Gdy przegrywam z własnym ciałem
20 stycznia 2011
Szacowany czas lektury: 13 min
Był smętny, mokry poniedziałek. Siedziałam sama w domu i usiłowałam skupić się na jakiejkolwiek pracy. Bez specjalnego powodzenia. Nosiło mnie. Nosiło mnie strasznie, jak zwykle zresztą przed okresem. Teoretycznie największa chcica powinna przychodzić w okolicy owulacji, ale mój organizm ma swoje własne narowy i nie zamierza podporządkowywać się normie. Od kiedy pamiętam, zawsze na 2-3 dni "przed" hormony robiły swoje i byłam napalona tak, że łapczywym okiem patrzyłam na każde ciało w spodniach. Chcica była czasami tak silna, że utrudniała normalne funkcjonowanie.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że to już zahacza o seksoholizm. Że to praktycznie choroba. Zdawałam sobie sprawę - ale nic z tym nie robiłam. Komuś z zewnątrz - zwłaszcza facetom - wydawałoby się, że nie ma nic fajniejszego niż bycie nimfomanką, zwłaszcza, jeśli ma się jeszcze całkiem niezłe warunki i mężczyźni nie uciekają przed tobą z krzykiem. Ale uzależnienie od seksu nie jest fajne.
Szkoda, że ci, którzy mi zazdroszczą, nie wiedzą, jakie to upokarzające, gdy siedzisz w pracy i myślisz tylko o tym, żeby robota się skończyła, żeby można było rzucić to wszystko w cholerę i zrobić sobie dobrze. Czy ktoś się zastanawiał, co ja do siebie czuję, gdy rozmawiam z eleganckim klientem i nie zwracam uwagi na to, co mówi, bo mogę myśleć tylko o tym, jak by to było: mieć go na wyłączność w skotłowanej pościeli?
Myślałam, że po ślubie to się zmieni. Facet, za którego wyszłam był moim długoletnim przyjacielem. Miał wcześniej żenującą żonę, którą cechowała inteligencja rozwielitki, plastikowy styl ubierania się i chichot pensjonarki. Głupia sucz złapała go na dziecko - w przeciwnym wypadku Piotr nie miałby najmniejszych powodów, żeby się z nią wiązać. Mimo to, po trzech latach nie wytrzymał (jak długo można żyć z archetypiczną słodką idiotką?). Wziął rozwód. Amerykański sąd oczywiście przyznał córkę matce - fakt, że matka ma inteligencję draceny i emocjonalność ratlerka nie został uwzględniony.
Jednym słowem, Piotr został sam. On był samotny - ja nie miałam nikogo, znaliśmy się jak łyse konie - w naturalny sposób wylądowaliśmy w łóżku. Romans tylko umocnił naszą przyjaźń, więc zdecydowaliśmy się na ślub. Myślałam, że mnie zrozumie, że zaspokoi moje potrzeby. No, ale niestety - było tego zbyt mało. Po jakimś roku od momentu, gdy razem z Piotrem zamieszkaliśmy na przedmieściach Nowego Yorku, do domu obok wprowadzili się Hudsonowie.
Od razu wiedziałam, że będą z tego kłopoty - ale z determinacją ogłupiałej ćmy leciałam w ten ogień. Mark Hudson był największym ciachem, jakie w życiu widziałam. Wysoki, świetnie zbudowany Afroamerykanin, o boskiej skórze w kolorze palonej kawy - sprawiał, że na samą myśl o nim miałam mokro w majtkach. W stalowoszarym, doskonale skrojonym garniturze wyglądał po prostu zabójczo. Jego żona, Sue, także była łakomym kąskiem. Była mojego wzrostu, ale miała inną, typowo murzyńską figurę. Jej tyłeczek był jędrny, okrąglutki i aż prosił o pieszczotę. Gdy Sue zadziornie nim kręciła idąc po ulicy, przyciągała spojrzenia wszystkich okolicznych facetów. Sama zresztą często zaczepiałam na niej oko, choć lesbijką raczej nie jestem. Ale - pomarzyć ludzka rzecz. Sue mówiła głębokim, wibrującym głosem z zachwycającym brooklyńskim akcentem, co w połączeniu z jej kudłatymi dredami, spiętymi kolorowymi opaskami było naprawdę seksowne.
Mark doskonale wyczuwał moje pragnienia. Sukinsyn, widział, jak na mnie działa (nie byłam na pewno jedyna) i drażnił się ze mną, często chodząc naprzeciw naszych okien przepasany jedynie skąpym ręczniczkiem. Musiałam się siłą powstrzymywać, żeby nie polecieć do niego, zedrzeć tej wątłej zasłony i dosiąść go. Dziko, z pasją i zwierzęcą namiętnością.
Pierwszy raz poszliśmy do łóżka w trakcie jakiejś wspólnej sąsiedzkiej imprezy. Przez cały wieczór krążyłam koło niego, uzupełniając whisky, podsuwając sałatki, czy udając, że chcę wypytać go o sposób pielęgnacji trawnika. Boże, jak nisko upadłam... Szukałam każdego pretekstu, żeby być blisko niego, żeby wciągać do płuc zapach jego ciała. Skurwiel, używał wody toaletowej, którą po prostu kocham - Armani Mania. W końcu opadły ze mnie wszystkie hamulce. Powiedziałam, że chcę mu pokazać moje nowe szkice, chwyciłam go za rękę i zawlokłam na piętro. Myślałam, że wszyscy patrzą się nam na plecy...
Łobuz, doskonale wiedział o co chodzi. Nie doszliśmy jeszcze do pracowni, gdy przycisnął mnie do ściany. Gorączkowo zsunęłam... nie: zdarłam z siebie majtki. Byle tylko móc szybciej poczuć go w sobie. Byle tylko poczuć w sobie to cudowne, gorące uczucie wypełnienia. Cholera, odebrało mi rozum. Przecież na dole była kupa gości, w tym mój facet. A ja chciałam tylko jednego. Myślałam tylko o tym, żeby mnie zerżnął. Żeby mnie posunął, na ścianie mojego własnego pokoju. I zrobił to.
Wyciągnął tego swojego wielkiego, murzyńskiego kutasa i wepchnął się we mnie. Odjechałam tak, że musiał mi zatkać usta, bo inaczej krzyczałabym z całych sił. Wszystko na szczęście stało się na tyle szybko, że nikt z gości nie nabrał podejrzeń. Musiał być też nieźle napalony, bo wystarczyło kilka ruchów i miałam w sobie jego gęstą, gorącą, murzyńską spermę. Kiedy skończył, myślałam, że oszaleję, bo oczywiście nie zatroszczył się o mój orgazm. Wściekła na siebie i przerażona pierwszą w życiu zdradą (ha, teraz na mnie przyszło opamiętanie...), kazałam mu się wynosić. Roześmiał się i powiedział, że na dłużej wpadnie jutro. Jak gdyby nigdy nic, zapiął spodnie i wrócił na imprezę. A ja poszłam do łazienki.
Krew szumiała mi w skroniach, ale to było nic w porównaniu z emocjami i burzą hormonów, jaka buzowała we mnie. Zamknęłam drzwi, siadłam na wannie i dotknęłam dłonią ociekającej cipki. Ile tej spermy tam było... Myślałam o tym, co zrobiłam i jednocześnie płonęłam cała - niezaspokojeniem i pragnieniem. Gdyby ktoś wszedł wówczas do łazienki - pieprzyłabym się z nim, nie zwracając uwagi kto to jest. Tak musi się czuć goniąca się suka w samym środku rui. Zaczęłam się szaleńczo pieścić, używając wypływającego ze mnie nasienia jak lubrykantu. Wystarczyło parę ruchów i moim ciałem targnął taki spazm, jakiego nigdy w życiu nie znałam. I wiedziałam że wpadłam w kłopoty...
To było kilka miesięcy temu. Od tego czasu regularnie spotykałam się z Markiem. Pieprzonym, czarnym ogierem. Nie potrafiłam nad tym zapanować. Po jakimś czasie przestały mnie nawet męczyć wyrzuty sumienia. Uznałam, że jestem po prostu uzależniona. Nie było sensu z tym walczyć. Liczyła się tylko jego męska siła, jego władczość i ten wielki, pieprzony, czarny kutas, którym wysadzał mnie na orbitę.
Siedziałam sama w domu, nadal ponuro wpatrując się w niedopitą szklankę whisky.
Przez cały dzień myślałam tylko o jednym. O gorącym, wielkim penisie Marka. Czułam jego aksamitną skórę i gruby, obscenicznie wielki napletek. Pamiętałam każdy szczegół jego zapachu. Myślałam o nim rano, przytulona do ciepłego ciała Piotra; miałam go przed oczami, gdy kochaliśmy się pod prysznicem; pragnęłam go, gdy całowałam męża przed wyjściem do pracy.
Wiedziałam, że to jest chore. "Karolina, zastanów się do czego to prowadzi" - mówiłam sobie, usiłując odsunąć od siebie wizję Hudsona, który bierze mnie szybko, dziko, brutalnie - jak zwykle. Wiedziałam, że w końcu zadzwonię po niego, że przyjdzie i przez chwilę będzie mi cudownie. Że w końcu ktoś mnie zaspokoi. A potem on pójdzie, a ja będę wściekła na siebie, że rządzi mną moja własna cipa. I na niego, że wykorzystuje to. I będzie mi wstyd. I będę bała się spojrzeć w oczy Sue. Że będę czuła się upokorzona, poniżona, zbrukana.
Ale mimo to wiedziałam, że zadzwonię.
Wytrzymałam do wczesnego popołudnia. A potem wręcz namacalnie poczułam, jak moje hormony biorą mnie w posiadanie. Cipka pulsowała, czułam, jaka jest gorąca i nabrzmiała. Chciała go. Tego wielkiego, czarnego kutasa.
Cholera, może wystarczy, jeśli zrobię to sama. Czasem wystarcza. Zrzuciłam spodnie i wyciągnęłam się na łóżku. Fuck, byłam już cała mokra. Od samych myśli. Wsunęłam dłoń pod jedwabny materiał majteczek i dotknęłam się. Położyłam na niej rękę i zaczęłam się pieścić. Było dobrze, bardzo dobrze. Ale nie było przy mnie wielkiego, męskiego ciała. Nikt nie przygniatał mnie ciężarem do pościeli, nikt nie mówił mi sprośnych rzeczy, które tak lubię. Cholera. Przegrałam. Znowu przegrałam z własnym ciałem. Sięgnęłam po telefon. Numer sam mi się wpisał...
- Mark - rzuciłam zdławionym głosem, gdy tylko odebrał połączenie - Chodź do mnie. Chodź do mnie natychmiast i zerżnij mnie, błagam...
Pojawił się po dziesięciu minutach, jak zwykle wchodząc przez drzwi prowadzące na taras. Czekałam już na niego, rozdygotana, rozedrgana, w samej tylko koszuli. Białej, męskiej koszuli do marynarki. Koszuli Piotra, bo tak chciał Mark - a ja nie byłam w stanie mu odmówić.
Podszedł do mnie i ujął mnie za podbródek, patrząc mi prosto w oczy.
- Po co do mnie zadzwoniłaś?
Jęknęłam w duszy. Sukinsyn uwielbia tak się ze mną bawić.
- Przecież wiesz. Chcę ciebie. Teraz. Zaraz.
Uśmiechnął się.
- To znaczy...? Czego chcesz? Powiedz mi. Chcę wiedzieć.
- Mark, proszę...
- Chcę to usłyszeć.
- Pieprz mnie. Zerżnij mnie. Mocno. Natychmiast... - mówiłam gorączkowo, bo czerwona mgła podniecenia zasłaniała mi oczy - Mam tak mokrą cipkę, że zaraz oszaleję!
Chwycił mnie mocno za włosy. Syknęłam z bólu.
- Chcesz, żebym cię przeleciał? Żebym zerżnął twoją białą cipkę?
- Tak, draniu, chcę twojego czarnego kutasa. W środku. Chcę czuć jak rusza się we mnie...
Zmusił mnie, żebym uklękła. Wiedziałam, czego chce. Błyskawicznie zdjęłam jego spodnie, gwałtownymi ruchami wyjęłam jego wielki narząd. Uwielbiam go dotykać, czuć, jak rośnie mi w dłoni, jak pręży się pod moimi ruchami. Kilka ruchów i już był mój. Moje usta zamknęły go w czułym, ciepłym uścisku. Wiedziałam, że zachowuję się jak dziwka z taniego pornosa, ale nic mnie to nie obchodziło.
Potrzebowałam go i chciałam zrobić wszystko, żeby natychmiast mnie wziął. Zresztą on tego też pragnął. Uwielbiał traktować mnie jak swoje prywatne naczynie na spermę. W dodatku takie, które samo błaga, aby je zerżnąć. Po prostu idealna sytuacja dla faceta. Sąsiadka nimfomanka.
Jednym ruchem podniósł mnie z podłogi i ustawił tyłem do siebie. Myśl, że za chwilę mi go włoży, że poczuję go w sobie, odbierała mi rozum. Dziwka? Nie, byłam czymś więcej. Rozpaloną, oszalałą z pożądania suką. I wtedy wbił się we mnie z całą siłą. Stęknęłam z rozkoszy pomieszanej z bólem. Kurwa, jaki on wielki... Wpychał się we mnie od tyłu, co tylko potęgowało moje doznania. Nadstawiałam mu się, byle tylko czuć ten wielki kształt ocierający się o moją przednią ściankę...
Chwycił mnie za biodra i narzucił swój rytm. Czułam jego wielkie jaja, z obleśnymi klaśnięciami obijające się o moje ciało. Czułam każdą nabrzmiałą żyłę na jego kutasie. Wyobrażałam sobie, jak wielki brązowy wał rozpycha się w mojej różowiutkiej, słabej cipce. Nieomal widziałam, jak w moim wnętrzu, za każdym ruchem potężna żołądź wysuwa się z grubych zwałów napletka. Mieszanina strachu, poniżenia i absolutnej ekstazy pochłonęła mnie całkowicie. Brał mnie jak chciał - a mnie było z tym po prostu cudownie. Gdzieś tam, w jakiejś części mojego umysłu coś mi mówiło, że to jest chore, że nie jestem rzeczą! Że jestem człowiekiem. Kobietą. Ale to było gdzieś poza mną. Ja nie panując nad swoim ciałem, dziko kręciłam tyłkiem, nadstawiałam się... byle tylko za każdym razem zmieścić w sobie jeszcze kawałek...
Poczucie, że oddaję mu się, że pieprzy mnie jak chce - ja jak ja tego chcę! - było jak narkotyk. Upajało. I tylko gdzieś, ostatnią iskierką wypalającego się we mnie człowieczeństwa, widziałam się z boku. Obserwowałam mocne, pewne ruchy Marka, jakbym oglądała film - z własnego gwałtu. Z mieszaniną fascynacji i odrazy do siebie samej obserwowałam jak oddaję mu się całkowicie, jak moje ruchy dopasowują się do niego w idealnej zgodzie. Kurwa, pieprzyłam się jak zwierzę. I wiedziałam, że nie potrafię zrezygnować z tej dzikiej, perwersyjnej rozkoszy.
I nagle w to wszystko wdarł się obcy dźwięk. Nie wiem, jakim cudem go usłyszałam. Może to był instynkt, może jakaś podświadoma obawa, która sprawiła, że gdzieś poza świadomością, mój mózg rejestrował dźwięki otoczenia. Serce momentalnie stanęło mi w miejscu.
- Cholera - jęknęłam - To sygnał z bramy... Piotr wrócił!!!
- Co? - warknął Mark, nie przestając pastwić się nad moją zbolałą już i otartą cipką.
- Mark, przestań - syknęłam - Piotr wrócił. Nie może nas teraz zobaczyć. Puść mnie...
- Nie pieprz głupot, dziwko - syknął - Zaraz skończę, wtedy cię puszczę...
Przyspieszył ruchy. Próbowałam się wyswobodzić, ale oczywiście nie miałam szans. Trzymał mnie mocno, pewnie, tak jak facet powinien. A ja... a ja czułam niesamowite podniecenie. Kilka metrów dalej, przed oczami, miałam drzwi, przez które za chwilę miał wejść mój mąż, a z tyłu rżnął mnie mój czarny kochanek. Rżnął tak, że mało nie wyleciałam w kosmos. Moje myśli wirowały w obłąkanym tańcu. Chciałam żeby to trwało wiecznie i jednocześnie głośno błagałam go, żeby skończył. Podniecało go to. I mnie też.
W końcu, po nieskończenie przedłużającej się chwili, krzyknął głośno. Zwycięsko. Jego potężny wał ruszający się w moim rozgrzanym wnętrzu znieruchomiał na chwilę po czym bluznął potokiem spermy. Przez krótką chwilę trwaliśmy złączeni, po czym Mark cofnął się i z głośnym mlaśnięciem wyszedł ze mnie. Poczułam w środku dojmującą pustkę. Sukinsyn, zadowolony z siebie i zaspokojony, klepnął mnie w pośladek, po czym jednym ruchem zgarnął swoje ubranie i wyszedł. Zostałam sama. Drżąca... przerażona... niedokończona... Cholera, Piotr za chwilę tu wpadnie! Pewnie już idzie po wewnętrznych schodach prowadzących z garażu. Pewnie już unosi rękę, aby położyć ją na klamce...!
Klnąc na czym świat stoi zwinęłam moje ciuchy w jeden wielki kłąb i o mało nie wywracając się w progu, wpadłam do łazienki. Zatrzasnęłam drzwi i odcinając się od świata ich bezpieczną powierzchnią, oparłam się o ścianę. Fuck, znowu to samo. Nogi mi drżały, serce waliło jak oszalałe, nasienie Marka ciekło mi po nogach. Fuck, fuck, FUCK!!!
Usłyszałam otwierające się drzwi prowadzące do garażu, a w chwilę potem - kroki Piotra.
- Kochanie, gdzie jesteś - spytał - Wróciłem wcześniej, może wyskoczymy na obiad na miasto?
Przełknęłam ślinę i usiłując opanować bijące serce odkrzyknęłam:
- Jestem w łazience. Świetny pomysł z tym wyjściem. Skarbie, daj mi pół godzinki i będę gotowa.
- Może umyć ci plecy? - kroki zbliżyły się i usłyszałam pukanie
- Nie, nie ma czasu - jęknęłam słabym głosem - Wykąpię się szybko. Plecy umyjesz mi wieczorem, dobrze?
- OK., nie ma sprawy. Idę się przebrać.
Westchnęłam i usiadłam na sedesie. Sperma Marka wypływała ze mnie, długim śladem znacząc krętą drogę po wewnętrznej stronie uda. Poczułam powracającą falę podniecenia. Wiedziałam, że to było chore, że ulegam własnym popędom... Ale mając tego gorzką świadomość, mimo wszystko wolnym ruchem przeciągnęłam po białych kroplach i potarłam nimi nabrzmiałą, niespełnioną łechtaczkę. Dlaczego faceci myślą tylko o swoim zaspokojeniu... Kurwa, świat jest niesprawiedliwy...
Moje palce, śliskie od świeżej, ostro pachnącej spermy zataczały drobne kółka po nienasyconym guziczku. Elektryczne iskry popłynęły wzdłuż moich nerwów. Rozsunęłam nogi. Puszczona swobodnie wyobraźnia podstępnie podsunęła mi natrętny obraz Marka, zbudowanego jak rzymski gladiator i dumnie prężącego potężnego kutasa, z którego wielkimi kroplami spływała gęsta sperma. A potem zobaczyłam, jak podchodzi do mnie Sue, uśmiecha się do mnie porozumiewawczo i klęka przede mną... jej cudownie wielkie, murzyńskie usta składają na mojej umorusanej spermą cipce namiętny pocałunek. Poczułam, jak zajmuje się mną... dokładnie tak, jak powinna... kobiecą intuicją i doświadczeniem odgadując moje najskrytsze potrzeby. Moje palce poruszały się coraz szybciej, aż wreszcie oszałamiający orgazm wyprężył moje ciało w drżący łuk rozkoszy.
Świat powoli wracał do normalnego stanu. Przeciągnęłam się lubieżnie i westchnęłam. Czułam się bosko. Spełniona i odprężona. Wyrzuty sumienia przyjdą później, jak zwykle. Ale na razie wezmę długi, gorący prysznic. A potem się zobaczy.