Wróżka
23 kwietnia 2014
Szacowany czas lektury: 17 min
Powiedzieć, że ten człowiek był nieszczęśliwy, byłoby koszmarnym eufemizmem. Był sam. Samotny. Tak bardzo pragnął bliskości, bardziej niż kolejnego oddechu. Chciał jej dniami i nocami. Za to najlżejsze skinienie byłby wierny jak pies, za jeden uśmiech oddałby własne serce. Czuł, że się starzeje, więc tym bardziej doskwierała mu samotność. Nie miał z kim spędzić reszty życia, czuł się niepotrzebny, niekochany. Nocami, obracał się w łóżku nie potrafiąc zasnąć, jego myśli cały czas błądziły o tej jedynej, tej najwspanialszej, ukochanej, dla której można zrobić wszystko, o której można myśleć, za którą można tęsknić, której można zaufać i która będzie czuła do niego to samo. Niestety, los mu nie sprzyjał. Odstawiony na boczny tor, pominięty, niewidzialny. Nie było dnia w jego życiu, w którym nie zadałby sobie pytania, „Dlaczego? Dlaczego tak jest?". Przecież nie wymagał tak wiele, jego wymarzona partnerka nie musiała być zniewalająco piękna, ani bogata. Wystarczyłoby mu tylko, aby miała dobre i szczere serce, żeby go potrafiła przyjąć do siebie, żeby była mu towarzyszką. Kimś, kto go pocieszy, kto znajdzie dla niego dobre słowo, kto pokaże mu, że nie musi się ciągle bać. Bo bał się okrutnie. Nienawidził swojej samotności, w dodatku musiał z nią żyć codziennie, w każdej chwili mu doskwierała. Gdy wracał do pustego mieszkania, kładł się do pustego łóżka, gdy robił zakupy tylko dla jednej osoby, gdy się budził sam. Jego samotność stała się jego jedynym światem, wyznaczała mu jego granice. Nie umiał znaleźć radości w swoim życiu, bo nie miał się nią z kim podzielić. Było to po nim widać, po jego niebieskich oczach wbitych albo w podłogę, albo gdzieś w dal, próbujących przebić horyzont. Po umiejętności siedzenia w bezruchu godzinami, rozmyślając. Po sińcach pod oczami zwiastującymi wiele nieprzespanych nocy. Po tym, że się w ogóle nie uśmiechał. Żył mechanicznie, wykonywał swój zawód automatycznie, nie rozmawiał z nikim. Gdy się budził, często nie wiedział gdzie jest. Bywało, że tygodniami do nikogo się nie odzywał. A jeśli ktokolwiek chciał go poprosić o przysługę - wyświadczał ją natychmiast. Tak chorobliwie chciał czuć się potrzebnym, że stało się to dla niego obsesją. Na każdy dźwięk telefonu zrywał się z miejsca, bo może ktoś potrzebuje JEGO pomocy? Może ktoś GO potrzebuje? Co z tego, że ów ktoś pamięta o nim tylko wtedy, kiedy potrzebuje przysługi? Ważne, że przez tą chwilę - poczuje się komuś potrzebny! Że będzie mógł coś dla kogoś zrobić! Że ktoś mu to może zapamięta, zadzwoni od czasu do czasu, wyśle wiadomość na Facebooku, będzie mu chciał poświęcić czas! Każdą taką chwilę zapamiętywał sobie na całe życie, każdy dobry uczynek był gotów odwzajemnić o każdej porze dnia i nocy. Gdyby to jeszcze była kobieta... może mogłaby mu w ramach wdzięczności, choć podać rękę, poklepać po plecach, o pocałunku - nie śmiał marzyć. Może dostrzegłaby w nim ten smutek, to oddanie, tę gotowość do poświęcenia całego siebie właśnie dla niej? Może zobaczyłaby w tych błękitnych oczach tą tęsknotę, ten ledwie tlący się płomyk nadziei... Lecz za każdym razem spotykało go gorzkie rozczarowanie. Każdego razu, gdy zapominano o nim, płomyk jego nadziei przygasał. Lecz ślepy los szykował dla niego niesamowitą odmianę...
Gdy pewnym deszczowym wieczorem udało mu się zapaść w płytki sen, czuł się... inaczej. Czuł wielki niepokój. Czuł, że coś się wokół niego dzieje. Nigdy nie zaznał wcześniej tego doświadczenia. Coś wdzierało się w jego umysł, coś powoli wpełzało do jego świadomości. Poczuł się... obserwowany? Obracając się na łóżku, półświadomie czuł czyjąś obecność w mieszkaniu. Racjonalny umysł mu przedkładał, że to tylko wymysł jego umęczonej jaźni. Lecz przecież mógłby przysiąc, że ktoś, lub coś jest w mieszkaniu... Trwając jeszcze w płytkim śnie, rejestrował wszystkimi zmysłami to, co go otacza. Jeszcze nigdy w życiu nie zaznał takiego skupienia się na czymś, wszystkie jego zmysły były wyostrzone do granic możliwości, wyczuwał nawet zawirowania powietrza wokół siebie... Skąd to się wzięło? Czy już odchodził od zmysłów? Nigdy nie myślał jeszcze tak jasno, nigdy myśli tak łatwo się nie układały w logiczną całość. Nagle zdał sobie sprawę, że już nie śpi. Że leży na łóżku, z szeroko otwartymi oczami i wpatruje się w sufit. Leżąc tak, jego umysł zaczął zauważać coś dziwnego. Zdawało mu się, że coś... słyszy? Tak, słyszy! Słyszy... oddech? Lecz przecież słyszał wyraźnie swój, a teraz zaczął słyszeć inny. Wstrzymał swój oddech i zaczął nasłuchiwać... tak, słyszy oddech! Ale czyj? Zerwał się z łóżka i zaczął nieprzytomnym wzrokiem przyglądać się przestrzeni wokół siebie. Nic nowego, ubrania w nieładzie, tak jak je rzucił na krzesło. Plecak stał w tym samym miejscu. Laptop tak samo. Do połowy opróżniona butelka ginu stała wciąż na stoliku, tuż obok miska z lodem, który zdążył się rozpuścić i szklanka z niedopitą resztką drinka. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Więc skąd to uczucie? Wstał z łóżka i udał się do łazienki, aby przemyć twarz wodą. Spojrzał na zegarek, była trzecia w nocy. Powoli dochodził do wniosku, że to tylko jakieś senne przywidzenia. Umywszy twarz, wyszedł z łazienki i poszedł do kuchni napić się wody. "Nie ma co gadać, to tylko senne przywidzenie" - powiedział do siebie. Gdy nalał sobie do szklanki wody z kranu, jego wzrok padł na wymiętoloną paczkę papierosów leżącą na blacie. Wytrząsnąwszy jednego z paczki, spojrzał przez kuchenne okno na deszczowy miejski krajobraz... Cóż za smutek... Paląc powoli papierosa, myślał o tym, dlaczego się obudził... Może nie powinien tyle pić przed snem? Ech, nie dość, że człowiek sam jest ze sobą, to jeszcze się w alkoholizm wpędza, trzeba będzie to ograniczyć... Rozmyślając nad rzekomym delirium tremens, jego ucho pochwyciło jakiś szelest. Kroki, ale bardzo ciche, jak gdyby ktoś stąpał na palcach... "Pewnie z klatki schodowej, ktoś się tłucze po nocy" - pomyślał. Rozgniatając papierosa w popielniczce, nagle zamarł. Wyraźnie usłyszał jakieś stuki ze swojej sypialni. To nie był sen, czuł się normalnie, czuł chłód kafelek pod stopami, czuł w nozdrzach dym z rozgniecionego papierosa. Tkwił w bezruchu jakiś czas, gdy znów usłyszał jakiś hałas z pokoju obok, tym razem inny, miękki, długi. Nie wierzył w duchy, ani zjawiska nadprzyrodzone, lecz przecież wyraźnie to słyszał. Postanowił zbadać sprawę, zgasił światło i zaczął na palcach przemieszczać się w kierunku źródła hałasu... Ostrożnie wysunął głowę zza futryny drzwi... przypatrywał się każdemu szczegółowi. Przesuwał wzrokiem powoli, aż nagle włosy stanęły mu dęba. Na kanapie leżał jakiś ludzki kształt! Przerażony jak nigdy w życiu, cofnął się do kuchni. Stanął przed oknem i trzęsącymi się dłońmi znalazł paczkę papierosów, wyszarpnął jednego i natychmiast zapalił. Nie, to niemożliwe! Duchy nie istnieją! Gdy momentalnie wypalił papierosa, rzucił niedopałek na podłogę, wyciągnął z szuflady nóż, by stawić czoła nieproszonemu gościowi. Powoli, na palcach wyszedł z kuchni. Nieproszony gość wciąż leżał na kanapie... serce biło mu jak oszalałe... pstryknął włącznikiem światła... I zobaczył. Zobaczył niewielką kobietę, zwiniętą w kłębek na jego kanapie... Miała ciemne, proste i długie włosy, które opadały jej na szyję. Na sobie miała jakąś dziwną kreację, balową niemalże. Dziwna sukienka opinała szczelnie ciało nieznajomej, uwydatniając wszelkie jej kształty. Gdy spojrzał na twarz, opadła go trwoga. Miała najpiękniejszą buzię, jaką widział w życiu, dziecinną wręcz. Gładka cera, malinowe usta, małe dołeczki przy policzkach oznajmiające, że ta buzia się często śmieje i ten anielski wyraz twarzy, gdy spała... wyglądała tak spokojnie... pewnie... wyglądała, jakby czuła się bezpiecznie. Nie była niczym przykryta, więc mógł dostrzec jej małe, bose stopy złączone razem. Miała miarowy, spokojny oddech. Natychmiast się cofnął i położył nóż na szafce. Była tak piękna... że nie mógłby jej skrzywdzić, kimkolwiek była. Kim ona jest? Skąd się tu wzięła? - Te dwa pytania przebiegały przez jego umysł. Nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia... więc kto to? Co te cudowne zjawisko robi właśnie u niego? Był przerażony jak nigdy dotąd, a serce tłukło się w piersiach jak ptak schwytany w dłoń. Podjął decyzję. Musiał się przypatrzeć bliżej. Poruszając się powoli, na palcach, cały czas wpatrując się w piękną nieznajomą na kanapie, zbliżał się do niej. Nie poruszyła się... W końcu stanął nad nią. Spojrzał na nią z góry. Faktycznie, była drobna, góra metr sześćdziesiąt. Dostrzegł kosmyk włosów, który spływał z oparcia kanapy, gdzie miała głowę, aż do podłogi... niesamowicie delikatnie, ujął ten kosmyk w dłoń, przesuwał po nim palcem... Prawdziwe, prawdziwe włosy... Delikatne, miękkie... puścił kosmyk włosów i zbliżył dłoń do jej odsłoniętego ramienia. Położył ją na nim. Było miękkie. Gładkie. Ciepłe. Kucnął przy jej twarzy, tak, aby na nią patrzeć. Z bliska wydawała się jeszcze piękniejsza. Kim jest? Co tutaj robi? Dlaczego śpi? Dlaczego tak wygląda? Potrząsnął nią najdelikatniej jak umiał... i wtedy otworzyła oczy. Serce mu stanęło, drugi raz już tego wieczora. Patrzyło na niego dwoje największych źrenic, jakie widział kiedykolwiek w życiu. Błyszczały się niczym kocie oczy, a choć w życiu nie widział szmaragdu, już wiedział jak wygląda, albowiem oczy nieznajomej miały najczystszy, najpiękniejszy odcień zieleni, jaki kiedykolwiek znalazł się na świecie. Głos mu uwiązł w krtani, nie oddychał, serce mu nie biło, tylko patrzył w te jarzące się jak u kotki ślepia. Po dłuższej przerwie musiał się zmusić do oddychania, samą siłą woli. Wreszcie, gdy odetchnął dwa razy, udało mu się zapytać drżącym głosem:
- Kim... jesteś?
- Jestem Twoją wróżką - odpowiedziała nieznajoma. Głos miała tak dźwięczny, jak sygnaturka w kościele. Cały czas wpatrywała się w niego swoimi zielonymi oczyma.
- Jaką wróżką? Skąd?
- Twoją. Twoją wróżką. Patrzę już na Ciebie bardzo długo. Widzę jak się miotasz, jak szaleńczo chcesz mieć kogoś przy sobie. Więc pozwolono mi przy Tobie być, ujawnić się.
- Kto na to pozwolił?
- Bogowie. Bogowie się nade mną zlitowali i pozwolili mi Cię pocieszyć...
- Jacy Bogowie? Skąd? Dlaczego? O czym Ty pieprzysz?
- Moi Bogowie. Z mojego świata. Ze świata iluzji, fantazji i marzeń. Tak bardzo marzyłeś, tak bardzo byłeś w swoich nadziejach i marzeniach wytrwały, że postanowiono zrobić wyjątek i urzeczywistnić Twoje marzenia...
- Przecież... nie ma takich rzeczy!
- Adamie, Twój racjonalizm Cię kiedyś wykończy. Czy nie widzisz mnie przed sobą?
- Widzę...
- Więc dlaczego nie wierzysz? Dotknij mnie. Jestem tak samo zbudowana jak Ty. Mam krew w żyłach i powietrze w piersiach... - wiedziony tym przeczuciem położył dłoń na jej dłoni. Faktycznie, prawdziwa. O co tu chodzi?
- Czy masz jakieś imię?
- Mam na imię Senga.
- Co to za imię?
- Nie mam pojęcia. Takie dostałam, gdy mnie stworzono w mojej krainie.
- Dlaczego Cię do mnie... zesłano?
- Nikt mnie nie zesłał. Sama chciałam przy Tobie być. Wróżka odczuwa to samo, co ktoś jej przeznaczony, jest pomiędzy nimi więź duchowa. Ty jesteś mi przeznaczony, z Tobą jestem połączona więzią. Nie mogłam już znieść Twojego smutku. Więc uprosiłam u swoich Bóstw, opiekunów wróżek, żeby mi pozwolono przy Tobie się zjawić. To bardzo długi proces, dlatego właśnie spałam, albowiem to bardzo męczące. Pozwól mi zasnąć, opowiem Ci wszystko jutro... - wyszeptała i zamknęła oczy.
Nie mógł się jej przeciwstawić. Powolutku od niej odszedł do kuchni, sięgając po paczkę papierosów. Zostały mu tylko dwa. Trudno, jakoś przeżyje. Zapalił jednego i pierwszy raz w życiu - nie myślał o niczym. Nie umiał tego zrozumieć, to wykraczało poza jego granicę pojmowania rzeczywistości. Nie umiał się skupić. Rozsądek mu powtarzał, że to sen, że zaraz się obudzi. Lecz czuł się znakomicie, był rozbudzony. Co chwila wyglądał na kanapę, aby upewnić się, że wciąż tam jest. Była tam cały czas, tak jak ją zostawił. Oddychała, delikatnie się ruszała. Więc postanowił też się położyć, choć wiedział, że nie jest w stanie zasnąć. Zrobił sobie drinka, aby uspokoić myśli i położył się do łóżka. Było mu nagle jakoś cudownie błogo... spokojnie. Pomimo rozbudzenia zapadł od razu w głęboki sen... Pierwszy raz od wielu lat, spał tak cudownie głęboko. Gdy poczuł nagle, że coś go delikatnie uciska w klatce piersiowej. Nie był to niepokój, ale uczucie, jak gdyby ktoś położył na nim coś lekkiego. Obudził się, i oczyma od razu popatrzył na kanapę... jego wróżki nie było. No tak... tylko sen. Piękny, ale sen. Gdy chciał się już obrócić na drugi bok i zasnąć - zobaczył swoją wróżkę, leżącą z nim w łóżku. Miała szeroko otwarte oczy, którymi się w niego wpatrywała. Trzeci raz tej nocy - serce mu zamarło.
- Co Ty tutaj robisz? Dlaczego leżysz przy mnie? - zapytał drżącym głosem.
- Nie chcesz, abym z Tobą leżała?
- Nie mam nic przeciwko temu... ale dlaczego?
- Wróżki też potrzebują bliskości, Adamie... - powiedziała spokojnym głosem i z malowniczym uśmiechem na Twarzy.
- Czy taka bliskość Ci nie wystarcza?
- Nie. Nie wystarcza mi. - Po czym przełożyła dłoń przez jego klatkę piersiową i lekkim naciskiem zmusiła, aby się położył na plecach. Nie opierał się. Powoli wpełzała na niego... gdy miała swoją twarz na wysokości jego ust - złożyła delikatny pocałunek na jego wargach. Nie mógł się jej oprzeć, była taka... spokojna. Taka miła. Taka rozkoszna...
- Czy wróżkom wolno całować? - Zapytał patrząc się głęboko w jej oczy
- Owszem, wolno. Ale tylko naszych wybranków. Możemy robić, co chcemy. A teraz uspokój się. Nie zrobię Ci krzywdy... - Po czym zaczęła go całować śmielej, raz po raz. Odczuwał jej małe, delikatne dłonie na swoim ciele... Nie umiał tego zrozumieć... przesuwały się po nim całym, docierały we wszystkie zakamarki. Poddawał się temu wrażeniu, nie umiał się oprzeć. - Czy wiesz, że wróżkom też wolno fantazjować, że też mamy swoje potrzeby? Pragnienia? Fantazje? Gdy inne wróżki pokazywały mi swoich wybranków wyobrażałam sobie Ciebie... Że jestem Twoja. - Pożądanie wzięło nad nim górę. Nie mógł już wytrzymać, by nie przycisnąć swej wróżki do siebie. Zasypywać jej pocałunkami. Mocno przesuwać dłońmi po jej ciele. Sprawdzać, czy naprawdę jest tak doskonała. Była. Była cała dla niego... Zaczął przesuwać dłońmi po jej sukience i szybko ją ściągać. Gdy wreszcie mu się to udało, ujrzał najpiękniejsze ciało, jakie w życiu widział... i te oczy. Wpatrzone w niego. Niespuszczające wzroku ze swego Wybranka. Położył ją na plecach, i napawał się jej widokiem. Jej sutki były już mocno sterczące... położył na nich swoje palce i zaczął je badać, z czystej ciekawości, czy wróżki też reagują na pieszczoty. Jęknęła cichutko... jej piersi były idealne, duże, jak na taką małą osobę... Idealnie okrągłe i przytulone do siebie... gładził je swoimi dłońmi, szorstkimi dłońmi, wyrobionymi latami pracy... Słyszał jej oddech, płytki, nierówny...
- Czy... podoba Ci się to? - zapytał drżącym z podniecenia głosem.
- To takie... Przyjemne, jesteś tak blisko mnie... Fantazjowałam o tym tak długo, tyle lat... i nie wiem, co się ze mną dzieje - wyszeptała mu, patrząc na niego wciąż tymi zielonymi oczami... Gdy spojrzał niżej, ujrzał jej koronkowe majteczki, białe jak śnieg... zauważył jednak wielką ciemną plamę pomiędzy jej nogami... czyżby aż tak to na nią działało? Zwykłe dotknięcie piersi, a już jest tak mokra? Może to tylko mu się zdaje? Po czym jednym palcem, samym opuszkiem, położył jej palec pomiędzy nogi... była strasznie, strasznie wilgotna. I gdy tylko przesunął po niej palcem, uchwyciła powietrze, jak gdyby wypłynęła spod wody... czuł falowanie jej bioder, czuł jej bijący puls... była tak prawdziwa...
- Czy chcesz... bym Ci sprawił przyjemność? Taką jak inne wróżki Ci pokazywały?
- Chcę, ale najpierw, chcę pieścić Ciebie. Swojego wybranka... proszę, pozwól mi... czekałam na to tak długo, tak długo tęskniłam...
- Jak chcesz to zrobić? Zapytał unosząc brwi ze zdumienia
- Tak jak widziałam... pozwól mi... - Wybór przestał należeć do niego... Zdjęła swoje majtki, była kompletnie naga... Wyciągnęła go za dłoń z łóżka. Uklęknęła przed nim.
- Co Ty chcesz zrobić?
- Widziałam inne wróżki... gdy To robią. Też tak chcę... Chcę, abyś związał mi dłonie za plecami moimi majteczkami i zrobił to, co one... One brały to coś w usta, było im to w wpychane... Zrób to i mnie... - Nie umiał uwierzyć własnym uszom. Ta śliczna dziewczyna, chciała, aby ją zerżnął w usta? Chce spełnić jego największe marzenie? Drżał cały z podniecenia, ale podjął decyzję... zrobi to. Zrobi to tak jak chciał. Wziął jej majtki i związał jej nimi ręce za plecami... wyglądała prześlicznie, tak spragniona... Zauważył, że robi się pod nią mokra plama na panelach... Jej soki aż ściekały po jej udach i kapały na podłogę. Skoro tak tego chce...
- Słuchaj... Senga. To, co Ci zrobię, będzie dość dla Ciebie poniżające. Czy naprawdę tego chcesz? Czy naprawdę chcesz, abym Ci to zrobił? Dla mnie będzie to przyjemne, dla Ciebie... Niekoniecznie.
- Proszę... Chcę tego... Jeżeli mam być poniżona... To przez Ciebie. Ale chcę Ci sprawić przyjemność... - Powiedziała słodkim, niemal dziecinnym głosem. Zdjął spodnie, stanął przed nią nagi... Jego penis już dawno sterczał, jak nigdy dotąd. Był twardy, aż do bólu... Podrygiwał w spazmach radości. Pulsował. Stanął tuż przed nią. Uchwycił ją za włosy, trzymał je w garści... Poczuł niesamowite podniecenie... Przystawił sztywną główkę penisa do jej warg.
- Zaciśnij mocno wargi. To musi się w Ciebie wsuwać, musisz do odczuć. - Rzekł do niej, a ona usłużnie wykonała polecenie... Zaczął wpychać się w jej zaciśnięte wargi... Wsuwać. Powoli. Była taka miękka, taka śliska w środku... Poczuł, jak delikatnie mruczy, gdy wsuwa swego penisa w jej usta... Posłusznie go ssała i pieściła językiem, choć jej tego nie kazał robić, jakby odczytała jego myśli... Robiła to tak niewinnie, tak słodko... Poczuł, że nie wytrzyma dłużej... Zaczął się poruszać w jej ustach, poruszając jej głową przy pomocy jej włosów, pachnących włosów trzymanych w swojej garści. Coraz śmielej, mocniej... Zaczęła niespokojnie mruczeć, przymykać oczy... Wyczuł, że rusza bezwiednie biodrami z podniecenia... Wysunął swego penisa z jej ust, był cały mokry od jej śliny... Która kapała na podłogę oraz na jej piersi... - Czy podoba Ci się to, co robię? Wiesz, że strasznie mnie to podnieca? I że Cię teraz bardzo pragnę? Że to było moje wielkie marzenie, zrobić coś takiego? - Łapała kurczowo powietrze, lecz czubkiem języka pieściła czerwoną z podniecenia główkę jego penisa.
- Czy tak? Tak dobrze Ci robię? - Po czym jego kutas znów zniknął w usteczkach z rozmazaną szminką. Nie mogła ruszyć dłońmi, krępowała je jej mokra bielizna. Zaczęła się krztusić, łapać powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Charczeć. Lecz nie mogła go wypluć, i zaczerpnąć powietrza, gdyż wciąż trzymał jej włosy w swojej garści, władczo wbijając się nabrzmiałym penisem coraz głębiej w jej gardło, jak gdyby była tylko Jego własnością. Mocno i szybko, rozpychał się w jej ustach. Poczuł, że już dłużej nie może tego odwlekać, chciał pokazać jej swoje podniecenie, swoją rozkosz. Wyciągnął kutasa z jej ust i jednym ruchem podniósł z klęczek. Gdy spojrzał w dół, widział tylko wielką plamę... Jej soki, pomieszane z jej śliną. Szybko sięgnął po nóż, z którym najpierw się zamierzał na swą kochankę, i rozciął materiał bielizny, którą była skrępowana. Senga nie wiedziała, o co chodzi, czy zrobiła coś nie tak? Przecież jej się to bardzo podobało, że może dać rozkosz swemu wybrankowi. Wziął ją w ramiona i położył na łóżku, na plecach. Szybkim ruchem rozsunął jej nogi, szeroko. Instynktownie oplotła go nimi. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, czuła się w jego mocy, czuła się we władaniu swego wybranka. Klęcząc przed nią, dłonią uchwycił śliskiego kutasa, i drżąc z podniecenia - przystawił go do jej niesamowicie mokrego wejścia. Senga nie wiedziała, co zamierza, ale czuła, że coś się dzieje z jej ciałem... Że coś śliskiego, coś niesamowicie gorącego zaczyna się w nią wsuwać... Coś zaczęło ją rozpychać od środka, powodując niewysłowioną rozkosz. Zaczęła głośno jęczeć z tej rozkoszy. Zaczęła mówić, jak w gorączce "Adam, Adam, Adam"... Dyszała, za każdym razem, gdy to coś rozdzierało ją wręcz od środka, wysuwało się z niej, i znów się powtarzało, znów czuła, jak to się w niej gnie, jak ją szczelnie wypełnia, jak trze o nią od środka... Nie umiała tego określić, ale to sprawiało jej niesamowitą przyjemność. Tymczasem Adam zaczął tracić nad sobą panowanie. Rżnął swoją kochankę, bez umiaru, szybko, dysząc z podniecenia i zaciskając zęby. Patrzał na nią, jak rusza się pod nim, coraz szybciej i szybciej, jak mocno go przyciska do siebie swymi nogami, co prowokowało go do jeszcze mocniejszego penetrowania jej cipki. Patrząc jej w oczy, wdzierał się w nią, do samego końca, a ona mrużąc oczy coraz szybciej oddychała... Senga nagle poczuła, że coś w niej narasta, jakiś niewysłowiony nacisk, który zdaje się wręcz jej odbierać zmysły. Zobaczyła w głowie światło, jasne jak umierająca gwiazda, które zalało ją od środka. Nie panowała nad swymi ruchami, ani nad swoim oddechem, ta przyjemność wypływająca z jej podbrzusza ją unosiła w powietrzu, uskrzydlała, chciała wyssać z Adama każdą kropelkę tej rozkoszy, czuła, że nie panuje nad swoimi odruchami i ogarnia ją uczucie wszechogarniającej przyjemności... Gdy ją uderzyło wręcz z fizyczną siłą, wygięła ciało w pałąk i trwała w napięciu mięśni, aż wróciła jej świadomość. Gdy wreszcie mogła otworzyć oczy, zobaczyła, że jej wybranek leży z głową w jej piersiach i ciężko oddycha... A spomiędzy jej ud wypływa jakaś przezroczysta, lepka substancja... Czuła, jak ją opuszcza, powolutku drażniąc ją... Wypływając. Położyła mu dłoń na głowie, gdy on ciężko oddychał z zamkniętymi oczami. Jeżeli każda noc na ziemi ma być taka jak pierwsza... Już chcę tu zostać. Z nim. Choć wiedziała, że kiedyś drogo za to zapłaci...