Szansa (I)
14 kwietnia 2014
Szacowany czas lektury: 10 min
Kolejne opowiadanie.
Dziękuje za komentarze pod przedostatnią częścią "Tylko mojej". Część siódma pojawi się w niedługim odstępie czasu. Dzisiaj zaczynamy Szansę.
Małe wprowadzenie do historii dwóch skomplikowanych bohaterów.
Mam nadzieje, że się spodoba.
Liczę na konstruktywną krytykę.
Pozdrawiam.
"Wiecie jak trudno ukrywać w sobie kogoś nieidealnego. Tak upływa moje życie od szesnastego roku życia. Co na to poradzę? Nic."
- Emilka! - krzyknął głos z salonu. Młody mężczyzna czekał już prawie dodatkowe trzydzieści minut na to aby jego narzeczona mogła przygotować się na wigilijny wieczór u teściów.
Obracając się kolejny raz ilustrowała detale i poprawiała każdy centymetr sukienki otrzepując ją rękami. Była jak anioł, a dzisiejszy wieczór dodatkowo sprawiał, że wyglądała jeszcze piękniej. Blada skóra, która od roku jakby zmieniła się w kolor jasno porcelanowy, duże różane usta, zielone oczy jakby małego dziecka i rude włosy do ramion upięte tak aby dzisiejszego wieczoru nie zasłaniała nimi swojej urodziwej buźki.
Emilka była zawsze rozsądną kobietą. Ma już 21 lat, zaczęła studia prawnicze, pół roku temu zaręczyła się z Arturem. Narzeczony jest pracownikiem firmy ojca, jego prawą ręką w interesach. Tak obrano scenariusz. Córka dorasta, idzie na studia, wychodzi za porządnego mężczyznę, którego rodzice muszą w pełni zaakceptować, a na końcu żyje długo i szczęśliwie.
W głowie Emilii jednak ukrywała się druga strona jej osobowości. Od zawsze była małą buntowniczką, rodzice oczywiście utemperowali jej temperament, ale nie do końca. Uwielbiała szaleństwa, zabawę, a umówmy się Artur nie był zbyt ekscentryczny w życiu ani w łóżku. Był przeciętny. Z dotychczasowych partnerów zawsze wspominała upojne noce w domku nad morzem, gdy miała 17 lat będąc na obozie. Robiła to z przewodnikiem grupy Rafałem. Nie był starym dziadem, ale też nie nastolatkiem. Dochodząc do sedna był "doświadczony" w tych sprawach.
Jednak teraz może sobie tylko pomarzyć o tak wymyślnych i sprośny rzeczach. Artur to tradycjonalista. Dba o higienę nawet bardziej niż ona, ubiera same garnitury, a jego ulubionym tematem rozmów z swoją narzeczoną są sprawy zawodowe. Nie jest to dziwne gdyż wraz z jej ojcem pracują w Organizacji Ochrony Praw Zwierząt, a matka zawsze powtarzała, że ojciec posiada pasje i w sumie jej to nigdy nie przeszkadzało, bo jeżeli wysłuchiwanie jego wykładów miało pomóc w zatrzymaniu męża, który zarabia pieniądze, łoży na dom i "w miarę możliwości" ją zaspokoją to jest za to wdzięczna Bogu i nie będzie narzekać.
- Szybciej! - krzyknął patrząc znów na zegarek Artur i westchnął dając upust złości.
- Już! - odkrzyknęła z wielkim uśmiechem na twarzy ostatni raz odwracając się w stronę lustra przed wyjściem z pokoju. Mała czarna, beżowe buty i torebka w tym samym odcieniu oraz delikatna biżuteria sprawiały,że wyglądała elegancko, a przy tym tak seksownie.
Z impetem weszła do salonu. Od razu skierowała swoją twarz na Artura. Bowiem robiła to dla niego. Chciała aby raz w życiu spojrzał na nią jak na ponętną, dojrzałą i dodatkowo pełną pragnień kobietę, na którą rzucenie jednym spojrzeniem spowoduje olbrzymią erekcje nie do opanowania. Chciała aby choć raz w tym narzeczeństwie popatrzył na nią wulgarnie i żałował tego, że nie posiada jej w sposób fizyczny. Znów marzenia zostały zdeptane z impetem.
Artur spojrzał na nią i nieprzyjemnym wzrokiem zmierzył do dołu do góry. Uśmiechnął się ironicznie po czym wskazał palcem na jej strój.
- Zwariowałaś? Co ty masz na sobie? - zakpił, a w jej wnętrzu znów ochłodziło się uczucie radości. Cholerny dupek! Własną narzeczoną traktuje jak własność, ale jeżeli chodzi o sprawy intymne nie raczy spojrzeć na nią łaskawym okiem i sama musi troszczyć się o swoje potrzeby. Zastanowiła się jednak przez chwilę. Czy ona potrzebuje jego łaski? Zawsze była ułożona i robiła co chciał aby okazała jej odrobinę łaskawszych uczuć, ale dzisiejszego wieczoru miała tego serdecznie dość. Osiągnęła szczyt złości.
- Co Ci się znów nie podoba? - syknęła. Nie miała ochoty być wstydliwa i jak mała dziewczynka godzić się na takie traktowanie bez sprzeciwu. Obiecała sobie, że nie pozwoli sobie już na jego kontrole.
- Ty. - warknął i podszedł do niej nadal oburzonym wzrokiem.
- Mam podobne uczucia względem twojej osoby. - Pierwszy raz w ich narzeczeństwie powiedziała mu coś takiego prosto w oczy.
- Wyglądasz jak dziwka. - Przybliżył się i szepnął gorącym powietrzem w jej drobną buzię.
- To chyba najlepszy komplement w sumie jedyny w naszym związku względem mnie który od Ciebie otrzymałam. - Uśmiechnęła się smutno i skierowała do drzwi. Szybko narzuciła na siebie płaszcz i spojrzała pytająco w jego stronę. Stał ja słup soli i pierwszy raz w życiu nie wiedział co odpowiedzieć.
Nienawidzili się. Ta para nie miała nic wspólnego z obrazkiem przykładnej i namiętnej miłości. Nigdy nawet się nie całowali czy kochali. Więc nie można mówić tu o przywiązaniu fizycznym. To przypominało układ. Jej rodzice dają jej pieniądze na studia i życie w zamian za ustatkowanie się z porządnym facetem, bo jako córka musi godnie reprezentować rodzinną firmę na łamach prasy. On z kolei dostaję awans, a w przyszłości firmę. Typowa transakcja. Tylko czy nie wyrzuci jej na bruk zaraz po śmierci ojca? Nie. Tata doskonale zabezpieczył się przed taką opcją i przy podpisywaniu umowy o awans zaznaczył 30% udziałów w firmie dla swojego jedynego dziecka.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że jest żywym towarem, ale nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Była szczęśliwa w swoim małym świecie, którym nie musiała się dzielić.
- Idziesz czy nie? - znudzona przystanęła przy już otwartych drzwiach.
- Nie pójdę z tobą, nie w takim stroju. - Znów pokazał na nią palcem. - Przyniesiesz nam wstyd. Ma być cała rodzina.
- Tym bardziej chcę tam pójść TAK ubrana. - Zaznaczyła jedno słowo aby znów dodatkowo go wkurzyć, sama zmierzyła swoje ciało od dołu do góry, a kiedy grymas zadowolenia znów pojawił się na jej twarzy z powrotem zwróciła się w jego stronę.
- Jesteś walnięta - syknął i łapiąc w chodzie swój płaszcz z kanapy pierwszy wyszedł przez otwarte drzwi z mieszkania mijając ją bez jakiegokolwiek spojrzenia. Podążyła za nim z kilku metrowym dystansem odpalając papierosa.
Droga dłużyła się nie miłosiernie. Powtórnie nie mogła znieść jego obecności i tej całej szopki. Kiedy już przybyli na miejsce wziął na siłę jej dłoń w swoją i uścisnął powodując ogromny ból. Szli szerokim chodnikiem do prawdziwej willi, w której światła migotały jak oszalałe. Artur szarpnął ręką narzeczonej w taki sposób aby mógł powiedzieć coś na ucho.
- Masz być cholernie szczęśliwa - syknął i wyprostował się.
- Jak zawsze kochanie - powiedziała ironicznie i ruszyli po kilku minutach znajdując się na miejscu. Artur zapukał, a drzwi otworzył im obraz serdecznie uśmiechniętej mamy Emilki. Córka pośpiesznie przywitała się z matką i oddała płaszcz lokajowi. Kiedy szła do salonu mignął jej obraz przywitania zięcia przez teściową, która przytuliła i jak zawsze ucałowała w obydwa policzki. W końcu to jej zięć, idealny i cudowny mężczyzna.
Artur dogonił Emilie i wziął pod ramię tuż przed wejściem do salonu. Gwar gości rozległ się jeszcze bardziej widząc uroczą parę narzeczonych. Lokaj odsunął im krzesła i po parunastu sekundach wszyscy przystąpili do uczty wigilijnej.
Rozmowy nie obyły się bez pytań o ślub, dzieci na które Emilka potrafiła doskonale i bezbłędnie odpowiadać. Tą role ćwiczyła bardzo długo i grała tysiące razy. Radosna i młoda kobieta wiedziała jak podejść rodzinę aby zejść z tematu i porozmawiać o czymś mniej niezręcznym. Na samą myśl o dzieciach i dotyku Artura na swojej skórze robiło jej się nie dobrze, a w głowie zaczynało huczeć.
Po kolejnym daniu przyszedł czas na wzniesienie toastu z okazji młodych i zakochanych. Tym razem przyszła kolej panny młodej. Rudowłosa podniosła szkło z zawartością i wznosząc go do góry smutno się uśmiechnęła. Narzeczony zaniepokoił się trochę, ale nie zareagował dynamicznie.
- Chciałabym wznieść toast za... mojego kochanego narzeczonego. Za to, że jesteś przy mnie i wspierasz mnie swoim całym sercem. Za twoje poświęcenie. Chciałabym aby nasza miłość trwała wiecznie. - Popatrzyła z czułością na Artura. Doskonale graną czułością. - Jednak nie wiem czy to uczucie będzie mogło przetrwać przy takich okolicznościach.
Cały stół ucichł, a ojciec Emilki popatrzył na nią z szokiem i zdenerwowaniem. Artur w panice wstał i objął ją ramieniem na co ta zareagowała bardzo negatywnie i szczerze. Odepchnęła go i wypiła całą zawartość kieliszka. Odstawiła go na bok i uśmiechnęła się do samej siebie.
Spojrzała na cały stół, a następnie wprost na Artura.
- Wiesz, że nigdy się nie kochaliśmy więc... nadszedł czas na chwile prawdy i szczerości. - Przez chwilę smutnym wzrokiem skierowała się na swoje dłonie, a potem chłodno oświadczyła. - Tato, mamo, dupku - zaśmiała się - i moja cała rodzino. Chciałabym oświadczyć, że... kolor mojej skóry, która zmieniła się przez ostatni rok nie jest efektem braku słońca, włosy, które kiedyś lśniły płomiennym blaskiem teraz są wypłowiałe i mizerne nie są zniszczone przez farbowanie czy też inne specyfiki.
Matka ze łzami w oczach patrzyła na swoje dziecko wiedząc dokładnie o czym mówi. To krążyło w ich rodzinie. Zatrzymała się na dwóch pokoleniach wstecz. Myśleli, że to już koniec. Jednak teraz było to pewne. Diana, matka Emilii zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji i skutków.
- Mam raka. I chciałabym abyście nie pytali mnie więcej o chorobę. Przyszłam tu tylko na prośbę Artura bowiem z pewnych względów ślub będzie musiał być przyśpieszony no i chciałabym aby każdy oswoił się z tą informacją. To wczesne stadium, leczenie to nie moja bajka. Zostało mi około... 14 do 16 miesięcy życia - chrząknęła i dumnie podniosła wzrok. Potem wstała i poszła w kierunku holu. Cały stół znów zawrzał, a Artur podążył za nią. Matka w nieruchomej pozie i szoku nadal siedziała obok ojca nic nie mówiąc . Ten trzymał ją w ramionach i starał uspokoić.
To było jej potrzebne. Ta szczerość i prawda. To już koniec - zaśmiała się w duszy i zabrała płaszcz od lokaja, a potem szybko podążyła w stronę drzwi. Artur jednak dogonił ją. Tuż obok samochodu, szarpnął za ramię i odwrócił w swoją stronę. Znudzony wzrok i beznadzieja w oczach doprowadzały go do szaleństwa. Boże! Stanąłby na głowie gdyby tylko wiedział. Może był sukinsynem, ale nie aż takim. Klął w duszy kiedy na nią patrzył. Jednak ona nie reagowała. Wyciągnęła tylko papierosa z kieszeni płaszczu i odpalając go śledziła wzrokiem po jego rysach twarzy.
- Słucham? - drażniła się z nim. Wszystko było jej obojętne.
- Czemu... - warknął ukrywając twarz w dłoniach. Potem znów popatrzył na nią tym razem innym i wyjątkowym wzrokiem. Tak dziwnym i dotąd nieznanym, że Emilka sama poczuła się nieswojo.
- Do ślubu i tak dojdzie. Nie musisz martwić się o firmę. Przed pójściem do piachu przepisze Ci 30% z powrotem. Będziesz miał wolną rękę. - Oparła się o blachę samochodu.
- Nie chodzi mi o tą popieprzoną firmę! - krzyknął - Tylko o Ciebie - dodał już spokojniej i jakby ze wstydem.
- Zaczęło Ci zależeć? - zaśmiała się drwiąco - Przecież się nienawidzimy, zapomniałeś?
- Nigdy nie życzyłbym nikomu śmierci. Tym bardziej młodej kobiecie.
- Już nie jestem dziwką? - syknęła i wyrzuciła filter papierosa nadeptując na niego.
- Przestań - warknął. - Zabieram Cię do domu. Wsiadaj.
- Nie będziesz mnie kontrolował.
- Gówno mnie obchodzą twoje sprzeciwy. Jest zima, a ty stroisz fochy. Jeżeli będę musiał to samodzielnie zawlokę Cię do łóżka. - Popatrzył na nią wygłodniałym wzrokiem.
Pierwszy raz poczuła się w jego towarzystwie dziwnie. Ukłucie w podbrzuszu wysłało sygnał. Pierwszy raz w życiu usłyszała takie słowa z jego ust. W sumie cieszyła się jak mała dziewczynka, ale po chwili radość przeszła. Dowiedział się, że jest umierająca i nagle oprzytomniał? Sukinsyn. Wiedziała, że to sztuczna troska. Nie o nią, ale o jej pieniądze. Złość znów ogarnęła jej sercem. Z siłą uderzyła pięścią w jego twarz. Dźwięk uderzenia rozległ się z echem po całym dworze.
- Nigdy więcej nie będziesz mi rozkazywał - powiedziała ściszonym i schrypniętym głosem. - A teraz oddaj kluczyki.
- Co? - zdziwiony trzymał się za żuchwę, która nadal bolała po ciosie zadanym przez Emilkę.
- Ogłuchłeś? Chcę sama wrócić do domu - powiedziała już opanowanie i kiedy tylko w jego rękach zobaczyła kawałek metalu wyrwała go aby pośpiesznie wsiąść i odjechać. Nie zastanawiała się nad tym. Musiała stamtąd uciec.
Odjeżdżając patrzyła tylko w boczne lusterko i ukazanego w nim Artura, który w beznadziejnym stanie stał przyglądając się jej ucieczce. Pierwszy raz oddzielili granice złości od siebie. To przeraziło ją najbardziej. Bo dobrze znała stare przysłowie o takich relacjach, pamiętała słowa "od nienawiści do miłości droga krótka".