością nie w tym miejscu. Nie w takim samochodzie. W ogóle w żadnym samochodzie.
Zaparkowałam na poboczu, niedaleko lotniska, na parkingu stacji benzynowej Orlen. I zdecydowałam się na otworzenie dachu. Potrzebowałam zaczerpnąć większej ilości powietrza. Sztachnąć się nim. Zachłysnąć. I przede wszystkim – zapalić.
Niko przeciągnął się, wystawiając ręce możliwie jak najbardziej do góry. Gdyby dokonał tego wcześniej, z pewnością dosięgnąłby do dachu.
– To już lotnisko? – zapytał, wbijając we mnie spojrzenie ciemnych, zielonych oczu. Jego modny kucyk, po tak długiej podróży, wciąż wyglądał przyzwoicie. Jedynie wycięcia po bokach, oddzielające wygolenie od włosów zebranych w kucyk, nieco zanikły, ale to zapewne z racji tego, że u fryzjera byliśmy trzy tygodnie wcześniej.
– Tam jest lotnisko – wskazałam palcem na miejsce, gdzie było widać jak startują samoloty.
Nikodem był niezwykle podekscytowany, bo choć trzeci raz w życiu miał lecieć samolotem, to dwóch poprzednich już zupełnie nie pamiętał. Zdawałam sobie sprawę, że taka podróż dla czterolatka, to niewątpliwie ogromna przygoda.
– Zjesz hot-doga? – zapytałam, odpalając marlboro slim. Zajrzałam do schowka i przeklęłam siarczyście, uświadamiając sobie, że nie zabrałam z domu iqos-a.
Niko ochoczo pokiwał głową, a ja, gdy tylko usłyszałam jak nieopodal mojego samochodu parkuje inny, równie zgrabny co mój, choć kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt razy droższy, niemal od razu odbiłam wzrokiem w tamtą stronę. I muszę przyznać, że spodziewałam się Jana zobaczyć wysiadającego ze wszystkiego, nawet z malucha, ale nie z porsche o takim kolorze. Ten niebieski był bliski turkusu. Niezwykle damski. Zupełnie nie pasował do wytatuowanego, przypakowanego mężczyzny.
Uśmiechnęłam się w wiadomy sposób, ale spuściłam głowę, by czasami tego nie zauważył. A on w tym czasie obszedł maskę, drzwi swojego cacka pozostawiając otwarte i wsparł się o te od mojej strony.
– Z czego rżysz? – zapytał, wychylając się na tyle, by dosięgnąć moich ust, choć, by mnie pocałować musiał jeszcze chwycić za podbródek i odwrócić moją głowę w swoją stronę.
Odwzajemniłam pocałunek. Był mocny i głęboki. Aż biło od niego agresją i pragnieniem seksu. Dłoń Jana błądziła po moim obcisłym topie. Miałam na sobie jeszcze bluzę, ale ta była rozpięta. A Janek schodził dłonią od moich piersi, poprzez nagi brzuch, aż do cipki. Otarł o nią palcem wskazującym, poprzez materiał dżinsowych szortów i poczynił to tak mocno, że odczułam ten przyjemny, specyficzny ucisk, który odbił się echem gdzieś w dole brzucha.
– Nikodem – warknęłam wprost w jego usta.
Janek, trochę się zreflektował, ale wyglądał przy tym tak, jakby zupełnie nie poczuł się głupio. Jedynie wyprostował się nieco, po czym zdjął lustrzane okulary, przypominające gogle narciarskie.
– Siema młody – przywitał się z Niko, wystawiając w jego kierunku otwartą dłoń.
Mój syn bez chwili zawahania przybił Jankowi piątkę. Na swój sposób się lubili, choć nie mieli z sobą częstych kontaktów. Jasiek wpadał do mnie nocami. I to na tyle późnymi, że Nikodema widywał albo śpiącego, albo oglądającego bajki z pozycji łóżka.
– Wskoczysz po hot-dogi? – zapytałam, ale nie czekając na odpowiedź, wyjęłam ze schowka portfel.
– Nie obrażaj mnie – odpowiedział Jasiek, nie chcąc przyjąć ode mnie ani złotówki. W tym samym czasie Niko zawołał siku, więc Janek wypiął go z fotelika samochodowego i wyciągnął z samochodu.
– Tylko nie wpadnij pod jakieś auto jak będziesz biegł! – krzyknęłam, mając świadomość, że Nikodem nie poczeka ani na mnie, ani na Jana. Był na to zbyt samodzielny. A na wypadek, jakby toaleta okazała się płatną, miał w saszetce od Tommego Hilfigera pieniądze. Całkiem dużo pieniędzy jak na czterolatka. A przynajmniej wydaje mi się, że to dużo, bo ja będąc w jego wieku nosiłam w kieszeni maksymalnie pięć złotych.
– Może też skorzystamy z toalety i rżnięcia na szybko? – zapytał Janek, uśmiechając się przy tym promiennie. Byłam pewna, że jego zęby nie są naturalne. Być może nie były to implanty, ale taka biel nie mogła być naturalna.
– Jak mały będzie jadł, a moja kawa stygła – odpowiedziałam, po czym wysiadłam z samochodu. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, wyrzuciłam na wół wypalonego papierosa na chodnik i wciąż trzymając kluczyki w dłoni, zarzuciłam ręce na męski, umięśniony kark. Musiałam stanąć na palcach, a i tak on musiał się nieco przychylić, by nasze usta dało się połączyć.
Janek był niesamowity. Był człowiekiem jakich spotyka się tylko w domu, siedząc przed ekranem plazmy, oglądając amerykańskie filmy bądź teledyski. Różnił się od większości Polaków. Wyróżniał się na ich tle jak najbardziej pozytywnie.
Rozplotłam palce i poczęłam nimi sunąć po muskularnych barkach, ramionach, przedramionach… Dojechałam do ogromnych, męskich dłoni. Samodzielnie położyłam je sobie na zgrabnej dupie.
Janek zrozumiał moje niewerbalne polecenie. Ścisnął palcami moje pośladki, przysuwając mnie przy tym do siebie jeszcze bliżej. Moje piersi rozpłaszczyły się na jego torsie, który w czarnej, do połowy rozpiętej koszuli, prezentował się doskonale.
Podniósł mnie bez większego trudu. W ostatniej chwili chwyciłam się jego ramion, by nie polecieć do tyłu. A on, mając splecione dłonie pod moimi pośladkami, ruszył w kierunku swojego samochodu. Usadził mnie na masce. Bez pardonu zaczął majstrować przy guzikach od moich szortów. Nie były z wysokim stanem. Trzymały się nieco ponad biodrami, ale guziki miały aż cztery, wszystkie neonowozielone.
– Nie możemy pieprzyć się na parkingu – zaoponowałam, ale na tyle słabo, że sama siebie bym nie posłuchała.
– A kto nam zabroni? – zdziwił się Jasiek i w odpowiedzi przyssał do mojej szyi na tyle mocno, że wyskoczenie malinki w tym miejscu było pewne. Jego dłoń znalazła się w moich szorach. – Nie masz na sobie majtek – zauważył, mrucząc mi to wprost do ucha.
– Specjalnie dla ciebie – odpowiedziałam.
I spodziewałam się wszystkiego, ale nie szybkiego przerzucenia przez ramię i wyniesienia z parkingu. Nie wiem nawet ile ludzi było na stacji benzynowej, gdy do niej wkroczyliśmy. Wzrokiem odnalazłam jedynie Nikodema, siedzącego przy stoliku i zajadającego hot-doga. Janek rzucił przed oczy mojego czterolatka banknot dwustuzłotowy.
– Płacę za twoją matkę, by nie było, że biorę za darmo – powiedział, a następnie, pokierowany przez panią obsługującą, skierował swoje kroki w stronę łazienki. Dopiero za drzwiami damskiej postawił mnie na nogi. – Będzie szybko – uprzedził, spoglądając przy tym na duży, złoty zegarek, który zdobił jego lewy nadgarstek.
Janek rozpiął białe, lniane spodnie, które tego dnia miał na sobie, a ja w tym czasie zdjęłam szorty. I nie wiem kto pokonał dzielący nas dystans, ale niezwykle szybko moje nogi znowu przestały dotykać podłogi, a plecy przywarły do zimnych kafli o grafitowym kolorze, którymi wyłożone zostały ściany. I to w takiej pozycji fiut Jaśka schował się w mojej cipce. Przez moment nawet zabolało. Tak… przetarło. Jasiek cały był duży, a ja jeszcze nie byłam aż tak podniecona, by samej sobie zapewnić odpowiedni poślizg.
– W Rodos ci to wynagrodzę – zapewnił, przyspieszając.
Instynktownie oplotłam rąkoma mocniej jego kark, ale też nogami w pasie. Podskakiwanie przy ścianie nie należało do najlepszych z pozycji seksualnych, ale z drugiej strony nigdy nie lubiłam seksu w łóżku. Wolałam to robić w bałaganie i tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał. Ciągle miło wspominałam palcówkę w kinie czy tę wykonaną w jacuzzi na publicznym basenie, który rzekomo uchodził za miejsce rozrywki rodzinnej.
– Wiesz, że jesteś zajebista? – zapytał. – Pieprzysz się jak żadna – dodał.
– Lepszej nie znajdziesz – zapewniłam, zaciskając przy tym mięśnie kegla.
Byłam zdania, że fałszywa skromność to jedna z gorszych ludzkich cech. Poza tym mieliśmy dwudziesty pierwszy wiek. Tutaj liczyła się pewność siebie, efekciarski wygląd i dobre samopoczucie. Świat stał otworem. Otwierał przed ludźmi drzwi, nad którymi mrugał neon „no stres”, nieustannie zachęcając ich tym do zabawy. A ludzie wciąż tak samo się bali. Mieli opory, przeróżne hamulce, sztuczną przyzwoitość.
– Przyspiesz – wysapałam, coraz szybciej i płycej nabierając powietrza.
A Janek wciąż w tym samym tempie podrzucał mnie do góry i pozwalał opadać na swojego twardego penisa. Okulary spadły z jego głowy, zatrzymując się na nosie w niezwykle krzywy sposób. Najwidoczniej mu to przeszkadzało, bo przeklął, szybko je zdjął i wrzucił do umywalki.
Moje paznokcie wbiły się w skórę na jego karku i jednym z barków. Moja szminka pozostawiła ślad na męskim policzku, pokrytym idealnym, niezbyt dużym zarostem. I gdy tylko dotarło do mnie oczywiste, czyli to, że Jan ma wygląd typowego mafiozy, zrobiłam się bardziej mokra. Przesunęłam językiem po jego podbródku. Złapałam za ułożone na żel włosy. I jeszcze trochę i naprawdę mogłabym dojść, ale o dobrą minutę Janek mnie ubiegł.
– Nie tak szybko, mała – wysapał, wprost do mojego ucha. Wspierając brodę na moim ramieniu. Był zgrzany. Czułam jego pot na swojej twarzy i nawet nieco obawiałam się, że rozmaże mi tym makijaż. – Na to by dojść trzeba sobie zasłużyć, a że tak powiem ani w usta, ani w dupkę jeszcze nie poszło – dodał niby żartobliwie, ale jednak pobrzmiewała przez to naturalna, wręcz wrodzona chamskość.
Janek odsunął się ode mnie na kilka kroków, wcześniej opuszczając mnie na podłogę. Moje nogi ledwie dawały radę ustać.
On mył penisa nad umywalką i wycierał w ręcznik papierowy, a ja zdecydowałam się na skorzystanie z toalety. Publiczne sikanie mnie nie krępowało. Zwłaszcza przy Janie. Przed laty zbyt często z sobą piliśmy w plenerze, odlewając się przy tym na łonie natury.
– Sprawdzę co robi młody – oznajmił, podciągając spodnie.
– Idę z tobą! – krzyknęłam, nie chcąc, by pozostawił otwarte drzwi, bo jeszcze ktoś mógłby mnie zaskoczyć. Czym prędzej się podtarłam i odnalazłam moje szorty.
Janek zaczekał na mnie i niczym dżentelmen puścił mnie przodem. Zamykając za nami drzwi, jednocześnie wsuwał okulary do kieszeni swojej koszuli.
Na stacji czekała na nas miła niespodzianka. Niko wciąż siedział w strefie bistro. Już nie jadł hot-doga. Tym razem zadowalał się chipsami. Na stoliku stały dwa jednorazowe kubki.
– Latte dla mnie? – zapytałam z nadzieją, że tak właśnie będzie.
– Ehe – burknął, a potem wskazał palcem na drugi kubek. – I czekolada dla Niebieskiego – dodał.
Zawsze nazywał Jana Niebieskim, bo Janek zazwyczaj był niebieski. Nosił się w granacie, chabrze i błękicie. A tego dnia był czaro-biały, zupełnie jak nie on. I aż dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam.
Janek nazywał się Sobierewski. Jan Sobierewski. I było to nazwisko tak zbliżone do króla Jana III Sobieskiego, że taka właśnie ksywka do Janka przylgnęła, choć wątpię, by chłopcy z Pragi znali historię Polski. Im zapewne Sobieski kojarzył się wyłącznie z wódką. Zdarzało się też, że mówili na niego Dżony. Zawsze pisali to przez Dż, nigdy przez J. A mój syn nazywał Janka, po prostu, Niebieskim. Pewnie dlatego, że Dżony bardzo często nosił się na niebiesko. Myślę, że we wspomnieniach Nikodema zapisał się przede wszystkim jako typek w niebieskim T-shircie, bo w takim zawsze sypiał, kiedy zostawał u mnie na noc.
Janek nie pochodził z Pragi. Myślę nawet, że mógł nie być Warszawiakiem. Daleko mu było do warszawskiego Antka spod bramy. Chociaż, jakby się nad tym głębiej zastanowić i jeśliby wejść gdzieś w okolice Kabat lub Białołęki, to rodzice Janka mogliby tam być właścicielami domku jednorodzinnego bądź dwupoziomowego apartamentu. Jan nigdy o rodzicach nie mówił, zawsze jednak miał w kieszeni listę prawników, sędziów, wysoko postawionych policjantów i chirurgów, a takich kontaktów nie zdobywa się będąc byle kim. Takie znajomości to lata. Tkwią gdzieś głęboko w rodzinnych korzeniach i zwykle łączą się z jakimiś wspólnymi interesami.
Moja i Dżonego znajomość także trwała już całe lata. Pierwszy raz zobaczyłam go w swoim rodzinnym domu. Ojczym go przyprowadził lub jak kto woli – on mojego ojczyma – bo nie wiem, który z nich wtedy był bardziej pijany. I tak się zaczęło. Tak trwa do dzisiaj. Na tym samym stoimy od blisko dekady. I nie z jego, a z mojej winy.
Piłam zimną kawę, kiedy Dżony bawił się kubkiem po czekoladzie na gorąco. Od zawsze wystrzegał się kofeiny. Mówił, że kawy na gorzko nie przełknie, a nie zamierzał słodzić. Przesadnie dbał o formę. Czasami czynił wyjątek, ale wtedy dosładzał wszystko ksylitolem.
Nikodem i Jan rozmawiali o potędze greckich bogów i o siedmiu cudach świata starożytnego. Mój czterolatek był zajarany „Grą o Tron”, za co ja ponosiłam winę, gdyż zawsze przy nim oglądałam ten serial, a tamtejszy posąg na wyspie Braavos, znajdujący się u wejścia do portu, jest, zdaniem Jana, niezwykle podobny do Kolosa Rodyjskiego.
– A Akropol znajdujący się na Rodos jest drugim najczęściej odwiedzanym przez turystów, zaraz po tym ateńskim – wtrąciłam do ich nużącej rozmówki.
– Łał! – skomentował Janek. – Czyli masz w głowie coś ponad pazurki – zadrwił, wykonując przy tym specyficzny gest palcami, jakby nimi przebierał czy wachlował.
– Spierdalaj – syknęłam na niego przez zaciśnięte zęby. – O tobie można by czasami pomyśleć, że mięśnie wzrastają odwrotnie proporcjonalnie w stosunku do mózgu – dodałam szybko, niezbyt wyraźnie.
– Lepiej mnie nie wkurwiaj, bo śpimy dziś w jednym łóżku – zagroził, ale poczynił to z uśmiechem na ustach.
– Uważaj byś nie wylądował na podłodze – odbiłam piłeczkę.
– Nie jestem dżentelmenem – uprzedził. – Jeśli chcesz, to ty zajmuj dywan, niczym suka u stóp pana – podsumował, a mnie to porównanie nieszczególnie przypadło do gustu, choć możliwe, że tylko i wyłącznie dlatego tak było, bo Jasiek śmiał wchodzić na takie tematy w obecności Niko.
– Przy dziecku mówisz. Zważaj trochę na słowa, chłopczyku – zwróciłam mu uwagę, wstając, by móc wyrzucić kubek do kosza. Przechodząc obok Janka, trąciłam go ręką w bok głowy.
– Sama przy nim przeklinasz, dziewczynko – odparł i odwinął się w jeden z moich pośladków. Zabolało. Janek miał ciężką rękę.
– Ale o seksie nie pierdolę – trwałam przy swoim. Dostrzegłam też, że Nikodem przerzuca swoje spojrzenie ze mnie na Janka i odwrotnie.
– O pierdoleniu to pogadamy, gdy wylądujemy, małolato.
– Jak ci mało lato, to se rozbujaj – docięłam mu. Słowo małolata zawsze mnie obrażało. Nie czułam się w posiadaniu małego wieku właściwie nigdy. Lata mierzyłam doświadczeniem, a te miałam stricte dorosłe nim ukończyłam podstawówkę.
– Mało lata? – zdziwił się, a nawet jawnie oburzył. – Bezczelna. Lata jak tra lala. – Uśmiechnął się w taki sposób, że odsłonił wszystkie białe jak śnieg zęby.
– Szczelna czy nieszczelna to rzecz hydraulika – odparłam, dalej brnąc w przerzucanie się wulgarnymi odzywkami.
Janek odsunął się wraz z krzesłem. Usiadł w szerszym rozkroku. Znacząco spojrzał w dół, w miejsce, gdzie w spodniach i majtkach, znajdował się jego imponujących rozmiarów penis.
– A ja jestem właścicielem uszczelki – rzekł trywialnie z niezmąconą pewnością siebie.
Zaśmiałam się, bo tego akurat nigdy nie słyszałam. Niko stwierdził, że sprzeczamy się niczym stare małżeństwo. Janek przyznał, że znamy się dłużej niż niejedno stare małżeństwo.
– Podnoś dupę młody, bo nam samolot odleci – pogonił Nikodema, samemu także wstając z miejsca. – Jedziemy twoim – dorzucił, tym razem do mnie, agresywnie ciskając kubkiem do kosza na śmieci.
Na parkingu Dżony przełożył niedużą torbę sportową ze swojego porsche do mojego taniego cabrio. Nawet nie zaglądał do bagażnika, jakby z góry zakładał, że nie znajdzie tam miejsca dla swojego bagażu. Torbę rzucił na tylne siedzenie, obok fotelika Nikodema, po czym stając przy drzwiach kierowcy, gdzie ja już siedziałam na miejscu, wystawił otwartą dłoń przed siebie.
– Poprowadzę – rzucił, jakby śmiał o tym decydować.
– Mój samochód? – zdziwiłam się. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, jakbym chciała mu tym wzrokiem przekazać wiele znaczące „no chyba nie”.
Janek pochylił się, podpierając na drzwiach.
– Ciebie też – szepnął mi wprost do ucha i korzystając z chwili mojej nieuwagi, wyciągnął kluczyk ze stacyjki. – Królewna wysiądzie po dobroci czy…? – zaczął zadawać pytanie, ale krzywiąc się, zrezygnował z jego kontynuacji. – Królewna wysiądzie – stwierdził nad wyraz pewnie.
Wiedziałam, że nie ma sensu się z nim sprzeczać, więc przeniosłam swoje zgrabne cztery litery na miejsce pasażera.
– Nie zamykasz porszaka? – zdziwiłam się, gdy Janek wsiadł do mojego samochodu, drzwi swojego pozostawiając na oścież otwarte.
– Króla parobki nie okradną – odpowiedział cwaniacko. – Nie martw się o moje auto, ktoś je odholuje gdzie trzeba – dodał już znacznie poważniej.
Do Rodos leci się dosyć uciążliwie. Właściwie nie ma możliwości dostać się na wyspę bez choćby jednej przesiadki. My zaliczyliśmy aż dwie. Jedną w Amsterdamie, gdzie zdążyliśmy zjeść obiad w pobliskiej restauracji, mając aż cztery godziny do następnego wylotu, a drugą w Atenach, gdzie tamtejsze linie lotnicze Olympic przetransportowały nas na wyspę. I choć czas samych podróży samolotami trwał łącznie nieco ponad sześć godzin, to drugie tyle spędziliśmy w oczekiwaniu na odpowiedni samolot, co łącznie dało ponad dwanaście godzin podróży. Ten ostatni odcinek Nikodem przespał. I jeszcze kiedy znaleźliśmy się w recepcji hotelowej, to Janek niósł go na rękach.
Zameldowaliśmy się w hotelu oddalonym jakiś kilometr od plaży. W jednym ze znajdujących się na dzielnicy Średniowieczne Miasto Rodos. Odnosiłam wrażenie, że cała ta dzielnica zarezerwowana jest tylko i wyłącznie dla hoteli i restauracji. Właściwie to nie wypatrzyłam tam żadnych normalnych mieszkań. I to co ciekawe, to w restauracjach nie serwowano tylko i wyłącznie kuchni Greckiej. Wyłapałam takie napisy jak Pasta Italiana i Pizza.
– Pizza – zamarudziłam do Jana. – Marzenie – dodałam, z ledwością włócząc nogi po schodach prowadzących na pierwsze piętro. Podpierałam się przy tym na mosiężnej poręczy, niczym babcinka o swój wózeczek zakupowy, gdy wyczekuje na przystanku autobusu.
Dżony poprawił Niko, podrzucając go przy tym nieco do góry, po czym wyciągnął duży klucz z kieszeni, taki jaki kojarzy się dzieciom ze skrzynią piracką. Drzwi prowadzące do naszego pokoju przypominały takie z bajecznych zamków. Były drewniane i ciężkie, zmontowane z kilku belek, zakończone u góry proporcjonalnym łukiem. Całe wnętrze tego hotelu mogło kojarzyć się iście średniowiecznie, a nawet starożytnie. Wszędzie były żelazne kraty, a ściany wyłożone zostały kamieniami. I nie była to równa elewacja, która obecnie jest modna w Europie. To były autentyczne kamienie, a nie gipsowe zdobienia.
– Serwujesz mi masaż – stwierdził Janek, odkładając Nikodema na duże, dwuosobowe łóżko, znajdujące się w pierwszym pomieszczeniu. Obok łóżka, wprost na podłogę, rzucił swoją sportową torbę. – Tylko zejdę po walizki – dodał, bo nocami nie było co liczyć na boja hotelowego, a mnie wcześniej zabronił dźwigać.
Kiedy Janka nie było ja zajęłam się rozglądaniem po wnętrzu. Tutaj ściany też pokryte zostały kamieniami, a nad łóżkiem znajdował się średnich rozmiarów gobelin przedstawiający zapewne jedną z mitycznych scen. Światło biło tylko i wyłącznie z kinkietów, i przywodziło na myśl takie pochodzące ze świec. Dywanów nie było, a płytki domyślałam się, że będą ziębić moje stopy.
Janka nie było za długo. Zaczynałam już się nudzić. Zwiedziłam nawet łazienkę, balkon i mniejszy pokój, dołączony do sypialni. I już nawet sama miałam ochotę Nikodema przenieść do sypialni przeznaczonej dla niego, a samej lec na tym duży, zapewne wygodnym łożu i odpłynąć, gdy Dżony powrócił. I targał z sobą nie tylko dwie walizki – moją i Niko – ale także tekturowe pudełko z pizzą.
– Byś mi potem nie wypominała, że na głodnego kazałem ci szpagaty robić – rzekł żartobliwie, po czym, bez żadnego słowa, porzucił walizki przy drzwiach i wraz z pizzą przeszedł do łazienki.
– Chcesz jeść w kąpieli? – zapytałam, wciąż stojąc w sypialni.
– Nie, ja będę wylegiwał się na leżaczku, a ty będziesz jadła w kąpieli, w przerwach robiąc sobie dobrze palcem. Taki mój kaprys – oznajmił. Powrócił do pokoju, sięgnął do minibarku i wyjął z niego niedużą butelkę wódki oraz puszkę coli. – Zrób mi drinka, ja zrobię ci kąpiel. Bez piany – syknął znacząco przez zaciśnięte zęby, porzucając alkohol i napój w wiklinowym fotelu. Brodą wskazał na kieliszki, stojące na drewnianej tacy, na niewysokiej i niedużej ławie.
Janek nie jadał pizzy, ani chińczyka, ani nawet zwykłych, polskich ziemniaków. Żywił się głównie proteinami. Pijał mleko odtłuszczone. Lubił sery, te uznawane za włoskie i francuskie. Nie gardził też makaronem razowym czy warzywnym. Podjadał orzechy, pestki słonecznika i dyni. I to, co dziwiło w tej jego dbałości o jadłospis, to fakt, że jadł o każdej porze dnia i nocy. Lubił też słodycze, te z górnej półki, szwajcarskie. I czekoladę na gorąco.
Leżałam nago w wannie. Mój biust przykrywała tafla wody. Nie było piany, więc Janek widział moje piersi, i także wszystko inne, choć zapewne nieco zniekształcał mu się ten obraz.
Do wanny, w której się wylegiwałam, prowadziły kamienne schody. Janek na nich siedział, wspierając plecy i głowę o szybę okna, przykrytą złotymi, grubymi zasłonami.
Ja jadłam pizzę. On pił drinka.
– Trafiłem w gust kubków smakowych? – zapytał, rozpinając guziki swojej czarnej koszuli.
I wtedy pomyślałam, że Dżony nie różni się znacznie od większości mężczyzn, choć przecież jest od nich tak inny. Mężczyźni, niczym mali chłopcy, uwielbiają pochwały. Mają potrzebę czucia się docenianymi.
– Trafiłeś – odpowiedziałam, bo faktycznie na pizzy lubiłam smaki prowansalskie.
– Nie utyjesz od tego? – dopytywał.
– Ja, kochany, akurat należę do tego typu ludzi, którzy jedzą dużo wszystkiego i nie tyją – pochwaliłam się, dobrze wiedząc, że Janek nie może się czymś takim poszczycić. Masa i rzeźba Jana była imponująca, ale kosztowało to wiele wyrzeczeń i wielogodzinnych treningów niemal każdego dnia. Czasami zastanawiałam się, jak on znajduje na to wszystko czas. Kiedy sypia? Kiedy pracuje? I czym się tak naprawdę zajmuje?
I nagle uświadomiłam sobie, że przyleciałam na grecką wyspę z człowiekiem, którego znałam jadłospis, ale nie zawód. Nawet nie miałam pewności co do jego stanu cywilnego. Wiekowo spokojnie mógłby już być czyimś mężem. Miałam świadomość, że ma dziecko, starsze od mojego Nikodema. Kiedyś się co do tego wysypał, czyniąc to oczywiście zupełnym przypadkiem. Jan dbał o swoją anonimowość. Posiadał profil na Fejsie, ale jedyne zdjęcie jakie tam widniało, to była fotka jego pleców, odzianych w koszulkę piłkarską jednego z warszawskich klubów. A poza tym wrzucał tam tylko jakieś rapowe udostępnienia, pochodzące wprost z podziemia. Podobna rzecz działa się na jego Instagramie, choć tutaj pokazał jeszcze klatkę i zarost. Oczy i nos zakrywał daszek czapki bejsbolowej od Armaniego. Na IG miał nawet zdjęcie ze mną. Całowaliśmy się na nim, ale tutaj moja dłoń przykrywała bok jego twarzy. Na tym zdjęciu był w białym golfie, jakby nie chciał, by ktoś rozpoznał go po tatuażu na szyi.
Kiedy zadawałam Dżonemu jakiekolwiek pytania odnośnie strzeżenia swojego wizerunku, ten zawsze zbywał ten temat. Mówił, że mogłam brać pierścionek, gdy go proponował, to teraz byłabym panią Sobierewską i nie musiałabym zadawać pytań, wiedziałabym wszystko. W rzeczywistości Janek przesadzał. Nigdy nie proponował mi pierścionka. Nie oświadczał się. Jedynie kiedyś, przed laty, gdy Nikodema nie było jeszcze na świecie, proponował mi chodzenie. Byłam wtedy gówniarą. Miałam ledwie piętnaście lat. Jednak już wtedy wiedziałam, że nigdy nie chcę wiązać swojego życia z żadnym mężczyzną tak zupełnie na stałe. Chłopak, narzeczony, a potem mąż, to nie były moje koleje. Ja obrałam zupełnie inną trasę. Daleką od bycia czyjąś służąca, kucharką i kurwą dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Pomimo moich poglądów, uważałam, że dobrze było Janka spotkać na swojej drodze. Wniósł wiele do mojego życia. W pewien sposób je uatrakcyjnił. W tym temacie przegrywał tylko z moim synem. Nikodem wniósł do mojego życia więcej. I choć nie był planowanym dzieckiem, to stał się całym moim światem.
Przełknęłam ostatni kęs kawałka pizzy, po którym w mojej dłoni nie zostało już zupełnie nic. Janek dopił drinka do końca. Wyciągnął dłoń nieznacznie w moim kierunku i poruszył dwoma palcami – środkowym i wskazującym – jakby chciał mnie tym gestem przywołać. A kiedy tylko wstałam w wannie, on wskazał na swoje kolana.
– Jestem mokra – uprzedziłam, zmierzając w jego kierunku.
– Na to liczę. – Uśmiechnął się łobuzersko, dosięgając mojej dłoni. Skłonił mnie do tego, bym usiadła na nim okrakiem.
– Będziesz wyglądał, jakbyś się posikał, gdy później wstanę – oznajmiłam.
– Trudno – odparł, rozplatając moje dwa warkocze. Wplótł palce w moje włosy i zrobił coś czego się nie spodziewałam. Pociągnął tak mocno, że zmusił mnie tym do wstania. Sam także się podniósł. – Dziś to ty będziesz sikać – zapowiedział, przyszpilając mnie plecami do szyby okna. Przed jej zupełnym chłodem chroniła mnie jedynie złota zasłona.
Mówiąc o sikaniu, Dżony mógł mieć na myśli co najwyżej kobiecy wytrysk, ewentualnie tak sporą rozkosz, że ta mogłaby utrudnić mi zapanowanie nad pęcherzem. Znałam jego preferencje seksualne i wiedziałam, że nie jest fanem pissu. Choć bywał perwersyjny. Nie był jakimś wielkim fascynatem. Bondage interesowało go tylko w podstawie. Lubił jednak pociągnąć za włosy. Potrafił też przypierdolić. I to nie tylko w pośladek.
– Miałeś wynagrodzić mi brak gry wstępnej, gdy będziemy na Rodos – upomniałam się o swoje, szepcząc mu to wprost do ucha. Na końcu delikatnie zaciskając ząbki na chrząstce. Janek miał tam kolczyk. Nieduże, złote kółeczko.
Ledwie wypuściłam fragment ucha Jana ze swoich zębów, a ten szybko padł na kolana, sunąć otwartymi dłońmi po moim ciele. Dojechał tak poprzez biust, aż do bioder. Szybko zarzucił sobie moje nogi na barki. I wciąż trzymając za biodra, dociskał mnie do szyby.
– Nie chciałabym spaść – zamarudziłam, bo pozycja naprawdę do najwygodniejszych nie należała. Kojarzyła mi się z siedzeniem na barana, ale w drugą stronę.
– To nie marudź, bo mogę się wkurzyć i cię zrzucić – uprzedził z twarzą przy mojej cipce. Poczułam jego język najpierw na wzgórku łonowym. Następnie na łechtaczce.
Janek był w tym dobry. Można nawet rzec, że królował w tej dziedzinie. Nikt w całym moim życiu ani razu nie zafundował mi tak dobrej minetki, jak on niemal za każdym razem, gdy myśmy się widzieli. Dlatego nie przepadałam za jego towarzystwem, gdy był zmęczony, bądź wkurwiony. W pierwszym przypadku był leniwy, w drugim zaś bywał agresywny. Leniwy Dżony wydawał się być wyprany z uczuć i wszelkich emocji. I nawet seks oralny zdawał się go wtedy nie satysfakcjonować. Długo trzeba było się najeździć ustami po ogromnym penisie, by w końcu się podniósł. Brnięcie do wytrysku trwało conajmniej godzinę. Żuchwa po czymś takim dokuczała niemiłosiernie. Od leniwego Janka, gorszy był tylko agresywny Jan. I o ile lekki poziom podniesionego ciśnienia u mężczyzn działał na podwyższenie ich testosteronu, a tym samym na seksapil, to już nadmiar tego hormonu szkodził, leżącej pod takim mężczyzną, kobiecie. Choć z seksuologiki wynikałoby, że w tym przypadku strach i napięcie powodowały więcej niż sam szybki, mocny, brutalny stosunek. Podobna rzecz ma się w przypadku utraty dziewictwa. Rozerwanie błony dziewiczej nie miałoby możliwości zaboleć, gdyby dziewczyna, która tę błonę traci, została odpowiednio poprowadzona, rozluźniona. Mnie utrata cnoty nie bolała. W tym przypadku Janek wypełnił swoje zadanie doskonale.
Z perspektywy czasu i doświadczenia własnego, jak i koleżanek, doszłam jednak do wniosku, że lepszy agresywny bądź leniwy kochanek, niżeli nudny mąż. Moje zamężne koleżanki niemal zupełnie nie miały życia seksualnego, bo czy za życie można uznać leżenie na plecach, bądź podskakiwanie na członku średnio raz w tygodniu? Moim zdaniem nie. Jak dla mnie, to była już seksualna śmierć. A ja byłam jeszcze przecież młoda. Pragnęłam czuć, nawet jeśli nie zawsze wszystkie z tych odczuć, związanych z grą wstępna, stosunkiem, jak i po nim były pozytywnymi. Nagatyw, niemal każdy, był lepszy od niczego. Od nie czucia. Nie życia.
Uwielbiałam odczuwać seksualne napięcie, które zbierało się z każdego jednego fragmentu mnie, po czym kumulowało w jedną całość i wnikało w mięśnie przy wejściu do pochwy. Wtedy wybuch był najlepszy. Mocny. Nie do porównania z niczym innym, nawet z zakupami w towarzystwie karty bez limitu. A nowe ubrania z górnych półek potrafiły podniecać, i to jeszcze jak.
Janek jednak, jako jeden z nielicznych mężczyzn, wciąż dawał radę podniecać mnie bardziej, niż torebka od Gucciego i brylantowy naszyjnik z apartu. I nawet te dwie rzeczy łącznie nie były w stanie pokonać jego języka, napiętych mięśni pleców, zwinnych, szorstkich ust.
Dżony, nawet jak popełniał błędy, to robił to bezbłędnie, przez co mogły nosić jedynie miano wykroczeń. Jemu wybaczało się czyny, których nie wybaczyłoby się nikomu innemu. Ja sama nawet ból, który wycisnął ze mnie wszystkie łzy, byłam w stanie mu podarować. Każdego innego zmusiłabym do przerwania, gdyby penisem obijał się o tylną ściankę pochwy. A gdyby nie przerwał, oskarżyłabym go o gwałt i to bez mrugnięcia choćby jednym okiem. Z Janem przeżyłam uderzanie w szyjkę macicy. I obyło się bez policji, obdukcji i prokuratora.
Myślenie o wszelkich nieprzyjemnościach, niedogodnościach i złośliwościach anatomicznych przerwał mi język Jana sięgający mojego nawilżonego wejścia. I język Dżonego dał radę się przez nie prześlizgnąć. Zwykle, gdy był zwinięty w rurkę był naprawdę mocny. Sztywny. Nie giął się pod byle pretekstem. Czyli był zupełnie taki jak cały Jan Sobierewski. Świadomy siebie i swojej mocy. Pewny swego. Zdolny do wszystkiego. Nawet do przerwania sekundę przed osiągnięciem szczytu, jakby właścicielowi tego sprzętu nie zależało na zbieraniu koron górskich. Bo Jankowi bez wątpienia nie zależało. Kobiecy orgazm był dla niego sprawą drugorzędną. Myślę, że w swoim życiu doprowadził do wrzasku tyle kobiet, iż nie potrzebował już takich zapewnień o swoich zdolnościach i talentach. Zupełnie jakby był popularnym aktorem, który nie musi już chodzić na kastingi, bo reżyserzy i scenarzyści sami się do niego odzywają i wręcz błagają na kolanach, by zagrał w ich filmie.
Janek powstał z kolan, wciąż trzymając moje nogi na swoich barkach, przez co niewiele dzieliło mnie od sufitu. Brutalnie złapał za moje łydki. Odczułam to tak, jakby jego palce wbijały się w moje mięśnie. I tak po prostu, bez żadnego pardonu i uprzedzenia rozwarł je na boki. To wszystko trwało sekundę, może dwie. Zakończyło się zerwaniem zasłony. Wraz z nią zsunęłam się w dół. Ja zostałam złapana. Zasłona opadła na podłogę. I poczułam, że palce Jana tym razem wpijają się w moje biodra, a cipka opiera na męskim, dużym, pokrytym tatuażem kolanie. Bez wątpienia pozostawiała na nim wilgotny ślad. Właściwie to cali byliśmy lepcy. Janka broda, za sprawą moich soków, przyklejała się do mojego czoła. I to była kolejna pozycja, która przetrwała sekund pięć. W końcu Janek podniósł mnie i usadził na swoim członku. Trafił wzorowo. Jakby obyło się bez szacowania. Trochę jak podczas ustawionej gry w ruletkę.
– Zawsze stawiam na czarny – zadźwięczało w mojej głowie. Było efektem wspomnień. Powrotem Jana po całych latach nieobecności.
Dżony poruszał się szybko. Niepłynnie. Szarpanie. Podbijał mnie do góry i prędko sprowadzał na dół. To był jego wyścig. Wiedziałam, że chce osiągnąć spełnienie przede mną. A ja postanowiłam tym razem nie dać się wykiwać.
– Jeśli to zrobisz dostaniesz w pysk – uprzedziłam uczciwie.
– Uważaj byś sobie nadgarstka nie zwichnęła – odparł, ciężko przy tym dysząc.
Chciałam powiedzieć, że naprawdę mu przypierdolę, ale tym razem mowę odebrała mi jego dłoń. Nawet nie zauważyłam kiedy przełożył ją na moją szyję i zacisnął palce. Z początku zrobił to nieznacznie, ale odczuwalnie. Wkrótce zaczął odbierać mi tym dopływ powietrza. I patrzył przy tym w oczy. Sycił się moim niepewnym spojrzeniem. A ja robiłam wszystko, by nie okazywać przed nim strachu. W rzeczywistości czułam go w stosunki do Jana naprawdę niewiele. Był nieprzewidywalny, a nawet groźny, ale nie śmiertelnie niebezpieczny. Patrzyłam na niego milion razy. Rozwierałam przed nim uda tysiąckrotnie. I nie widziałam w nim ani sadysty, ani seryjnego mordercy. Nie miałam więc podstaw, by lękać się przy nim o własne życie czy nawet o bezpieczeństwo. Ufałam mu. Na tyle na ile można ufać człowiekowi, o którym wie się niewiele.
Sobierewskiemu udało się odciągnąć moje myśli od osiągnięcia orgazmu. Jego spełnienie ponownie zdarzyło się przed moim. Doprowadził mnie tym do frustracji. Śmiał się. Z uśmiechem łobuza głosił:
– To za bezczelność przed wylotem.
Na moich oczach podciągał mokre spodnie. Jego czarna koszula zdawała się przylegać do jego ciała bardziej niż wcześniej. Kleiła się do imponującej muskulatury, pomimo że była rozpięta.
– Kupię sobie gatki na klucz – ostrzegłam.
– Bez różnicy czy zamek czy kłódka – odrzekł. – Nie ma takiego zabezpieczenia, którego bym nie pokonał – wyraźnie pochwalił się swoimi umiejętnościami.
– No patrz. A jednak złodziej. Całe lata myślałam, że diler – powiedziałam, ponownie wchodząc do wanny. Potrzebowałam ochłody. Chciałam, by powróciło do mnie zupełnie trzeźwe myślenie.
– Ale że ja? – zdziwił się. – Ani jedno, ani drugie – zaprzeczył. – Robię w ochronie – wyznał, siadając na zerwanej zasłonie.
– Ochraniasz, kurwa, samego prezydenta, że jeździsz porsche? – jawnie zadrwiłam.
– Gdybym woził Dudę, sam zaplanowałbym zamach na jego osobę – zażartował.
– A więc terrorysta? – zgadywałam dalej.
– Wyobraź sobie, że jesteś prezydentem czy głową jakiegoś przedsięwzięcia. Pozwalasz jednak, by to ktoś inny decydował o wszystkim. Poddajesz się jego woli – zobrazował. – A za kilka lat historia to ciebie osądzi, jako człowieka bez charakteru.
– Nie lubisz Kaczyńskiego – zauważyłam.
– Nie, dlaczego? Bardzo Kaczkę cenię. Gardzę jedynie jego długopisem – posunął się do metafory.
– Pozbawiłeś mnie orgazmu na rzecz pierdolenia o polityce? – nie dowierzałam.
– Sama zaczęłaś – wytknął. – Jeśli wolisz, to możemy o piłce nożnej – wyraźnie ciągnął tę dyskusję dalej w żartobliwym tonie.
– Chciałam wiedzieć co konkretnie robisz – wyznałam wprost.
– Nie takie najgorsze wrażenie – wciąż odpowiadał wymijająco. A uśmiechał się przy tym naprawdę szczerze. Miał płytkie dołeczki w policzkach. – Pójdę sprawdzić co robi twoje pięćset plus – zapowiedział, wstając z podłogi. Przed wyjściem przykucnął przy wannie i wsunął palce lewej dłoni w moje włosy. Złapał za szyję. Złożył delikatny pocałunek na czole.